Bliźnięta, Cathy oraz Abby klęczeli wokół psa, który, nie przestając merdać ogonem, z zainteresowaniem przyglądał się otoczeniu.
– On nie wie, gdzie jest. Przyszedłem tu, zanim jeszcze zrobiło się widno, i przez cały czas przy nim siedzę – wyjaśnił Mickey z zatroskaną twarzą. – Możemy go już zabrać do sypialni?
– Posłuchaj, po tym, co przeszedł, na pewno czuje się tutaj jak w raju. Popatrz na jego ogon. Takie machanie znaczy, że jest szczęśliwy – tłumaczyła Cathy. Powitała Sama niechętnym spojrzeniem, ale zaraz skupiła uwagę na psie. – Dziś zdejmiemy mu sączki, ale na razie nie powinien wchodzić do wody. Nie możesz go zabrać do siebie, zanim go porządnie nie wykąpiemy.
Pogładziła psa po grzbiecie, a ten spojrzał na nią z tak bezgranicznym uwielbieniem, że Sam poczuł coś w rodzaju zazdrości. Najchętniej znalazłby się teraz na miejscu tego zapchlonego kundla.
– On na razie wcale nie chce stąd wychodzić – tłumaczyła Cathy chłopcu.
– To zupełnie jak wy – zauważył Sam z przekąsem. – Schodzę na śniadanie, a tu wszyscy myślą tylko o psie.
– Och, mój Boże! Przepraszam. – Abby zerwała się na równe nogi. – Całkiem zapomniałam.
– Uspokój się, Abby – wtrąciła Cathy. – Pan Craig potrafi sam sobie zrobić grzankę. Prawda, doktorze?
– No, niezupełnie. Powinnaś pamiętać, że przygotowywanie posiłków nie jest moją najmocniejszą stroną. – Sam roześmiał się z nadzieją, że zdoła nieco rozładować napiętą atmosferę.
Jednak Cathy pozostała niewzruszona. A przecież niegdyś nie potrafiła się oprzeć jego dowcipom.
– On tylko udaje niezgułę, Abby, więc nie daj sobie wejść na głowę, jak się stąd wyprowadzę.
Twarzyczki dzieci natychmiast posmutniały.
– Ciociu, zostań! – Oboje zarzucili jej ręce na szyję.
– Przecież nie wyjeżdżam daleko. – Serdecznie przytuliła maluchy. – I będę was odwiedzać.
– Założę się, że tylko wtedy, kiedy będę w pracy – wtrącił Sam z goryczą, a Cathy poważnie skinęła głową.
– To chyba jasne. Po tym wszystkim, co mamy za sobą, nie widzę powodu, żeby składać ci wizyty.
Nawet nie pozwoliła mu pomóc przy usuwaniu sączków z psiej łapy.
Sam jechał do pracy z ciężkim sercem. Co dalej? – zastanawiał się, lecz nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Nigdy dotąd nie znalazł się w podobnej sytuacji. Z żalem wspomniał powodzenie, jakim się cieszył u kobiet. Pochodził z dobrze sytuowanej farmerskiej rodziny. Nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, a do tego od najmłodszych lat był ładnym i inteligentnym chłopcem. Zawsze podobał się dziewczynom, wystarczyło więc, że kiwnął palcem, a jego wybranka przybiegała w podskokach. Mimo że jedynie Cathy zafascynowała go na tyle, by ją pojąć za żonę, zarówno przed ślubem, jak i potem, miał liczne doświadczenia z kobietami.
Zresztą z Cathy też poszło mu dość łatwo. No, może musiał się trochę więcej starać, ale i jej opór nie był szczególnie stanowczy. Tym trudniej teraz przychodziło mu się odnaleźć. Zagryzł wargi i wlepił wzrok w horyzont. W głowie miał kompletną pustkę.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że będąc jego żoną, Cathy miała aż nadto okazji, by go przejrzeć na wylot. Wiedziała o nim wszystko. Dlatego właśnie nie działał już na nią ani zniewalający uśmiech byłego małżonka, ani jego nieodparty czar, ani miłosne zabiegi. Wniosek z tego, że musi ją czymś zaskoczyć. Tylko czym?
Przyjmował kolejnych pacjentów i nic nie przychodziło mu do głowy. Około południa zadzwonił do miejscowego przedszkola. Co prawda dzieci wolałyby zostać z Cathy, ale przecież nie może jej zmusić do pozostania na farmie. Od następnego semestru będzie mógł posłać maluchy do szkoły, ale na razie musi zapewnić im opiekę. Nie miał serca odprawić Abby, lecz pozostawienie dzieci pod jej kuratelą wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. Tymczasem Cathy zapowiedziała, że od jutra nie może liczyć na pomoc z jej strony.
Ciekawe, czy wieczorem zastanie ją jeszcze w domu. Zapewne poczucie odpowiedzialności każe jej zaczekać. Może uda mu się wyrwać dziś wcześniej i podjąć kolejną próbę przekonania jej, by została? Niestety, około czwartej po południu, kiedy miał nadzieję wkrótce wyjść do domu, sanitariusz z pogotowia powiadomił szpital, że wiozą im ofiarę wypadku.
– Nazywa się Peg Lessing. Została uderzona przez samochód na przejściu dla pieszych. Stan ciężki.
Sam akurat kończył zakładać gips czteroletniemu chłopcu ze złamanym nadgarstkiem. Kiedy wyjrzał zza parawanu, Eileen Hammersmith, pielęgniarka z izby przyjęć, właśnie biegła w stronę wejścia, pchając wózek do transportu rannej. Na widok podjeżdżającej karetki Sam też pospieszył do drzwi.
– Peg to miejscowa śmieciara – wyjaśniła pielęgniarka, z niesmakiem marszcząc nienawykły do przykrych zapachów nos. – Chodzi ze starym wózkiem po całym mieście, wygrzebując butelki i puszki ze śmietników. Potem sprzedaje, co uzbiera, żeby mieć na wino. Żyje na ulicy i chyba nigdy się nie myje. Kwaterunek już kilka razy przydzielał jej mieszkanie, ale ona woli mieszkać pod mostem. Pewnie przechodziła po pijanemu przez ulicę.
Szklane drzwi otworzyły się z trzaskiem i Eileen odruchowo zatkała nos.
– Panu radzę zrobić to samo, doktorze. Mam nadzieję, że szybko się jej pozbędziemy.
Oby tak było, pomyślał. Bardzo chciał jeszcze dzisiaj porozmawiać z Cathy.
Tym razem Peg nie było pisane szybko opuścić szpital. Sam natychmiast zorientował się, że jej stan jest krytyczny. Wymagała natychmiastowej operacji, a tymczasem Sam pełnił dzisiejszy dyżur praktycznie w pojedynkę, gdyż stażysta przydzielony mu do pomocy umierał ze strachu na samą myśl o tym, że dostanie skalpel do ręki.
Sam zaordynował podanie rannej płynów fizjologicznych oraz morfiny i przystąpił do badania, podczas gdy Eileen z pomocą praktykantki rozcinała cuchnące ubrania.
Niestety, stan Peg Lessing był jeszcze groźniejszy, niż przypuszczał: strzaskana miednica i ciężkie obrażenia wewnętrzne. Nie wykluczał pęknięcia wątroby i uszkodzenia śledziony.
Pielęgniarki ostrożnie usuwały kolejne partie ubrania. Kiedy usiłowały zdjąć rannej lepki od brudu sweter, coś na jej piersi poruszyło się gwałtownie. Odskoczyły jak oparzone.
Kobieta podniosła rękę i próbowała sięgnąć pod sweter. W jej wzroku malowała się rozpacz. Sam pomyślał, że byłoby dla niej lepiej, gdyby od razu straciła przytomność. Przynajmniej nie czułaby bólu.
– Nie bój się, Peg. – Otarł łzę spływającą rannej po policzku. – Wszystkim się zajmiemy. Będzie dobrze. Dostałaś środki przeciwbólowe, więc zaraz poczujesz się lepiej.
Wokół kobiety unosił się wyraźny zapach alkoholu. Nie powinni jej operować w tym stanie, ale przecież nie mogą czekać, aż wytrzeźwieje. Ciśnienie i tak spadało w zastraszającym tempie. Nie ma chwili do stracenia. Kiedy rozpiął przesiąknięty krwią sweter, spod warstwy brudnej dzianiny wyjrzał spiczasty, wystraszony pyszczek.
– Teraz rozumiem – rzekł z uśmiechem. – Mamy więcej niż jedną pacjentkę. W porządku, Peg, zajmiemy się nim.
– Nią – wyszeptała ranna. – To samiczka. Nazywa się Sheila.
– Aha. – Sam sięgnął po nożyczki, odciął kawałek swetra i, owinąwszy nim dłoń, chwycił zamarłe z przerażenia zwierzątko.
– Jaka ładna! – zwrócił się do pacjentki. – To chyba fretka, prawda? Musisz o nią bardzo dbać.
Rzeczywiście, nic w wyglądzie stworzonka nie wskazywało, że jego właścicielka pędzi żebraczy żywot. Peg musiała spędzać codziennie sporo czasu, pielęgnując lśniącą, popielatą sierść.