Выбрать главу

Dobry Boże, pomyślała, wciąż go kocham!

I nagle znowu zawładnął nią znany ból. Jeszcze wczoraj wierzyła, że zdołała już o nim zapomnieć i że jedyny cel, jaki ma teraz przed sobą, to do końca pokonać chorobę.

Nie zawracaj sobie głowy tym facetem, przekonywała się w duchu. On wcale cię nie chce, a jeśli już, to tylko po to, żeby znowu cię wykorzystać. Z drugiej strony, czyż sama przed laty nie zachowała się podobnie?

Ich małżeństwo zrodziło się z wzajemnego zauroczenia. Młody, świetnie zapowiadający się chirurg i entuzjastyczna absolwentka weterynarii, zafascynowana perspektywą niesienia ulgi zwierzętom w potrzebie. Połączyła ich miłość albo raczej, w co Cathy próbowała teraz święcie wierzyć, pożądanie, i bez głębszego zastanowienia powędrowali do ołtarza. Tymczasem ich światy zawsze różniły się jak ogień i woda.

Oczywiście, dobrze było mieć Sama za męża. Dostarczył jej wielu upojnych doznań, uwielbiała jego ciało i uśmiech. Jednak nie mogła znieść jego niezdrowej wręcz ambicji i traktowała chirurgię z taką samą niechęcią, z jaką Sam odnosił się do jej czworonogów. W tym sensie po części sama była winna jego odejścia. Jednak świadomość, że i ona przyczyniła się do rozpadu małżeństwa, bynajmniej nie łagodziła bólu rozstania.

Cztery lata temu zażądał, by przeniosła się z nim do Nowego Jorku. Miała pozbawić Coabargo jedynego weterynarza, zostawić biedne zwierzęta na łasce losu? Sama myśl o wyjeździe napawała ją trwogą. Co, do diabła, miałaby robić w Nowym Jorku?

– Mogłabyś urodzić dziecko – powiedział. – Poza tym, tam nie można się nudzić. Jeśli mam zrobić karierę…

– Świetnie. A nie pomyślałeś o moich zwierzętach?

– Jeśli będziesz chciała, kupimy sobie kota – odrzekł bez entuzjazmu.

A kiedy rozejrzała się bezradnie po swym małym zwierzyńcu, nie wytrzymał i wyrzucił z siebie to, co od dawna myślał.

– Chcesz być samarytanką do końca życia? Dobrze wiesz, że połowa tych twoich zwierząt już dawno powinna wylądować na tamtym świecie!

I tak oto wiadro świńskich pomyj wylądowało na nienagannie skrojonym garniturze, w którym przed chwilą wrócił z jakiegoś ważnego spotkania. Jednak dopiero gdy wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, Cathy zrozumiała, że to koniec. Wtedy właśnie poczuła ten ból, który miał jej już nigdy nie opuścić. Nie, nie może mu teraz pozwolić na żadne zbliżenie. Za wiele przeszła w ciągu ostatnich paru lat, zbyt blisko znalazła się śmierci, by znowu pozwolić się zranić.

– Jasper ma się lepiej. Wymieniłem kroplówkę i dałem mu trochę mielonej wołowiny na śniadanie. Chyba dojdzie do siebie – oznajmił Sam, stawiając na stoliku kubek gorącej herbaty.

Cathy otworzyła oczy i spojrzała na zegarek przy łóżku. Ósma rano. Dawno tak długo nie spała. Przeniosła wzrok na eks-męża. Starannie ubrany, z krawatem zawiązanym pod szyją. Najwyraźniej wybiera się do pracy.

– Przepraszam cię, ale muszę lecieć.

– Ile razy już to słyszałam – powiedziała, zanim zdołała ugryźć się w język. Jednak natychmiast uśmiechnęła się pojednawczo. – Niektórych po prostu nie da się zmienić.

– Rzeczywiście – odparł poważnie.

– Porozmawiam dzisiaj z panią Waterhouse.

– Z kim?

– Z właścicielką mieszkania.

– Cathy, nie możesz tam wrócić.

– Nie mam wyboru. Nie stać mnie…

– Zostaniesz tutaj.

– To niemożliwe. – Usiadła wyprostowana na łóżku. – To, że wczoraj byłam zbyt zmęczona, żeby skutecznie ci się przeciwstawić…

– Cały czas jesteś zmęczona. Potrzeba ci dużo snu, zdrowego jedzenia i świeżego powietrza. Daj płucom to, czego potrzebują.

– To znaczy chcesz, żebym tu została i zajęła się dziećmi, tak? – zaryzykowała.

– Chociażby. – Uśmiechnął się pod nosem. – W ten sposób i wilk będzie syty, i owca cała.

Podlec! Znowu to samo. Wykorzystywanie innych to jego specjalność.

– To może jeszcze chcesz, żebyśmy się znowu pobrali? To by rozwiązało twoje problemy, prawda?

– Co innego miałem na myśli – westchnął.

Tymczasem Cathy nie zamierzała go oszczędzać.

– Przyznaj się, że masz kłopoty – mówiła stanowczym tonem, na który jakimś cudem udało się jej teraz zdobyć. – Masz więcej kłopotów niż ja. Bliźnięta, kobyła, pies, a nawet gosposia, wszyscy wymagają opieki. Tyle że ja nie zamierzam się nimi zajmować.

– Nie sądziłem, że…

– Więc pozwól, że podziękuję ci za ostatnią noc. Chociaż właściwie nie wiem, czy mam ci za co dziękować, bo jeżeli nie odzyskam mieszkania…

– Nie odzyskasz. – Uśmiechnął się niepewnie. – Kiedy wstałem, zadzwoniłem do firmy organizującej przeprowadzki. Właśnie pakują twoje rzeczy.

Cathy podskoczyła na łóżku jak oparzona.

– Jak śmiałeś?

– Cathy, nie możesz tam wrócić. – Utkwił w niej wzrok. W delikatnej nocnej koszuli wyglądała tak, jakby zaraz miała się unieść w powietrze. Tylko jej oczy wciąż płonęły tym samym złowieszczym blaskiem. – I jeszcze jedno. – Aż bał się powiedzieć jej prawdę. Jeszcze przed chwilą, gdy karmił Jaspera, wydawało mu się, że postąpił właściwie. Jednak wściekłe spojrzenie Cathy sprawiło, że zaczęły ogarniać go wątpliwości. – Zadzwoniłem do kliniki i zapowiedziałem, że nie przyjdziesz dzisiaj do pracy.

– Co?!

– Zadzwoniłem, żeby sprawdzić, o której zaczynasz. Dowiedziałem się, że o ósmej rano, więc powiedziałem, że nie przyjdziesz. Przecież nie byłabyś w stanie pracować.

– A skąd to przypuszczenie? – Chyba go zaraz zabije!

– Nie zapominaj, że jestem lekarzem. Bądź rozsądna i popatrz na siebie. Masz niedowagę, z trudem oddychasz, nieustannie odczuwasz zmęczenie. Wczoraj o mały włos nie zemdlałaś, przedwczoraj zasłabłaś przy Poppy. Sama wiesz, że jeszcze nie jesteś zdrowa.

– Ale zdecydowanie zdrowsza niż dwa lata temu – odparowała. – Nie jestem już twoją żoną, Sam, więc bądź tak miły i zostaw mnie w spokoju.

– Chyba nie mogę.

– A niby dlaczego nie?

– Bo jestem ci potrzebny.

– Akurat! – syknęła gniewnie i chociaż w oczach poczuła łzy, jakoś zdołała się opanować. – Nie potrzebuję cię! Nikogo nie potrzebuję. Może kiedyś było inaczej, ale to właśnie ty nauczyłeś mnie, że tylko głupcy liczą na innych. Rzeczywiście byłam głupia, i stąd ten cały koszmar. Ale nie zamierzam powtarzać starych błędów.

– To ja ciebie potrzebuję, Cathy – wydusił wreszcie, choć tak naprawdę uświadomił to sobie już w chwili, kiedy po latach zobaczył ją przedwczoraj na posterunku. Zrozumiał, że to Cathy jest tym ogniwem, którego wciąż brakuje mu w życiu.

– Słucham?

– Potrzebuję cię – westchnął. – Cathy, posłuchaj. Muszę iść teraz do pracy. Czeka na mnie długa kolejka pacjentów, ale nie mogę zostawić tu dzieci bez opieki. One też chcą, żebyś została.

– Rozumiem, potrzebujesz mnie, żebym przypilnowała ci dzieci.

– Oboje byśmy na tym skorzystali – mówił niepodobnym do siebie, błagalnym tonem. Wielki Sam Craig w potrzebie! – Abby zajmie się domem. Ona chce u nas pracować, a ja nie mam serca jej zwolnić. Ale nie mogę zostawić dzieci pod jej opieką.

– Mam ją w tym zastąpić, tak?

– Jest jeszcze Poppy i Jasper. Im też jesteś potrzebna.

– A ty będziesz tymczasem mógł poświęcić się własnym sprawom, tak?

– Wiesz przecież, że muszę pracować. – Ujął delikatnie jej dłoń, lecz nie doczekał się żadnej reakcji, bo czuła jedynie strach.