Mickey, jak zwykle, zachowywał się spokojniej, ale i na jego twarzy malowało się zadowolenie.
Sam zdobył się na uśmiech.
– To świetnie.
Cathy spojrzała na niego pytająco, na co tylko nieznacznie pokręcił głową.
– Niestety. No ale jak tam Sheila?
– Dobrze – odparła Cathy z westchnieniem. – Nastawiłam kość. – Popatrzyła na niego jakoś inaczej niż zwykle, jakby z trudem powstrzymywała się, żeby go nie objąć.
– Zamierzałaś jechać na farmę?
– Tak. – Wskazała na pudełko. – Mamy tu Sheilę.
– Mogę ją zatrzymać? Jak Mickey dostał psa, to ja chcę mieć fretkę – ciągnęła Beth.
– Porozmawiamy o tym jutro – obiecał, chociaż w duchu wiedział, że się zgodzi. W końcu co za różnica? Jeden zwierzak więcej czy mniej? – Zostaniesz dziś na noc? – Sam miał nadzieję, że Cathy od rana zdążyła zmienić zdanie.
– Nie – odparła spokojnie, choć najchętniej przystałaby na propozycję wspólnego mieszkania i otoczyła Sama i dzieci najczulszą opieką. Jednak strach przed kolejnym rozczarowaniem okazał się silniejszy. – Wynajęłam pokój w hotelu. Miałam tylko odwieźć dzieci i zaczekać, aż wrócisz. Rozumiem, że załatwiłeś im na jutro jakąś opiekę.
– Zapisałem je do przedszkola.
Twarzyczki maluchów nagle posmutniały.
– Nasze przedszkole jest super, naprawdę – rzekła Cathy z największym przekonaniem, na jakie mogła się w tej chwili zdobyć. – Poznacie nowych przyjaciół. W przedszkolu jest mnóstwo wspaniałych zabawek i nawet dwie prawdziwe świnki morskie. Nazywają się Herbert i Dora i należą do grona moich pacjentów.
– Ale ja chcę zostać z tobą. Proszę cię, ciociu… – Mickey z całej siły chwycił Cathy za rękę.
– Obawiam się, że to niemożliwe – odrzekła wbrew samej sobie. – Weźmiecie teraz Sheilę do domu, a pojutrze zajrzę na farmę. – Drżącymi dłońmi podała Samowi pudełko. – Jest wasza.
– Przerzucasz na mnie odpowiedzialność, tak? – Sam powoli zaczynał tracić cierpliwość. Cathy zawsze dotąd trzymała się reguł fair play.
– Ależ skąd. Sam się podjąłeś…
– Moglibyśmy podzielić obowiązki.
– Nie wiem, czy sobie przypominasz, ale kiedyś proponowałam ci podobne rozwiązanie i nic z tego nie wyszło. Dlaczego tym razem miałoby się udać?
Nie wiedział, co odpowiedzieć, lecz na szczęście nie musiał, bo pod klinikę właśnie podjechał nowiusieńki, lśniący rover, a ze środka wysiadła elegancka dama w letnim, lnianym kostiumie, z czarnym pudelkiem w ramionach. Na widok Cathy odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Jak dobrze, że jeszcze panią zastałam. Popatrz, Chloe, to twoja ulubiona pani doktor. – Podeszła bliżej. – Doktor Martin – zwróciła się do Cathy – mamy takie zmartwienie! Moja Chloe połknęła agrafkę.
Słuchając jej, ktoś mógłby odnieść wrażenie, że oto właśnie obwieściła koniec świata i nagle Sam poczuł się tak, jakby od pewnego czasu uczestniczył w jakiejś bezsensownej farsie. Najpierw fretka, teraz pudel z ewidentnie zwariowaną właścicielką. Nawet nie zauważył, kiedy pod budynek podjechał kolejny samochód, tym razem czarny mercedes.
– Steve właśnie zaczął dyżur – oznajmiła Cathy nieswoim głosem. Chyba pierwszy raz odmawiała udzielenia zwierzęciu pomocy. – Bardzo panią przepraszam, pani Smythe, ale dziś już nikogo nie przyjmę. I tak zostałam dłużej niż zwykle.
– Ale doktor Helmer w ogóle nie ma podejścia do zwierząt – nalegała kobieta. – Proszę sobie wyobrazić, że w czasie ostatniej wizyty nawet nie ogrzał termometru, tylko od razu włożył go Chloe w pupę. Przez kilka dni nie mogła otrząsnąć się z szoku.
– A ta agrafka… – Cathy zrozumiała, że właścicielka pudla i tak nie pozwoli jej odejść – była zapięta czy nie?
– Nie wiem. – Pani Smythe zaniosła się płaczem. – Przyniosłam z pralni mój kaszmirowy sweterek i zanim zdążyłam się zorientować, Chloe chwyciła go w zęby. Czasami jest psotna jak szczenię. Naprawdę nie pamiętam, czy odpięłam agrafkę, żeby zdjąć metkę z pralni, czy nie. Odwróciłam się tylko na chwilę, a potem patrzę, a Chloe właśnie gryzie tę metkę. Połknęła ją, zanim zdążyłam się nachylić.
– I jest pani pewna, że razem z metką połknęła agrafkę?
– Niestety, tak. – Otarła dłonią łzy. – A teraz pewnie umrze, prawda?
– Proszę się uspokoić. – Głos Cathy brzmiał już rzeczowo. – Nie widzę, żeby coś ją teraz bolało, więc przewód pokarmowy chyba nie został uszkodzony. Zrobimy prześwietlenie i spróbujemy zlokalizować tę nieszczęsną agrafkę. Proszę za mną, pani Smythe.
– Bogu dzięki. Słyszysz, pani doktor zajmie się tobą, głuptasku.
Sam wiedział, że nic tu po nim. Powinien teraz zapakować dzieciaki do samochodu i pojechać do domu. Jednak, nie wiedzieć czemu, wcale nie palił się do odjazdu.
– Nie trzeba ci pomóc, Cathy? – zapytał.
– Nie.
– Co za pytanie, oczywiście, że trzeba – odezwał się znajomy głos. – Barbara zatrzasnęła za sobą drzwiczki mercedesa. – Cześć, Cathy. Pamiętasz mnie? Opiekowałam się tobą w czasie pobytu w szpitalu. Chodzisz do mojego męża na fizjoterapię.
– Mam nadzieję, że nie przywiozłaś żadnego chorego zwierzaka – odezwał się Sam słabym głosem. – Na przykład kulawego wielbłąda albo nosorożca z odciskiem na pięcie.
– Ależ skąd. Macie wybitną zdolność wynajdywania chorych zwierząt bez mojej pomocy – roześmiała się. – Cieszę się, że udało mi się was złapać. Rano miałam wolne, więc upiekłam całą furę czekoladowych ciasteczek. A jak wychodziłam ze szpitala, zadzwoniła Abby, żeby powiedzieć ci, że czeka z kolacją, ale nie zdążyła przygotować deseru. No to pomyślałam, że chętnie podzielę się z wami ciastkami.
– Chcesz przez to powiedzieć – Sam popatrzył na Barbarę z niedowierzaniem – że przejechałaś taki kawał drogi, żebyśmy nie zostali bez deseru?
– No, niezupełnie. Uznałam, że należy ci się trochę wolnego. Od samego przyjazdu nie miałeś chwili czasu dla siebie. Dlatego wpadłam na pomysł, że to ja pojadę z dzieciakami na farmę, zjemy razem, a potem położę je spać, a ty tymczasem zaprosisz gdzieś Cathy na kolację. Mogę zaczekać do waszego powrotu.
Barbara chyba czytała w jego myślach. Nie mogła sprawić Samowi większej przyjemności.
– Wspaniale. Co ty na to, Cathy?
Jak zwykle ogarnęły ją wątpliwości i gdyby tylko Sam zechciał dopuścić ją do głosu, zapewne spotkałby się z kolejną odmową.
– Zatrzymałaś się w hotelu – powiedział stanowczo – więc musisz przecież wstąpić gdzieś na kolację. Barbara świetnie to wymyśliła. Zapraszam Cathy do restauracji. Co wy na to, dzieciaki?
– Tylko co z naszą fretką?
– Jestem lekarzem – wyjaśniła Barbara. – Jak doktor Martin powie mi, co mam zrobić, z pewnością dam sobie radę. Wiecie, że kiedyś miałam całe stado fretek?
– Naprawdę? – Mickey zerknął na nią z podziwem. – Ile?
– Mniej więcej dwadzieścia. Tylko ciągle mi właziły w królicze norki, wiec bez przerwy musiałam za nimi ganiać z łopatą. Jeśli chcecie, opowiem wam, jak opiekować się Sheilą.
– Och, tak!
– No to załatwione. – Barbara wyjęła z rąk Sama pudełko po butach. – Zgadzasz się, Cathy? – zapytała wesoło.
– Muszę przecież zająć się pudlem.
– Oboje możecie się nim zająć. Co dwie głowy, to nie jedna.
Myśl o kolacji w towarzystwie byłego męża przeraziła Cathy nie na żarty, lecz nie chciała robić sceny przy dzieciach. Postanowiła więc na razie nie protestować. Dopiero gdy zostaną sami, wyjaśni mu po prostu, że zmieniła zdanie i chce pojechać do siebie.