Gregory mało się interesował polityką. Historię swego kraju widział jako znerwicowaną przepychankę od ucisku do anarchii, a chlubne okresy stabilizacji jako przypadkowe chwile równowagi: punkty, w których zarówno anarchia, jak i ucisk tymczasowo zaspokoiły swe apetyty. Kiedy państwo było brutalne, określało się jako stanowcze, natomiast nieporadność uchodziła za synonim demokracji. Wystarczy popatrzeć, co się stało z małżeństwem. Gregory sam nigdy się nie ożenił, ale śluby innych zawsze napawały go przerażeniem. Ludzie chcieli, by poczucie powagi chwili było nie większe, niż przy zabieraniu autostopowicza, a państwo demokratycznie na to zezwalało. Jakiś urzędnik państwowy przychodził jak goniec z piekarni, pukał dyskretnie do tylnych drzwi i szeptał:
– To znakomicie, że państwo chcecie się pobrać. Chociaż z drugiej strony, jeśli nie chcecie, to też w porządku. – Tym sposobem nikt nie musiał się bać, że wziął na siebie jakieś zobowiązanie, że dokonał czegoś doniosłego…
Ale może po prostu się starzeje. Jeśli wszyscy tego chcą – co potwierdzały elektroniczne referenda – to chyba tak powinno być. Uważał jednak, że stawanie przed obliczem PA powinno być bardziej dopingujące, bardziej uroczyste. Tymczasem, dopełnienie formalności nie było bardziej uciążliwe, niż przy pójściu do szpitala.
Recepcjonistka rzuciła stertę formularzy Gregory’ego na biurko. Jeden spadł na podłogę, ale nie pofatygowała się go podnieść. Poprowadziła Gregory’ego mrocznym korytarzem. Dywan był w kolorze uniformu recepcjonistki, a na ścianach wisiały oryginały satyrycznych rysunków do gazet na temat otwarcia PA. Gregory zarejestrował w przelocie budynki PA ukazane jako maszynka do mielenia, klinika psychiatryczna, krematorium i państwowy salon gier wideo. Westchnął z dezaprobatą: dlaczego instytucja tak ochoczo przyłącza się do kreowania negatywnego wizerunku samej siebie?
Został sam w kabinie, która niczym się nie różniła od kabin w KOZ, tyle że pomalowana była na niebieskozielono. Spodziewał się automatu z euforyzantami, judasza, lustra, przez które z drugiej strony można podglądać, czegoś się spodziewał. Tymczasem pomieszczenie było zwyczajne, żeby nie powiedzieć trochę zaniedbane, a terminal nie różnił się niczym od innych terminali KOZ. Nikt go nie pilnował, nie czuwał nad nim, nie podpowiadał, co ma robić. Najwyraźniej wolno mu było robić, co zechce. W drzwiach był zamek od wewnątrz, lecz nie od zewnątrz. Skąd się zatem wzięły te wszystkie mity, na przykład że PA-towców przypina się do łóżek jak zwierzęta doświadczalne, a następnie na siłę karmi prawdą, póki nie zwymiotują?
Gregory wpisał swój PESEL oraz numer identyfikacyjny KOZ i czekał na polecenia. Upłynęła cała minuta, zanim na ekranie pojawił się znak GOTÓW i zaczął migać zielony kursor.
Nie wiedział, od czego zacząć. Hipnotyczny romb rozbłyskiwał nieubłaganie, jak na monitorze reanimacyjnym: póki miga, Gregory jest żywy… Albo jak na ekranie radaru: póki miga, jego samolot nie zaginął… Albo jak światło automatycznej latarni morskiej: uwaga, skały, uwaga, skały… Wywołał pole pytań, ale nadal wpatrywał się w zielony romb. Może efekt hipnotyczny jest zamierzony. Nie, to już paranoja.
Ku jego zaskoczeniu, po kilku bezczynnych minutach pole pytań zostało zastąpione przez pole odpowiedzi. Na ekran wytoczyły się litery:
POWIEDZ MI WSZYSTKO, CO CI LEŻY NA SERCU.
Gregory prawie wyszedł w tym momencie. Spodziewał się oczywiście jakiejś nakładki psychicznej, ale nie czegoś aż tak durnego. Co za rozczarowanie. Może przydzielili mu jakiś przedpotopowy sprzęt – na przykład komputer-psychoterapeutę z okresu findesicle’u. A w takim razie może równie dobrze usiąść ze staroświecką istotą ludzką.
Ale były też inne możliwości. To pierwsze pytanie może spełniać konkretną funkcję, na przykład dowcipu rozładowującego napięcie (już dawno zarzucono ideę, że komputery są niezdolne do generowania humoru) albo prowokacji, na którą wyrzuci z siebie wszystko, co mu się roi w głowie. Może to być jednak także, wybrany drogą losową, gambit otwarcia. Komputer szachowy, który miał w latach siedemdziesiątych, reagował na kilka sposobów po pierwszym ruchu przeciwnika. Gregory uznał, że złoszczenie się na PA jest głupie i odpowiedział na pytanie (teraz migające dla przypomnienia) tak bezpośrednio, jak zamierzał.
– Boję się śmierci.
– ROZWIŃ.
No, przynajmniej nie odpowiedział „Kto się nie boi?” i nie parksnął z wiedeńska.
– W którym kierunku mam rozwinąć? – Jeśli ma być precyzyjny, niech PA też będzie precyzyjny.
– KIEDY? JAK CZĘSTO? OD KIEDY? OPISZ STRACH.
Gregory wpisywał odpowiedzi starannie i porozdzielał odstępami, choć wiedział, że nie ma to wpływu na ich rozumienie przez komputer.
1. Późno po południu, wieczorem i gdy położę się do łóżka; kiedy jadę samochodem pod górę; po wysiłku fizycznym; kiedy słucham pewnych utworów jazzowych; w trakcie seksu; kiedy patrzę na gwiazdy; kiedy myślę o swoim dzieciństwie; kiedy patrzę na euforyzant w czyjejś dłoni; kiedy myślę o umarłych; kiedy myślę o żywych.
2. Każdego dnia życia.
3. Tak, jak opisałem, może dziesięć lat. Wcześniej, jako nastolatek, z taką samą częstością i natężeniem, lecz mniej różnorodnie.
4. Jest to połączenie fizycznego strachu, żalu nad sobą, złości i rozczarowania.
– BOISZ SIĘ ŚMIERCI CZY NIEBYTU?
– Jednego i drugiego.
– CZEGO BARDZIEJ?
– Nie rozróżniam ich.
– PRZECIEŻ WSZYSCY UMIERAJĄ. W PRZESZŁOŚCI I W PRZYSZŁOŚCI.
– Nie znajduję w tym pocieszenia.
– OPISZ FIZYCZNY STACH.
– Nie boję się bólu, lecz nieuchronności tego, że ból się skończy. To tak, jakby wysłano za mną pocisk samosterujący i choćbym nie wiem jak szybko biegł, w końcu mnie dogoni. To tak… – Okazało się jednak, że komputer może mu przerwać.
– TEORETYCZNIE ZAJĄC NIGDY NIE DOGONI ŻÓŁWIA. Co? Gregory nie wierzył własnym oczom. Co za bezczelność.
Szybko odpowiedział:
1. Zenon umarł, co być może uszło twojej uwadze.
2. Nie kpij sobie ze mnie, do cholery.
– PRZEPRASZAM.
Następnie Gregory został uprzejmie i – jeśli można tak powiedzieć o maszynie – taktownie odpytany na temat dzieciństwa, rodziców, kariery zawodowej, doświadczeń ze śmiercią innych, pogrzebów, na których był, oczekiwań na przyszłość. Domyślił się, że niektóre z tych informacji mają posłużyć do potwierdzenia jego tożsamości. W miarę tej wymiany poglądów miał coraz większe wyczucie stylu rozmowy z PA; komputer zdawał się rozumieć skróty myślowe i bez problemu nadążać za zmianami tonu wypowiedzi. Sesja zbliżała się jednak do końca.
– SKARŻYSZ SIĘ NA ŚMIERĆ CZY NA ŻYCIE?
– To jest fałszywe pytanie. I na śmierć i na życie, oczywiście, gdyż to dwie strony tego samego medalu.
– CO TWOIM ZDANIEM POWINNO SIĘ Z TYM ZROBIĆ?
– Nie wiem. Czy strach przed śmiercią jest u człowieka nieusuwalnym odruchem?
– JUŻ NIE. W ŻADNYM WYPADKU. MOŻNA ZROBIĆ TAK, JAK Z NERWEM ZĘBOWYM.
– Nie przyszedłem do euforyzanty. Nie o to pytałem.
– OCZYWIŚCIE, ŻE NIE. TO BYŁOBY OBRAŹLIWE. SĄ POWAŻNIEJSZE METODY. SŁYSZAŁEŚ O DŚK?
– Nie.
– WYCHODZĄC POPROŚ O 16b. NIE ZAPOMNIJ JEDNAK ZADAĆ SOBIE PYTANIA, CZY RZECZYWIŚCIE CHCESZ SIĘ NIE BAĆ ŚMIERCI. BARDZO MIŁO SIĘ Z TOBĄ GAWĘDZIŁO. NIM WYJDZIESZ, ZECHCIEJ WPISAĆ NASZĄ ROZMOWĘ DO PAMIĘCI. ARRIYEDERCI.
Chryste, ta maszyna potafi być irytująca. Arrivederci? Źle przeczytała nazwisko czy co? Chyba że pozdrowienie jest wybierane losowo. W takim razie powinien odpowiedzieć tą samą monetą, pożegnać się po eskimosku albo maoryjsku. Potrzeć nosem o ekran: może by się cham zreflektował.