Też coś! Miałby spędzić dwie godziny przy stole zabiegowym? Nie, przede wszystkim musi odwieźć dzieci do domu, bo jeszcze rzeczywiście uwierzą, że pozwoli im przygarnąć psa.
– Pokryję wszelkie koszty.
– Chcesz płacić za coś, co umiesz sam zrobić? – Cathy nie posiadała się z oburzenia. – Mnie nikt nie zapłaci za operację, Sam.
– Czyżbyś próbowała upchnąć mi psa?
– Nieprawda.
– To mój piesek – upierał się Mickey. – Ciocia Cathy mówiła, że nie będziesz go chciał, ale ja powiedziałem, że na pewno się zgodzisz. Miałem rację, prawda?
W żadnym wypadku, pomyślał, ale słowa zamarły mu na ustach. Poparzył bezradnie na psa, dzieci i Cathy.
– Musicie zjeść kolację.
– Byliśmy na hamburgerach. – Beth nigdy się łatwo nie poddawała. – Nie wyjdziemy stąd, dopóki Jasper nie poczuje się lepiej. Możemy patrzeć, jak będziecie operować?
– To nieprzyjemny widok. Moglibyście się źle poczuć.
– My? – Dziewczynka wzięła brata za rękę. – Na pewno nie będziemy wymiotować, prawda, Mickey?
– Pewnie, że nie.
Wszyscy, nie wyłączając nieszczęsnego psa, skupili całą uwagę na Samie, a wyraz oczu Cathy nie pozostawiał wątpliwości, że spodziewa się odmowy. Była przekonana, że zaraz zabierze dzieci i pojedzie do domu. No, może zostawi parę dolarów na pokrycie kosztów leczenia. Tymczasem Sam zrozumiał, że nie może sprawić bliźniętom zawodu. Poza tym coraz bardziej zależało mu, by Cathy zmieniła o nim zdanie.
Czyżby zaczynał tracić rozum? Zamiast się wyspać przed jutrzejszym dyżurem, ma spędzić nie wiadomo ile godzin, asystując byłej żonie przy bezdomnym kundlu? Gdyby tylko Beth i Mickey oderwali od niego te ufne, dziecięce spojrzenia! I gdyby Cathy była w stanie poradzić sobie w pojedynkę! Patrząc na nią, nie potrafił zapanować nad gwałtownym przypływem opiekuńczych uczuć. To dziwne, ale nigdy wcześniej nie doświadczał podobnych wzruszeń. Cathy zawsze imponowała mu niezależnością, a teraz wiele by dał, by móc ją otoczyć opieką. Ta jej cholerna niezależność zaczynała go już drażnić.
Jedyne, co mógł teraz dla niej zrobić, to pomóc jej uratować psa i przyjąć go pod swój dach.
– Powiedz mi, co mam robić – odezwał się w końcu.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie, jakby nie spodziewała się, że tak łatwo się podda.
– Procedura przy znieczulaniu zwierząt jest prawie taka sama jak w przypadku ludzi – oznajmiła, sprawdzając krążenie krwi w chorej łapie. Potem dokładnie obejrzała psie dziąsła. – Trzeba będzie go intubować…
Wydała Samowi odpowiednie instrukcje, w duchu dziękując Bogu za to, że ma do czynienia z niewątpliwie inteligentnym asystentem. Stan wygłodzonego, zmaltretowanego psa był na tyle poważny, że jeśli mieli go uratować, trzeba mu było podawać narkozę bardzo ostrożnie. Na szczęście Jasper nie stawiał oporu. Sam przytrzymał go delikatnie, Cathy zaś wstrzyknęła mu ampułkę ketaminy i valium, a następnie podłączyła kroplówkę. Nie musiała nawet prosić, by rozwarł psu szczęki, aby mogła wsunąć do tchawicy rurkę, przez którą po chwili popłynęła mieszanka tlenu i gazu.
– Pięćset miligramów keflinu dożylnie – poleciła, podłączywszy aparaturę.
– Już się robi.
Czekając, aż pies pogrąży się w głębokim śnie, oboje dokładnie wyszorowali ręce i włożyli sterylne fartuchy, rękawiczki chirurgiczne i maski.
– Gdyby któreś z was źle się poczuło, niech wyjdzie na korytarz i napije się wody – zwróciła się Cathy do dzieci, które przez cały czas przyglądały się im jak urzeczone. – Teraz ani ja, ani stryjek nie będziemy mogli wam pomóc, bo musimy skupić całą uwagę na pacjencie. Rozumiecie?
– No pewnie! – Mickey pokiwał głową i chwycił siostrę za rękę. – Nie martwcie się o nas, tylko zajmijcie się moim psem.
Sam asystował Cathy z uwagą, nieoczekiwanie doświadczając przy tym niezwykłych i dość przyjemnych doznań. Nigdy dotąd nie operowali razem. Miał w nosie jej zwierzęta i, mimo że czasem się chwalił żoną weterynarzem, nigdy nie interesował się jej pracą. Teraz niezwykła sprawność, z jaką oczyszczała ranę, łączyła poszarpane naczynia i składała pogruchotane kości, poraziła go zupełnie. Poczuł, że odkrywa Cathy na nowo i tylko żałował, że dzieje się to tak późno.
Na początku małżeństwa uważał jej zajęcie za niegroźne hobby. Cathy miała być przede wszystkim reprezentacyjną żoną, obiektem zazdrości lekarskiego światka. Sam nigdy nie był specjalnie rozmiłowany w zwierzętach i jeszcze cztery lata temu miałby żonie za złe, że poświęca tyle uwagi jakiemuś bezdomnemu psu. Teraz pragnął nade wszystko, by ich pacjent pozostał przy życiu.
Ciekawe, jak długo żyją psy, zastanowił się, podając Cathy kolejny tampon. Dziesięć, piętnaście lat? Gdy wyjeżdżał z Nowego Jorku, miał nadzieję, że dwa lata wystarczą, by Mickey doszedł do siebie. Wtedy weźmie dzieci z powrotem do Stanów i na nowo poświęci się karierze. Jak długo może trwać kwarantanna przy przewożeniu zwierząt? I jakim cudem zmieści irlandzkiego wilczarza i starą kobyłę w nowojorskim mieszkaniu!
– Krążenie w łapie nie ustało. – Cathy odwróciła głowę w kierunku dzieci. – To znaczy, że jeśli w ogóle wyzdrowieje, będzie mógł normalnie chodzić.
– Jeśli w ogóle wyzdrowieje? – zapytała Beth z pobladłą twarzą.
– Nie martw się. Powinno mu się udać. – Cathy znów pochyliła się nad stołem. – Ale wszyscy będziemy musieli mu pomóc. Tego psa od dawna nikt nie kochał. Żeby wrócić do zdrowia, musi poczuć miłość i serdeczną opiekę.
Zanim zdążyła poprosić, Sam podał jej nici. Od początku operacji zdawał się wyprzedzać jej myśli, a jednocześnie, niczym rasowy anestezjolog, nie spuszczał wzroku z aparatury. Cathy wiedziała, że żaden weterynarz nie wywiązałby się lepiej z zadania. No i gdyby nie Sam, nie zdołałaby uratować Jaspera. Nie miała wątpliwości, że obaj wspólnicy odmówiliby jej pomocy. Poza tym nie mogła trzymać psa w mieszkaniu.
To prawda, że mąż poniżał ją niegdyś i lekceważył wszystko, co było jej drogie. Ale teraz jest opiekunem dzieci jej przyjaciółki i wybawcą dwojga niechcianych zwierząt. Cathy poczuła, że otula ją dziwne ciepło. Nareszcie nie czuje się samotna. Po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechnęła się do Sama przyjaźnie i, nie czekając na reakcję z jego strony, odwróciła wzrok.
Tymczasem Sam poczuł, że zalewa go fala upojnego wręcz ciepła.
– Prawie skończyłam – obwieściła Cathy, usuwając rurkę z psiej tchawicy. – Dziękuję ci, Sam. – Jej głos był łagodny jak nigdy dotąd. – No to najgorsze mamy już za sobą. Zabiorę go na noc do domu. – Uśmiechnęła się do ogromnie przejętych maluchów.
– Nie możesz go tutaj zostawić? – zapytał Sam.
– Nie. Trzeba go obserwować, a tutaj przecież nie ma nikogo.
– To co zwykle robicie w podobnych sytuacjach?
– Steve jest bardzo oszczędny, więc jeśli mamy pacjenta wymagającego stałej opieki, wynajmuje na noc pielęgniarza na koszt właściciela. Tyle że ja wolę nie korzystać z jego usług, bo podejrzewam, że facet po prostu przychodzi tu spać. Dlatego zwykle zabieram mniejsze zwierzaki…
– Do siebie? – Przynajmniej tym nie zdołała go zaskoczyć. – Gdzie teraz mieszkasz?
– Wynajmuję mieszkanie w bloku – odrzekła i spojrzała na psa z pewnym zakłopotaniem. – To duże zwierzę. Mogę mieć kłopot z gospodynią. Ale… Nie mam wyboru. Mógłbyś pomóc mi przenieść go do furgonetki?
– Oczywiście. – Poczuł, że kamień spada mu z serca.
Przynajmniej na dzisiaj ma kundla z głowy. Co prawda zaczynał mieć lekkie wyrzuty sumienia, ale wytłumaczył sobie, że nie stać go na kolejną nieprzespaną noc. Nie może przecież narażać na ryzyko własnych pacjentów.