Jak to możliwe? Zaczynał tracić nadzieję i zupełnie nie wiedział, co począć. Przecież kiedyś wystarczyło, żeby ją dotknął, a zrobiłaby dla niego wszystko. Tymczasem teraz patrzyła na niego zimnym, nieobecnym wzrokiem. Nie wiedział, że w ten właśnie sposób stara się ukryć rosnącą panikę.
– Tylko dzisiaj, proszę – dodał. – Sama wiesz, że powinnaś odpocząć. Masz za sobą dwie ciężkie noce. Najpierw ratowałaś mi konia, a wczoraj do późna siedzieliśmy przy psie.
– Jeśli nie pojawię się dzisiaj w pracy, Steve dostanie szału. Niedawno mi groził, że się mnie pozbędzie, bo zarobił już dostatecznie dużo, żeby wykupić moje udziały.
– To może powinnaś się zgodzić? Przecież wolałabyś z nim nie pracować.
– A jeśli nie z nim, to gdzie?
– Nie mam pojęcia. – Nie próbował ukryć zakłopotania. – Posłuchaj, nie bardzo potrafię się w tym wszystkim pozbierać. Proszę cię tylko o jedno: zostań dziś z dziećmi. Tylko dziś. Porozmawiamy wieczorem, bo teraz naprawdę muszę już iść.
– Jak zwykle.
– Cathy…
– Skoro musisz, to idź – parsknęła w końcu. – Zajmę się dziećmi, gosposią, psem i kobyłą. Ale tylko dzisiaj. Pamiętaj. Od jutra każde z nas idzie własną drogą.
Jakimś cudem zdołała się nie rozpłakać, dopóki nie znalazł się za drzwiami.
Przez cały dzień robił, co mógł, by skoncentrować się na pracy, jednak myśl o tym, czy i jak zdoła zatrzymać Cathy na farmie, nie dawała mu spokoju. Gdyby tylko zgodziła się zostać, wszystkie problemy rozwiązałyby się same jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bliźnięta nie posiadałyby się ze szczęścia, Abigail mogłaby dalej pracować, a Jasper i Poppy mieliby opiekę fachowca.
A on zyskałby drugą szansę…
Chyba, stary durniu, nie rozważasz możliwości małżeństwa, skarcił sam siebie, choć w głębi duszy dobrze wiedział, że to właśnie miał na myśli.
Porzucił żonę po to, żeby odzyskać wolność. Wolność tę utracił raz na zawsze w chwili, kiedy podjął się opieki nad dziećmi. Gdyby miał teraz Cathy, gdyby stała na straży domowego ogniska, przynajmniej mógłby poczuć nieco dawnej swobody. Musi ją przekonać, by została.
I wyszła za niego za mąż?
A niby dlaczego nie? W końcu to jedyne logiczne rozwiązanie. Tylko coś w głębi duszy mówiło mu, że logika nie ma z tym wszystkim zbyt wiele wspólnego.
Rozdział 6
– Jasper czuje się coraz lepiej – obwieściła Beth ze swojego stanowiska obserwacyjnego na płocie. W krótkich spodenkach, poplamionej koszulce i z sianem sterczącym z potarganych włosów wyglądała na szczęśliwe dziecko. W Nowym Jorku nigdy nie widział jej w tak świetnym humorze. – Prawda, Mickey? – krzyknęła do brata.
– Tak – odrzekł chłopiec, wdrapując się na płot z charakterystyczną dla siebie ostrożnością. Po wszystkim, co przeszedł w swoim krótkim życiu, starał się unikać zbędnego ryzyka. – Myśleliśmy, że wrócisz później.
– To kogo tak wypatrujecie?
– Ciocia Cathy zamówiła siano dla Poppy – wyjaśniła Beth. – Mówiła, że jak tu zaczekamy, to kierowca pewnie pozwoli nam przejechać się na przyczepie. Ale jak chcesz, możemy pojechać kawałek z tobą, a potem tu wrócić.
– To miłe z waszej strony.
– Prawda? – Mała uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Wiesz, że już raz dziś jechaliśmy ciężarówką, jak przywieźli meble cioci? Kierowca był bardzo miły, ale ciocia Cathy chyba nie jest zadowolona. Mruczała coś, że faceci są głupi i że nie ma pojęcia, gdzie teraz znajdzie mieszkanie. Nie pozwoliła wnieść swoich rzeczy do domu, tylko kazała zamknąć je w szopie. Ale my przecież chcemy, żeby u nas została, prawda, stryjku?
– Oczywiście. – Sam otworzył drzwi samochodu i wpuścił dzieci do środka. – Tylko musimy ją do tego przekonać.
– Powinna chcieć tu zostać – oświadczył Mickey powagę. – Przecież jesteście małżeństwem, a mąż i żona powinni mieszkać razem.
– Masz rację.
Całkowicie podzielał opinię bratanka, tylko coś mu mówiło, że Cathy nie zechce się z nią zgodzić.
Zastał ją w komórce, gdzie właśnie zmieniała opatrunek na łapie Jaspera. Pies położył łeb na jej kolanach i wpatrywał się w nią z bezgranicznym wręcz uwielbieniem. Nie musiała zakładać mu kagańca, bo i tak pozwoliłby jej zrobić ze sobą wszystko.
Sam przyglądał się tej scenie ze ściśniętym sercem. Cztery lata temu dostawał szału na widok żony z kolejnym poranionym zwierzakiem na kolanach. Nawet gdy szli do restauracji, Cathy często zabierała z sobą zawieszoną na szyi wełnianą torbę z kangurzym niemowlęciem i nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego, że ów dodatek wcale się nie komponował z czarną sukienką, którą zwykle wkładała na bardziej uroczyste okazje. Jakże nienawidził wtedy jej przywiązania do zwierząt.
Nie do końca rozumiał, co sprawiło, że teraz na widok Cathy i psiego pyska wspartego ojej nogi poczuł nagły przypływ pożądania. Chciał podejść, wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu. Tyle że Cathy od razu pomyślałaby, że to kolejny wybieg, by ją zatrzymać, i natychmiast uciekłaby od niego. Pełne lęku i podejrzliwości spojrzenie, jakim go powitała, tylko utwierdziło Sama w przekonaniu, że ma rację.
– Już wróciłeś? Czegoś chcesz?
– Chciałem być dzisiaj wcześniej w domu. – Postawił teczkę na podłodze i podszedł bliżej. – Jak się czuje nasz pacjent?
– Zaczynam wierzyć, że uratujemy tę łapę. Wczoraj rozważałam możliwość amputacji, ale na szczęście krążenie jest całkiem przyzwoite. To silny pies, mimo chwilowo niezbyt korzystnej aparycji. Nie poddaje się – poinformowała rzeczowo, jakby celowo starała się trzymać Sama na dystans.
– Nie bardzo dostrzegam u niego wolę walki – zauważył, gładząc osowiałe zwierzę po zmatowiałej sierści.
– Czasem opór przybiera niespodziewane kształty. Może w jego mniemaniu bierne poddanie się naszej troskliwości jest sposobem walki o życie?
– Nie poszłabyś w jego ślady?
– Ja?
– A dlaczego nie? Dobrze wiesz, że przydałoby ci się nieco opieki.
– Sam…
Nie potrafił dłużej udawać. Delikatnie przyłożył dłoń do jej wychudzonej twarzy. Kiedy próbowała się odsunąć, ujął ją za ramiona i uścisnął z czułością.
– Cathy, nawet nie wiesz, jak mi przykro.
– Słucham?
– Zachowałem się jak łajdak – przyznał cicho. – Kiedyś tak mnie nazwałaś i miałaś rację. Poprowadziłem cię do ołtarza, a potem traktowałem lekceważąco i pogardliwie.
– Sam, mieliśmy nie mówić o naszym małżeństwie.
– Ale musimy. – Patrzył jej prosto w oczy. – Poprosiłem cię o rękę, bo cię kochałem. Ale nie byłem dobrym mężem, bo wciąż potrzebowałem wolności. Żądałem, żebyś zrezygnowała dla mnie z własnego życia. Musiałem być niespełna rozumu.
– Chcesz przez to powiedzieć, że skoro teraz okoliczności kazały ci wyrzec się tak zwanej wolności, to równie dobrze możesz do mnie wrócić? – zapytała.
– Nie to miałem na myśli.
– W każdym razie tak to zabrzmiało. – Wielkie, zielone oczy Cathy nie wyrażały nic prócz bólu.
Boże, że też wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak potwornie ją skrzywdził.
– Cathy, jak mogę ci to wszystko wynagrodzić?
– Zostaw mnie.
– Nie. – Zacisnął dłonie na jej ramionach. – Przecież oboje to nadal czujemy. Łączy nas to samo uczucie, które zrodziło się przy pierwszym spotkaniu. Zaczęło się właśnie tutaj, kiedy mój brat z żoną zaprosili nas na kolację, pamiętasz? Oboje nie mogliśmy się doczekać jej końca, tak bardzo chcieliśmy zostać sami. A przecież nigdy wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa.