Znowu się roześmiała.
– Żałuję, że tego nie widziałam. Wielki doktor Craig mocujący się ze starą kobyłą.
– Daj spokój.
Cathy tylko zaśmiała się w odpowiedzi i z widocznym trudem wspięła się na ogrodzenie. Choroba wciąż wyraźnie dawała znać o sobie. Zeskoczywszy na ziemię, podeszła do klaczy i łagodnie pogłaskała ją po chrapach.
– No i co? Dochodzisz do siebie. Chyba miałam rację, nie zakładając ci sączka.
– Rozważałaś taką możliwość?
Pomyślał, że mimo zdecydowanej niedowagi Cathy jest naprawdę piękna, kiedy zapomniawszy o całym świecie, podchodzi do pacjenta z tą niespotykaną u innych czułością.
– Był co najmniej wskazany. Jednak sączki mają to do siebie, że jeśli się ich na czas nie oczyści, mogą stać się dodatkowym źródłem infekcji.
– Myślisz, że nie umiałbym zadbać o głupi sączek?
– Właśnie – odparła bez wahania.
Gdyby nie obecność dzieci, pewnie zareagowałby gwałtowniej na tak wyraźny brak zaufania. Przecież w końcu jest chirurgiem i oczyszczenie kawałka plastikowej rurki nie sprawiłoby mu szczególnej trudności.
Z drugiej strony, zaczęło mu świtać, że nieufność Cathy nie jest do końca bezpodstawna. Kiedyś musiała wyjechać na konferencję i zostawiła mu listę spraw, którymi obiecał się zająć. Tymczasem, kiedy po ciężkim dniu wrócił ze szpitala, był tak zmęczony, że zapomniał o podaniu antybiotyku jednemu z jej małych kangurów. Pochował go, zanim wróciła do domu, lecz ona nie miała wątpliwości, dlaczego zwierzę padło. Powiedziała zresztą, że od początku powinna była się tego spodziewać, bo jej zwierzęta obchodziły go tyle co nic.
– Zmieniłem się, Cathy – oznajmił. – Przynajmniej jeśli chodzi o dzieci i ich uczucia.
Odpowiedziała mu spojrzeniem, które mówiło, że jej uczucia nigdy nie miały dla niego specjalnego znaczenia, i wróciła do pracy. Odwinęła bandaż, usunęła z rany martwą tkankę, zaaplikowała odpowiednie mazidło i opatrzyła skaleczenie na nowo.
– Świetnie – uznała wreszcie, klepiąc klacz po zdrowym zadzie, i spojrzała na dzieci. – Bardzo ładnie się goi. I mam dla was dobre wieści. Odwiedziłam wczoraj pana Bayneya w domu opieki i kazał wam serdecznie podziękować, że uratowaliście Poppy życie. Powiedział, że jeśli chcecie, możecie ją zatrzymać. Mówiłeś mi, że chcecie. – Spojrzała na Sama niepewnie.
– Oczywiście. Dzięki.
– To znaczy, że Poppy będzie nasza? – upewniła się Bethany.
– Tak. Przynajmniej dopóki nie wrócicie do Nowego Jorku.
– Nigdy tam nie wrócimy – odezwał się Mickey znienacka i wsunął rączkę w dłoń Cathy. – Zostaniemy tu na zawsze. Ja, Beth, stryjek Sam i Poppy.
– No i Abby – przypomniał Sam.
– No dobrze – zgodził się malec bez entuzjazmu. – Tylko powiedz jej, żeby przestała beczeć.
– Nie wiesz przypadkiem, dlaczego Abby jest taka płaczliwa? – zapytał Sam, przerywając ciszę, jaka zapadła, kiedy dzieci pobiegły przydźwigać ze stodoły wiadro owsa dla konia.
– Ma zaburzenia osobowości – odrzekła Cathy po chwili namysłu. – Każdy, kto tu mieszka, może ci to powiedzieć. Myślałam, że próbowałeś się dowiedzieć czegoś na jej temat, zanim ją przyjąłeś.
– Polecili mi ją w agencji zatrudnienia.
– Pewnie w Avon House Aid, tak?
– Właśnie. Znalazłem ich numer w książce telefonicznej. Obawiał się, że po przyjeździe do Coabargo będzie zbyt zajęty, by zająć się poszukiwaniem gosposi, więc jeszcze z Nowego Jorku zadzwonił do pierwszej agencji, na jaką natrafił w książce.
– To by się zgadzało – rzekła Cathy ponuro. – Wydają lipne referencje i płacą poprzednim pracodawcom za pochlebne opinie. To nie znaczy, że każą im kłamać. Wystarczy, żeby nie mówili wszystkiego. Tak samo zależy im na forsie jak naszej klinice.
– Zależy wam na pieniądzach. Od kiedy? – zdziwił się.
– Mieliśmy mówić o Abby.
– Rzeczywiście. – W końcu najważniejsze są dzieci. Nie mogą przecież zostać bez opieki, a tymczasem o jedenastej będzie musiał pojechać do pracy. – Opowiedz mi o niej. Tylko, błagam, nie mów, że to trucicielka w przebraniu starej panny.
Cathy uśmiechnęła się ze smutkiem.
– Aż tak źle nie jest. Ale Abby cierpi na silną depresję. Wychowywała się w domu, w którym panował rygor większy niż w zakonie. Kiedy skończyła osiem lat, ojciec uciekł z jakąś przygodnie poznaną kobietą. Od tamtej pory jej matka popadła w totalną dewocję i w ogóle nie wypuszczała córki z domu. O ile wiem, Abby pozostała w zamknięciu aż do śmierci matki. Miała wtedy dwadzieścia lat.
– Mój Boże! – jęknął Sam. – Jak to możliwe, że wszyscy o tym wiedzieli, tylko nie…
– Tylko nie ty, mimo że spędziłeś tu kilka lat, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem? – Cathy przerwała mu w pół zdania. – Przecież zamieszkałeś w Coabargo tylko dlatego, że nie chciałam się stąd wyprowadzić. Byłeś tak zajęty nauką I swoją pracą, że nic cię nie obchodziło, co się tutaj działo. Nawet gdybym próbowała ci wtedy opowiedzieć o Abby, nie raczyłbyś słuchać.
– Może…
Musiał przyznać ze skruchą, że Cathy nie mijała się z prawdą. Przed laty zaproponowano mu chwilowe zastępstwo na chirurgii w miejscowym szpitalu, a że chciał spędzić trochę czasu w towarzystwie brata i jego rodziny, chętnie przyjął ofertę. To właśnie u nich poznał Cathy. Zafascynowała go od początku. Była tak pochłonięta pracą, że w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, gdyż z reguły robił duże wrażenie na kobietach. Musiał się sporo nachodzić, by w końcu wzbudzić jej zainteresowanie. I obiecać, że weźmie z nią ślub i zaakceptuje z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Rzeczywiście, za nic miał wtedy sprawy lokalnej społeczności. Nawet w chwili, kiedy prosił Cathy o rękę, miał nadzieję, że zdołają przekonać, by porzuciła własne obowiązki i ruszyła z nim w świat, by zaakceptowała rolę żony znanego chirurga, jakim zamierza! wkrótce zostać.
– Sądzę, że dzieci są z nią bezpieczne – ciągnęła Cathy. – Ale pewności nie mam. Zapytaj doktora Halliberta. Abby znajduje się pod jego opieką. Jeszcze długo po śmierci matki bała się wychodzić z domu. Zważywszy na to, przez co przeszła, jej obecny stan graniczy z cudem. Mówiła mi już wcześniej, że doktor Hallibert zasugerował, żeby poszła do pracy. Ale chyba nie miał na myśli opieki nad dziećmi.
– Na pewno nie! – wybuchnął Sam. – Szlag by to trafił.
– I co teraz zamierzasz?
– Będę musiał ją zwolnić – odparł bez chwili wahania.
– Wyrzucisz ją?
– Oczywiście. Przecież podała fałszywe referencje.
– Jestem więcej niż pewna, że nic o nich nie wie. Mówiłam ci, że to agencja jest mocno podejrzana. Abby na pewno musiała im słono zapłacić, żeby dostać tę pracę.
– Wzięli od niej pieniądze?
– Naturalnie. Nie mają żadnych zahamowań. Sama nie rozumiem, jak udaje się im utrzymać na rynku. Ale, swoją drogą, nie przyszło ci do głowy sprawdzić, z kim masz do czynienia?
– Zamierzałem osobiście wybrać kandydatkę – Sam z trudem utrzymywał nerwy na wodzy – tylko najpierw Mickey zachorował na ospę, potem opóźnili nam wylot, aż w końcu znalazłem się w podbramkowej sytuacji. Nie mam wyjścia. Będę ją musiał odprawić.
– Jesteś lekarzem – rzekła Cathy, ważąc każde słowo. Sprawiała wrażenie szczerze zmartwionej. – Więc dobrze wiesz, że zdrowie psychiczne to rzecz niezwykle delikatna.
Abby przez cały czas żyje na krawędzi. Jeśli ją teraz wyrzucisz, jest więcej niż pewne, że nigdy się nie podźwignie.
– Ale przecież nie mam wyboru.
– Rzeczywiście – westchnęła. – Chyba nie masz.