Jean nie miała już ochoty przeglądać się w lustrze. Nie dlatego, że nie chciała zranić swej próżności, lecz z braku zainteresowania. Kolejne rozstępy skóry po jakimś czasie przestają być nowością. Siwe włosy miała spięte w luźny kok; nie myła ich od kilku lat, toteż nabrały żółtej patyny. Jakie to dziwne, pomyślała: w dzieciństwie miałam słomiane włosy; teraz, w powtórnym dzieciństwie, znów są żółte, choć tylko z pozoru. Skurczyła się o parę cali w stosunku do swego dojrzałego wzrostu, zgarbiła nieco, a chodząc po domu, opierała się na meblach. Już dawno przestała śledzić wydarzenia publiczne; jej charakter wydawał się mniej istotny niż kiedyś; błękit oczu uległ transformacji w mleczną szarość porannego nieba, które jeszcze się waha. Tak jakby w butli z tlenem powstał niewielki wyciek: wszystko stawało się powolniejsze i bardziej ogólne. Z tą różnicą, że o tym wiedziała, więc nie mogła podzielać bezwiednej radości tych dawno umarłych lotników, którzy brnąc ku słońcu, parodiowali starość.
Od czasu do czasu Gregory próbował przedstawić ją innym starym ludziom i czuł się zawiedziony widząc jej brak entuzjazmu.
– Starzy ludzie nigdy mnie zbytnio nie interesowali – tłumaczyła. – Czemu miałabym nagle zapałać do nich sympatią?
– No, ale moglibyście… bo ja wiem… pogadać o dawnych czasach?
– Gregory – odparła ze stanowczością, która zabrzmiała jak nagana – ich dawne czasy mnie nie interesują, a swoje własne chcę zachować dla siebie. Sam się zadawaj ze starymi ludźmi, kiedy będziesz stary.
Gregory uśmiechnął się. Stary? Nie miał nawet polisy na życie. Firma zaproponowała mu oczywiście specjalne stawki, ale odmówił. Ludzie mówili, że nieubezpieczony pośrednik ubezpieczeniowy to jak rzeźnik wegetarianin. Dowcip nie miał wpływu na jego postanowienie. Kiwał głową, jednocześnie myśląc, że to logiczne być rzeźnikiem wegetarianinem: jeżeli ktoś spędza cały dzień na kawałkowaniu zwierząt, ma prawo nie mieć ochoty jeść ich na kolację. Nawet za pół ceny od połcia.
Był już dobrze po pięćdziesiątce, gdy zaczęły go nachodzić myśli o samobójstwie. Były to myśli spokojne, niemal przyjemne, nie melodramat z ołowianym niebem przeciętym błyskawicą, lecz stonowane, wyważone rozumowanie. Skąd te rozmyślania? Być może stąd, że nie miał polisy na życie, której warunki zabraniały melancholijnych poczynań, a w podtekście zniechęcały do melancholijnych rozmyślań. A może po prostu stąd, że w pierwszej dekadzie stulecia samobójstwo było aktualnym tematem. Twierdzi się czasem, że ludzie się zakochują tylko dlatego, że ktoś przy nich mówił o miłości; może tak samo jest z samobójstwem.
Wszyscy ci staruszkowie, którzy się zabili. Gregory nadal pamiętał niektóre nazwiska: Freddy Page, David Salisbury, Sheila Abley. Plus nazwisko, które wszyscy znali: Don Johnson. Jak można było przewidzieć, gazety i telewizja błędnie zinterpretowały „falę samobójstw w jesieni życia”. Publicyści przypominali, że eutanazja została zalegalizowana osiem lat wcześniej, że państwo zapewnia najlepsze w Europie warunki do bezbolesnej śmierci. Skoro ludzie ci zabijają się w taki natrętny i publiczny sposób, muszą cierpieć na poważne zaburzenia. Wobec czego trzeba skorygować rejonizację służb gerontologicznych, zintensyfikować ich działalność i zadbać o lepsze zaplecze informacyjne.
Kampania nabrała jednak tylko rozmachu. Pierwszego dnia każdego miesiąca, od marca do września 2006 roku, typowano męczennika za sprawę ludzi starych, powołano do istnienia komisję koordynacyjną samobójców wieku starczego (SWS), zaś gazety odkrywały, że reportaże o starych ludziach, jeżeli wystarczająco dramatycznie napisane, niekoniecznie wpływają na zmniejszenie nakładu. Kiedy w siedzibie komisji SWS założono podsłuch, przydało jej to tylko popularności: publicznie wyrażono pogląd, że zakładanie podsłuchu ludziom starym jest naganne.
W dniu pierwszego października Mervyn Danbury, popularny komentator krykieta, zastrzelił się w muzeum katedry św. Pawła, trzymając w drugiej ręce kartkę urodzinową z podpisem premiera. Wkrótce potem komisja SWS wysunęła pierwszą listę żądań, sporządzoną – tak przynajmniej utrzymywano – na podstawie nie opublikowanego komputerowego sondażu telefonicznego, który objął 37 procent ludności w wieku powyżej 70 lat. Żądania były następujące: 1) Zaprzestać wszelkiej reklamy klinik bezbolesnej śmierci. 2) Zamknąć wszystkie domy starców. 3) Usunąć słowo geriatryczny i jego pochodne z użytku publicznego. 4) Starcy mają być w przyszłości określani jako starcy. 5) Starców należy bardziej kochać. 6) Ustanowiona zostanie specjalna pula odznaczeń, przyznawanych starcom w uznaniu ich mądrości i osiągnięć. 7) Dorocznie obchodzony będzie Dzień Starców. 8) Starcy będą traktowani na specjalnych prawach przez pracodawców i ministerstwo gospodarki mieszkaniowej. 9) Osoby powyżej lat osiemdziesięciu objęte zostaną darmową dystrybucją środków euforyzujących.
Z początku rząd oświadczył, że nie będzie negocjował pod przymusem, na co Don Johnson podpalił się między budkami strażników przed pałacem Buckingham. Zdjęcie osmolonego wózka inwalidzkiego, obarczonego żałosną masą zwęglonego mięsa, obiegło wszystkie gazety. Rządowa kampania oszczerstw, której celem było ukazanie Johnsona jako osoby niezrównoważonej i antypatycznej, prawdopodobnie zamordowanej w odwecie, spaliły na panewce. W przeciągu kilku tygodni rząd przystał na większość żądań komisji; na znak pokuty za swą wcześniejszą niechęć, członkowie gabinetu zaproponowali nawet, by Dzień Starców nazywał się Dniem Dona Johnsona. Dzięki wysiłkom telewizji starcy stali się nie tylko mile widziani, ale wręcz modni; nastąpił istny szał małżeństw między ludźmi bardzo starymi i bardzo młodymi; wydano znaczki z portretami
Sławnych Starców; zainicjowano Igrzyska Starców, a Gregory zaprosił matkę, by zamieszkała w małym, słonecznym pokoju na tyłach jego domu.
Nie obeszło się oczywiście bez typowych dowcipów: facet ma nadzieję, że zostaniesz gwiazdą wideo i wystąpi u twojego boku w programie; jemu zależy tylko na twoich euforyzantach i tak dalej. Choć były to głupie żarty, sama się czasem martwiła o motywy Gregory’ego. Kiedy jednak zadawała sobie pytanie, czy ludzi należy zmuszać do dobroci, odszczekiwała sama sobie, że oczywiście należy, ponieważ większość z nich w żaden inny sposób tego nie osiągnie. Nigdy nie rozmawiała z Gregorym o tym, dlaczego ją zaprosił do siebie, ani dlaczego się zgodziła.
Projekt „Komputer Ogólnego Zastosowania” zapoczątkowano w 1998 roku, po serii wstępnych prac rządowych. Wcześniej, pod koniec lat osiemdziesiątych, przeprowadzono kilka programów pilotażowych, których celem było skomasowanie całej ludzkiej wiedzy w jednym łatwo dostępnym archiwum. Najwięcej rozgłosu zyskał projekt „Ucz się bawiąc”, z lat 1991-92, w ramach którego przyznano liczne nagrody i stypendia. Gdy jednak projekt połączono z kampanią rządową na rzecz odciągnięcia młodzieży od państwowych salonów gier wideo, czystość intencji rządu została podana w wątpliwość. Niektórzy posunęli się nawet do oskarżenia projektu o dydaktyzm.
Wczesne programy z konieczności koncentrowały się na książkach. Ich celem było stworzenie wzorcowej, doskonałej biblioteki, gdzie „czytelnicy” (jak ich nadal archaicznie nazywano) mieliby dostęp do zgromadzonej przez ludzkość wiedzy. Podniósł się jednak sprzeciw, że programy te są zorientowane zbyt akademicko: ludzie przyzwyczajeni do korzystania z książek będą mogli z nich korzystać bardziej wydajnie, pozostali będą jeszcze bardziej upośledzeni. We wszystkich trzech raportach rządowych z połowy lat 90. postulowano, że konieczna jest bardziej demokratyczna baza użytkowników, aby programy pilotażowe otrzymały pełne wsparcie finansowe ze strony państwa.