KOZ został skonstruowany na bazie informacji, nie książek; wyszukiwało się nie tytuły, lecz kategorie tematyczne. Źródła, istotne w fazie wczytywania dla oceny wiarygodności faktów, uznano za nieistotne w fazie odczytu, toteż zrezygnowano z ich podawania. Uczeni twierdzili, że brak bibliografii wspomagającej podważa cały program KOZ, lecz demokraci zbyli ich za melodramatyzm i argumentowali, że rezygnacja z podawania bibliografii poskromi pychę pismaków – czy też źródłaków, jak ich zaczęto określać. Uczynić informację anonimową to tak, jak wyssać żmiję z jadu, mówili. Dopiero teraz wiedza stanie się prawdziwie demokratyczna.
KOZ, ostatecznie uruchomiony w 2003 roku, zawierał wszystko, co dotychczas napisano we wszystkich książkach we wszystkich językach; pracownicy projektu przetrzebili archiwa radiowe i telewizyjne, biblioteki książkowe, płytowe i taśmowe, gazety, czasopisma, pamięć ludową. WSZECHSUMA LUDZKIEJ WIEDZY, brzmiało hasło wykute na kamiennym ekranie wideo, nad wejściami do miejskich ośrodków KOZ. Naukowcy narzekali na dane wejściowe w szeregu dziedzin i twierdzili, że pojęcie „wiedzy całkowitej” stoi w sprzeczności z czymś, co nazywali „wiedzą poprawną”. Cynicy zauważyli, że jedyne kwestie, o jakie nie można zapytać KOZ, to jego własne dane wejściowe, źródła, zasady działania i obsługa. Demokraci byli zadowoleni, a gdy zaproszono ich do dyskusji na temat wiedzy całkowitej versus poprawnej, czynili aluzje do aniołów tańczących na główce szpilki. Oczywiście zdarzą się ludzie, którzy skorzystają z KOZ, by rozstrzygnąć zakład bądź sprawdzić wyniki meczów piłkarskich; lecz to nie szkodzi. Ważniejsze, że komputer pozwoli wprowadzić system zindywidualizowanych i uelastycznionych zajęć wieczornych. Ponad wszystko demokraci zachłystywali się tym, co uosabiał KOZ – ideą wszechskarbnicy informacji, wyroczni faktów.
Demokratyczne były nie tylko dane zawarte w KOZ, lecz i forma ich prezentacji. Wpisywało się swój PESEL, po czym dane dostosowywane były do indywidualnego poziomu zrozumienia. Z tym początkowo kontrowersyjnym aspektem KOZ szybko się pogodzono jak z czymś nieuniknionym. Mawiano, że KOZ analizuje pytania podczas ich wpisywania, po czym przeprowadza na bieżąco ocenę poziomu zrozumienia użytkownika, co niekiedy prowadzi do korekty numeru identyfikacyjnego. Informacje te nie zostały jednak nigdy potwierdzone. Ludzie, szczególnie demokraci, wkrótce nauczyli się polegać na KOZ; polubili go. Niektórzy polubili go na tyle, że uzależnienie od KOZ stało się argumentem w rozprawach rozwodowych.
Ten silos faktów stopniowo zaczął oplatać bluszcz legendy. Mawiano, że prócz demokratycznego modyfikatora danych wyjściowych, istnieje także urządzenie umożliwiające tajnym funcjonariuszom podłączenie się do systemu i zmianę odpowiedzi. Mawiano, że najlepsze odpowiedzi uzyskuje się kłamiąc w pytaniach. Mawiano, że KOZ jest podłączony do Nowego Scotland Yardu III i że ludzie stawiający szemrane pytania (gdzie znajduje się najcenniejsza kolekcja sreber, której właściciel mieszka gdzie indziej?) są zatrzymywani po opuszczeniu bydynku.
Największą liczbą legend owiana była jednak funkcja KOZ o nazwie PA. Tę nową kategorię informacyjną wprowadzono w 2008 roku, po okresie intensywnych nacisków finansowanych z tajemniczych źródeł. PA znaczyło „Prawda Absolutna”. W dawnych czasach bibliotek dostęp do pewnych książek (obscenicznych, bluźnierczych lub politycznie kontrowersyjnych) można było uzyskać jedynie na indywidualną prośbę; teraz KOZ dysponował kategorią informacyjną, do której można było dotrzeć tylko za specjalnym zezwoleniem. Cynicy zestawili te dwa fakty i skonstatowali, że prawda została uznana za obsceniczne bluźnierstwo podległe manipulacji politycznej, lecz demokraci jeszcze raz potwierdzili niezbywalne prawo wglądu obywatela do najpoważniejszych pośród istniejących na dany dzień refleksji i wniosków.
Ponieważ PA pojawiła się w KOZ później, nie znalazła odbicia w oficjalnym manifeście. Niektórzy ludzie nie wierzyli, że funkcja ta w ogóle istnieje. Inni wierzyli, ale nie byli zbyt zainteresowani. Większość ludzi znała kogoś, kto znał kogoś, kto ubiegał się o dostęp do PA albo rozważał taką możliwość; wydawało się jednak, że nikt nie zna nikogo, kto by to rzeczywiście zrobił. Cynicy utrzymywali, że trzeba przedłożyć zaświadczenie lekarskie, testament i zgodę trzech członków rodziny. Demokraci opowiadali, że w holu PA dostępne są oczywiście znormalizowane formularze testamentowe i samozeznaniowe, lecz przestrzegali przed wyciąganiem z tego pochopnych wniosków.
Krążyły rozmaite, lecz autorytatywne opowieści o poszukiwaczach Prawdy Absolutnej, którzy postradali rozum; twierdzono, że przy każdej konsoli zamontowany jest dystrybutor środków farmakologicznych; że pytający otrzymują nie tylko fakty i opinie, lecz także euforyzanty, pigułki, a nawet tabletki bezbolesnej śmierci; że ludzie w doskonałym stanie zdrowia udali się do KOZ zdecydowani złożyć wniosek o dostęp do PA i już ich więcej nie widziano.
Nikt nie był zupełnie pewien, co PA wie i robi. Niektórzy sądzili, że oferuje możliwości wyboru życiowego, jak pracownik biura pośrednictwa zawodowego; inni podejrzewali, że specjalnością PA są decyzje egzystencjalne, jeszcze inni, że pozwala poćwiczyć wolną wolę w warunkach laboratoryjnych, że jest jak kabina symulacji lotu, w której szkoli się pilotów liniowych. Można się nauczyć startować i lądować bądź też, jeśli kto woli, rozbijać samolot. Rozeszła się pogłoska, że lobby optujące za wprowadzeniem PA było finansowane z tych samych źródeł, co lobby eutanazyjne w latach dziewięćdziesiątych. Większość ludzi chciała mieć świadomość, że PA istnieje, na wszelki wypadek, ale niewielu miało zamiar spróbować. Przywodziło to na myśl long-stops w krykiecie, którzy istnieją nie tyle po to, by zaspokoić wymogi gry, lecz by zapewnić łapaczowi spokój ducha.
– PA mówiąc… – żartowano, choć nikt do końca nie wiedział, jak PA mówi. Wszyscy się zgadzali, że odpowiedzi komputera muszą być inaczej sformułowane niż pozostałe dane wyjściowe KOZ; sądzono, że odpowiedzi PA są czytelne, lecz wyrażone poetycko. Niektórzy ludzie mówili, że powołano grupę pisarzy, która stworzyła specjalny język PA, zarazem ekspresyjny i niejednoznaczny. Niektórzy twierdzili, że PA mówi wierszem, inni, że jak małe dzieci.
– Kiedy byłam dzieckiem – powiedziała Jean do Gregory’ego, wypaliwszy wieczornego papierosa – zadawałam sobie w łóżku pytania. Chyba zamiast modlitwy: nikt mnie nie nauczył się modlić. Nie wiem, jak długo to robiłam. Mam odczucie, że przez całe dzieciństwo, ale przypuszczalnie tylko przez rok lub dwa.
– Jakie pytania?
– Och, nie pamiętam już wszystkich. Pamiętam, że chciałam wiedzieć, czy jest muzeum kanapek, a jeśli tak, to gdzie. I dlaczego Żydzi nie lubią golfa. I czemu Mussolini jest nie w ciemię bity. I czy do nieba idzie się przez komin. I dlaczego norka jest patologicznie żywotna.
– Uzyskałaś jakieś odpowiedzi?
– Nie jestem pewna. Nie pamiętam, czy rzeczywiście uzyskałam odpowiedzi i pytania przestały mnie interesować. Podejrzewam, że gdy dorosłam, zdałam sobie sprawę, że muzeum, w którym przechowuje się kanapkę z jajkiem i rzeżuchą królowej Wiktorii to dość śmieszny pomysł, dowiedziałam się, że Żydzi, owszem, lubią golfa, tyle że golfiarze nie lubią Żydów, a jeśli chodzi o niebo i komin, zrozumiałam, że niektóre pytania trzeba inaczej postawić, zanim uzyska się odpowiedź. – Przerwała i spojrzała na Gregory’ego. – Nigdy się nie dowiedziałam, czemu norka jest patologicznie żywotna. Bardzo mnie to gnębiło. Myślałam sobie, że może dlatego futra z norek są tak cenione, gdyż pochodzą ze zwierzęcia, które z wielką niechęcią rozstało się z życiem. Tak samo, jak minerały są cenne dlatego, że trudno sieje wydobywa. Pamiętasz fermy norek?