– To pani mama jest cudowna. Ma wręcz nieprawdopodobny hart ducha. Rzadko się zdarza, żeby ktoś tak dzielnie zniósł operację. – Sam nie przestawał rozpływać się w uśmiechach.
Cathy przyglądała mu się z pewną obawą. Pamiętała aż nader dobrze, jak potrafił być zniewalający i pełen czaru, gdy tylko chciał osiągnąć upragniony cel.
– Myśli pan, doktorze, że mama będzie mogła chodzić?
– Bez wątpienia – zapewnił, po czym, po krótkiej chwili namysłu, dodał: – Mieszkacie tu państwo?
– Tak – włączył się do rozmowy mąż dziewczyny. – Ale na szczęście nie zostaniemy tu długo, bo wkrótce przenosimy się za granicę. Straszna tu wilgoć – zauważył, patrząc z niechęcią na gospodynię. – Jeśli możemy w czymś pomóc… To znaczy, chciałem powiedzieć, że nam pies nie będzie przeszkadzał.
– Akurat nie o psa mi w tej chwili chodzi. – Sam uśmiechnął się ujmująco. – Ale tak sobie myślę, czy państwo… zgodzilibyście się zaświadczyć, że ta pani – wskazał w kierunku zwalistego babsztyla – właśnie wyeksmitowała doktor Martin? O dziesiątej w nocy, bez ostrzeżenia.
– Och… – Dziewczyna nagle pojęła przyczynę niezwykłej uprzejmości lekarza. – Pete, on próbuje… – Ugryzła się w język, po czym dodała rzeczowym tonem: – Oczywiście, może nas pan powołać na świadka. Wszystko słyszeliśmy. A teraz chodź – zwróciła się do męża. – Gdybyśmy byli potrzebni, żeby podpisać jakieś oświadczenie, to znajdzie nas pan pod jedenastką.
Bystra dziewczyna, pomyślał Sam z aprobatą, patrząc w ślad za odchodzącymi.
– Sam, nie ma problemu. – W głosie Cathy pobrzmiewała rezygnacja. – Gdybyś tylko mógł odwieźć mnie z psem z powrotem do kliniki, to zostanę tam na noc.
– Nie. Jasper pojedzie do nas.
– Ale on wymaga opieki weterynarza.
– Oczywiście. Ty też z nami jedziesz.
– Sam…
– Nie słyszałaś? Właśnie zostałaś eksmitowana. W trybie natychmiastowym. Nie masz wyjścia, musisz zaraz się stąd wynieść.
– Umowa jest podpisana na rok, czyli zostało jeszcze dziesięć miesięcy – odezwała się właścicielka. – Jak się teraz wyprowadzi, będzie musiała słono zapłacić.
Sam roześmiał się.
– Doprawdy? Ciekawe, skąd wiedziałem, że pani to powie. – Nagle spoważniał. – Niestety, właśnie przeprowadziła pani eksmisję. Mam na to świadków. Pani Martin opuści lokal jeszcze dzisiaj, a jutro ciężarówka zabierze jej rzeczy. Jeśli chodzi o czynsz, to nie tylko nie dostanie pani ani grosza, ale jeszcze będzie musiała wypłacić odszkodowanie za niedopełnienie umowy i szkody moralne. Mój prawnik zajmie się tym jutro. – Wskazał kobiecie dłonią drzwi. – Wyrzucanie ludzi z mieszkania bez uprzedzenia jest nielegalne. Będzie to panią sporo kosztowało. A teraz koniec dyskusji. Wynocha.
– Kim pan do diabła jest? – Gospodyni z wrażenia omal nie połknęła niedopalonego peta. – Jakim prawem przychodzi pan tutaj i wtrąca się w nie swoje sprawy?
Sam przytulił Cathy, która była w tej chwili tak oszołomiona, że nawet nie próbowała się wyrwać.
– Jestem mężem pani Martin – wyjaśnił uprzejmie, obejmując żonę z czułością. – Więc jak pani widzi, to, co się tutaj dzieje, jest także moją sprawą. Szkoda tylko, że zająłem się tym tak późno. Ale lepiej późno niż wcale. I dlatego wynocha stąd. – Sam warknął groźnie, niczym rozeźlony brytan. – Natychmiast.
Kiedy zamknął drzwi za gospodynią i odwrócił się w kierunku mieszkania, zobaczył trzy wpatrzone w siebie twarze, na których malował się wyraz kompletnego osłupienia.
– No to zbierajmy się – zakomenderował.
– Kurczę, stryjku. Nie wiedziałam, że potrafisz tak warczeć! – Beth nie posiadała się z podziwu.
– Ona była straszna! – wyszeptał Mickey. – Okropnie się bałem.
– Ja też. – Sam podniósł chłopca do góry i uścisnął go mocno dla dodania otuchy. – Dlatego zabieramy Cathy do domu.
– Ciocia jedzie z nami! – Twarzyczki dzieci natychmiast się rozpromieniły.
– Chyba żartujesz. – Cathy postąpiła krok do tyłu, z trudem łapiąc oddech. – To niemożliwe. Za żadne skarby nie pojadę na farmę. – Była blada jak ściana.
– Nie możesz tu zostać. Zostałaś wyeksmitowana.
– Nieprawda. Tylko muszę zabrać Jaspera do kliniki.
– Przecież nie będziesz spała na podłodze – żachnął się Sam. – Ledwie się trzymasz na nogach.
– Nie mogę…
– Możesz! – Sam uciął dyskusję. – Mickey, musisz zejść na dół o własnych siłach – powiedział, stawiając chłopca na podłodze – bo ja będę musiał znieść Cathy na dół na rękach.
– Stryjku, chcesz porwać ciocię? – Oczy Beth omal nie wyskoczyły z orbit.
– Właśnie – odrzekł, nie spuszczając wzroku z twarzy byłej żony. – To mieszkanie jest nie do przyjęcia. Poza wszystkim, po prostu cuchnie. Jak masz tu wyzdrowieć?
– Jest kanał wentylacyjny.
– Tyle że zapchany. – Sam nie zamierzał się poddać. – Gdyby przynajmniej było tu jakieś okno! To nora. Jak chcesz tu doprowadzić płuca do formy?
– Jakoś mi się udaje.
– Wiem, że minęły dwa lata, od kiedy wykryto u ciebie chorobę. Anestezjolog, z którą widuję się w szpitalu, jest żoną twojego fizjoterapeuty. Jego zdaniem, robisz za wolne postępy. Teraz przynajmniej wiem dlaczego. Do diabła, Cathy, nie rozumiesz, że musisz mieć dużo świeżego powietrza i dobrze się odżywiać?
– Jem bardzo dużo.
– Doprawdy? – Energicznym ruchem otworzył lodówkę. – Tak myślałem! Karton mleka i pół bochenka chleba. A gdzież jest ten połeć wołowiny? Możesz mi go pokazać?
– Byłam z dziećmi na hamburgerach – broniła się nieporadnie. – Jutro wybieram się po zakupy. Sam, to naprawdę nie jest śmieszne.
– Rzeczywiście! – odparował. – Dlatego jedziesz z nami do domu, nawet jeśli będę musiał cię zabrać stąd siłą.
– Nie!
– Właśnie że tak!
Cathy miała dość wrażeń jak na jeden dzień. Zachwiała się, wyciągnęła dłonie w kierunku krzesła i gdyby Sam nie pochwycił jej w ramiona, zapewne runęłaby na podłogę. Podniósł ją jak szmacianą lalkę i spojrzał na pobladłą twarz ze słabym uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?"
– Puść mnie – jęknęła Cathy.
– W żadnym wypadku. – Odwrócił się do bratanicy. – Bethany?
– Słucham, stryjku? – Mała aż kipiała z przejęcia.
– Możesz zajrzeć do sypialni i przynieść cioci nocną koszulę, szczoteczkę do zębów, kapcie i skarpetki? Znajdź jakąś torbę i włóż to wszystko do środka.
– No pewnie. – Beth była zachwycona obrotem sytuacji.
– A ty, Mickey, zostań z Jasperem. Zniosę Cathy do samochodu i zaraz po was wrócę.
– To naprawdę zabieramy ciocię Cathy do domu?
– Naprawdę. I od tej pory wszyscy mamy jedno bardzo ważne zadanie. Musimy się nią opiekować.
Cathy jeszcze długo nie mogła zasnąć.
Sam pozostał głuchy na wszelkie argumenty i w końcu zmusił ją, by położyła się w gościnnej sypialni, gdzie czekało na nią wielkie łoże z baldachimem wspartym na czterech kolumnach, niezliczona ilość poduszek i puszysta kołdra obciągnięta bladoniebieskim jedwabiem.
Była tak zmęczona, że sen powinien ją zmorzyć w parę sekund. Tymczasem przewracała się z boku na bok, nie mogąc zapanować nad wszechogarniającym uczuciem niepokoju. Kiedy dotarli na miejsce, spędziła jeszcze trochę czasu przy psie. Usiłowała trzymać się dzielnie, a nawet zachować pozory chłodnej uprzejmości w stosunku do byłego męża, ale w istocie dziękowała Bogu za to, że Sam panuje nad sytuacją. Była zbyt słaba, żeby nadal stawiać czoło zmęczeniu. Położyła się w końcu, ale kiedy Sam pochylił się i delikatnie pocałował ją na dobranoc, cała wcześniejsza senność gdzieś się ulotniła.