Nie należy pytać o ciśnienie w oponach, nie należy pytać o markę motoru, ani o to, czy była przyczepa dla Marii Panny. Jeśli ktoś pyta, mówi tylko, słuchaj, wiem, że to trik, obaj wiemy, że to trik, uchyl rąbka tajemnicy i będziemy przyjaciółmi. Przyznam nawet, że jesteś lepszym sztukmistrzem, niż ja. Przy okazji, chcesz popatrzeć, jak palę tego papierosa?
Gregory wiedział, że dla niektórych ludzi, na swój sposób prawdziwie wierzących, Bóg jest motocyklistą-sztukmistrzem, a jego syn Chrystus wstępując do nieba, pobił światowy rekord wysokości. Bóg jest szefem wszystkich iluzjonistów, wielkim prestidigitatorem, który żongluje planetami jak połyskującymi kulami i na razie żadnej nie upuścił. Gregory’ego nie interesował tego rodzaju Bóg – który potrafi wygrywać konkursy telewizyjne i układać krzyżówki, który potrafi strzelić fałszem obok muru obrońców, w samo okienko bramki z odległości sześciu lat świetlnych. Wiara w Boga nie powinna się rodzić z podziwu dla niego, ze strachu przed nim ani nawet – co jeszcze gorsze, bo próżne i samooszukańcze – z rozumienia go. Wiara powinna po prostu przyjść. Morska kurzawa rozpryskuje się o skórzane rękawice; mocnym kopnięciem stopa redukuje bieg, gdy morze staje się zbyt wzburzone; motor wspina się z dna fali i na chwilę ulatuje w powietrze, wjechawszy na wierzchołek. W to wierzę, pomyślał Gregory.
Nie chciał wyjaśnień, nie chciał warunków. Życie wieczne – zawsze to traktowano jako wielką transakcję handlową, prawda? Wstąpić do Królestwa Niebieskiego to dostać optymalną hipotekę, a życie wieczne to najlepszy fundusz emerytalny ze wszystkich dostępnych na rynku. Trzeba oczywiście płacić składki, co miesiąc, z karą za zwłokę. Natomiast Gregory wierzył dlatego, że to prawda; prawda dlatego, bo wiedział, że to prawda. Gdyby go spytać, na czym dokładnie polega ta prawda albo co z tego wynika, Gregory nie udawałby, że wie. Gdyby Bóg postanowił, że tych, którzy w niego wierzą należy smażyć przez wieczność w oleju, Gregory nie miałby nic przeciwko temu. Nie można wyrzec się Boga tylko dlatego, że okazał się niesprawiedliwy. Kto powiedział, że Bóg musi być sprawiedliwy? Bóg musi być tylko prawdziwy.
Wpatrywał się w rozświetlone okno i usiłował przestać myśleć. Dość już myśli. Koniec. Cały ten czas, który spędził z KOZ. Całe to myślenie, stawianie pytań, ten cały rozum. Nic dziwnego, że czuł się taki sfrustrowany. Sądził, że KOZ igra sobie z niego, że ma miejsce jakaś subtelna manipulacja. Ale było inaczej. KOZ to tylko kiepski, poczciwy twór ludzki, nauczony udzielać odpowiedzi na pytania. Pytanie i odpowiedź, pytanie i odpowiedź, pytanie i odpowiedź – ludzki mózg terkocze, goni tam i nazad jak wrzeciono maszyny dziewiarskiej. To nie tak, pomyślał Gregory. Najpierw człowiek ma pytania i szuka odpowiedzi. Potem ma odpowiedzi i zastanawia się, jakie były pytania. Wreszcie uświadamia sobie, że pytanie i odpowiedź to jedno i to samo, że zawierają się w sobie wzajemnie. Zatrzymaj maszynę dziewiarską, nadaremną, trajkoczącą maszynę dziewiarską ludzkiego umysłu. Patrz w oświetlone okno i po prostu oddychaj. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał do góry na czarne i puste niebo; zza kulis w swej głowie usłyszał cichą, stłumioną muzykę. Orkiestra dęta, gra delikatnie, lecz potrafi zaryczeć. Melodia, choć nigdy wcześniej jej nie słyszał, była mu znajoma. Oddychaj, po prostu oddychaj; patrz w oświetlone okno i po prostu oddychaj…
Jean, ze swej strony, stała w oknie i patrzyła w dół na mroczny kształt, w którym rozpoznawała swego syna. Jak szybko, jak łatwo odpowiedziała na jego trzy pytania; za jak bardzo pewną siebie musiał ją uznać. Pewność ta częściowo wywodziła się jednak z rodzicielskiego nawyku. Teraz, patrząc w górę na miękkie czarne niebo, nie czuła się już tak zdecydowana. Może wiara jest jak widzenie w ciemnościach. Pomyślała o Prosserze w jego Hurricanie: czarny samolot, czarna noc, czerwona poświata na twarzy, pilot wypatruje wroga. Jeśli światła przyrządów zachowałyby swe dzienne kolory, zielony i biały, z widzenia w ciemnościach byłyby nici. Nie miałby świadomości, że popełniono jakiś błąd, zwyczajnie nic by nie widział. Może tak samo jest z wiarą: albo założyli właściwą tablicę przyrządów, albo nie. Jest to cecha projektowa, konstrukcyjna, nie ma nic wspólnego z wiedzą, inteligencją czy spostrzegawczością.
Jednak z wiarą czy bez, te same trzy pytania krążą nad nami jak bezdomne gawrony po rozszalałym niebie. Każdy je kiedyś rozważał, jakkolwiek pobieżnie, jakkolwiek frywolnie. Samobójstwo? Kto nie doświadczył miłego dreszczyku stania na szczycie urwiska? Co Olive Prosser, później Redpath, powiedziała o Tommym? Nigdy nie tracił z oczu bezpieczeństwa osobistego. Tak samo jest z większością ludzi: zawsze można zrejterować. Przez ostatnie kilka miesięcy perspektywa, że nadejdą setne urodziny, a Gregory zwerbuje jej klakę, ludzi, którzy z podszytymi ciekawością uśmiechami uniosą szklanki i zakrzykną „Niech nam żyje jeszcze sto lat!”, budziła w niej dreszcze. Czy nie byłoby paradnie i wyzywająco, myślała niekiedy, gdyby odrzuciła rolę godnej podziwu jubilatki i wymknęła się gdzieś pomiędzy dziewięćdziesiątymi dziewiątymi a setnymi urodzinami? Ile lat miał najstarszy zanotowany przez historię samobójca? Powinna była poprosić Gregory’ego, żeby zapytał Człowieka-Pamięć. Ale mógłby niepotrzebnie wyciągnąć zbyt daleko idące wnioski.
A jeśli chodzi o inne pytania… Jean zebrała się w sobie. Oczywiście, że religia to dyrdymały; oczywiście, że śmierć jest absolutna. Czy wiara rzeczywiście jest jak widzenie w ciemnościach – wierzący spożywają sakramenty tak, jak piloci myśliwców wcinali marchewkę? Nie, to zbyt wydumane. Religia skojarzyła się Jean z inną opowieścią Tommy Prossera: uciekająć osiemdziesiąt lat wcześniej przed parą „stodziewiątek” nad Morzem Północnym, usłyszał kanonadę dział. Poderwał samolot w wielką pętlę i zgubił napastnika. Gdy po jakimś czasie sytuacja się powtórzyła, Prosser zdał sobie sprawę z przyczyny: gdy przerażony ściskał drążek, a kciuk nadal spoczywał na spuście, strzelał z własnych dział i sam sobie napędzał strachu. Na tym właśnie, sądziła Jean, polega religia: głupi, niedoświadczeni ludzie przez pomyłkę strzelają z własnych dział i napędzają sobie strachu, gdy tak naprawdę, pod obojętnym sklepieniem nieba, są zupełnie sami. Żyjemy pod księżycem bombardiera, na tyle jasnym, byśmy widzieli, że poza nami nikogo nie ma.
No a następne pytanie – czy śmierć jest absolutna? Porcelanowa Pagoda w Nankinie już nie istnieje, ale w jej miejsce Jean odkryła chińskiego filozofa, który powiedział o zniszczal-ności duszy. W owym czasie odebrała to jako nieprzenikniony, lokalny paradoks, lecz z upływem lat, niemal bezwiednie, idea ta nabrała sensu. Oczywiście, że każdy z nas ma duszę, tę magiczną osnowę osobowości. Tyle że poprzedzanie jej słowem „nieśmiertelna” jest niedorzeczne. To fałszywa odpowiedź. Mamy śmiertelną duszę, zniszczalną duszę, i nie ma w tym nic złego. Życie pozagrobowe? Równie dobrze można się spodziewać, że słońce wzejdzie dwa razy tego samego dnia. Oczywiście Prosser przeżył coś takiego. Niegdyś zasłużyłby sobie może swoją wizją na sławę bądź prześladowania. Ale nawet Prosser wiedział, że jest to wytłumaczalne zjawisko naturalne, że najpiękniejsza rzecz, jaką widział w życiu, wizja, która napełniła go świętą grozą i znieczuliła na niebezpieczeństwo, na dłuższą metę sprowadzała się do dykteryjki dobrej do mamienia panienek.