Выбрать главу

Rozdział 8

– Chloe nie znosi weterynarzy – tłumaczyła pani Smythe, kiedy Cathy, pochylona nad stołem zabiegowym, z właściwą sobie dokładnością badała psa. – Z wyjątkiem doktor Martin. Jej pozwoli na wszystko, absolutnie. Nie posiadałyśmy się z radości, kiedy wreszcie wróciła pani do pracy. Bo naprawdę aż szkoda mówić, jak ci pani, pożal się Boże, wspólnicy traktują zwierzęta. Im chodzi tylko o to, żeby obedrzeć człowieka z pieniędzy.

– Niemożliwe – zaoponowała Cathy.

– Nie jestem biedna, to prawda – ciągnęła właścicielka pudla – ale dobrze wiem, kiedy się mnie okrada. Co najmniej połowa tych badań, przez które musiała przejść biedna Chloe, była zupełnie zbędna. I wie pan co? Nikt tu nawet nie pomyślał, że pies nie lubi, jak się go dotyka zimnymi rękami.

Sam robił, co mógł, by nie okazać rozbawienia, zwłaszcza że twarz pani Smythe wyrażała pełną powagę.

– Chyba nie zamierza pani trzymać ich tu na stałe, moja droga, skoro wróciła już pani do pracy.

– Cathy jeszcze nie jest całkiem zdrowa – wyjaśnił Sam. – Pracuje tylko dwa razy w tygodniu.

– No to muszę dokładnie zapisać godziny. Im prędzej się ich pani pozbędzie, tym lepiej. Albo niech ich pani zostawi i założy własną przychodnię. Nie pasuje pani do tej kliniki, moja droga, ale nam jest pani potrzebna.

Zdjęcie rentgenowskie wykazało, że pudliczka rzeczywiście połknęła agrafkę.

– Na szczęście jest zapięta. – Cathy pokazała pani Smythe nieszczęsny przedmiot na zdjęciu. – Jak pani widzi, w tej chwili umiejscowiła się w żołądku, ale ponieważ jest niewielka, powinna w ciągu najbliższych dni zostać wydalona, nie wyrządzając Chloe żadnej krzywdy. Proszę ją obserwować i dać mi znać, jeśli coś panią zaniepokoi. A jeśli będzie pani uważnie oglądać jej kupki, może nawet uda się odzyskać agrafkę.

– Mniejsza o to! – roześmiała się kobieta. – Tylko tak się boję, żeby…

– Zawsze może pani wezwać weterynarza do domu.

– Tyle że nie panią.

– Niestety, przynajmniej na razie.

– To niech pani się szybko kuruje, moja droga. I jak najszybciej wyrzuci tych groszorobów. Proszę jej w tym pomóc – zwróciła się do Sama. – Wszyscy chcemy, żeby tu było tak jak przedtem.

– O niczym innym nie marzę – westchnął Sam, patrząc w ślad za odchodzącą damą z pudelkiem.

– O czym rozmawialiście? – zawołała Cathy zza parawanu odgradzającego umywalnię od reszty gabinetu.

– O tym, że wolałem cię, jak byłaś grubsza.

– Co ty powiesz? To kto kupował mi sukienki o dwa rozmiary za małe i kazał ograniczać słodycze?

– Musiałem być niespełna rozumu – rzekł poważnie.

– To tak jak ja. Inaczej nigdy bym za ciebie nie wyszła.

Zamknęła szafkę z narzędziami.

– To już chyba wszystko. Dzięki za pomoc. Pozwolisz, że pojadę teraz do domu?

– Przecież nie masz domu.

– Chciałam powiedzieć, do hotelu.

– Mieliśmy iść na kolację.

– To ty tak mówiłeś. Nie przypominam sobie, żebym się zgodziła.

– Barbara zabrała dzieci, żebyśmy mogli zostać sami. Nie protestowałaś.

– A co? Miałam protestować z pudlem na rękach?

– Naprawdę chciałbym, żebyśmy razem gdzieś wpadli. – Położył dłonie na jej ramionach. – Wiem, że nie powinienem nalegać, ale nigdy nie czułem się tak zagubiony jak teraz. Muszę z kimś porozmawiać.

– To porozmawiaj z Barbarą – parsknęła.

Chciała, żeby jak najszybciej zabrał te przeklęte dłonie. Ich dotyk przywoływał cudowne wspomnienia, których Cathy coraz bardziej się obawiała. Czyżby znów miała się dać wykorzystać?

– Znam ją zaledwie od czterech dni. Jest bardzo miła, ale przecież nie łączy mnie z nią nawet przyjaźń.

– Nas też nic już nie łączy.

– Mylisz się. Przecież byliśmy małżeństwem i znamy się na wylot. Cathy, dla mnie wciąż jesteś moją żoną.

– I wszystkim o tym opowiadasz, prawda? Bądź tak miły i nie rób tego więcej.

– Chodźmy gdzieś na kolację i porozmawiajmy.

– A niby dokąd? Do Perniniego, gdzie przesiadują wszystkie zakochane pary w mieście? Ja w roboczym ubraniu, a ty z podkrążonymi z niewyspania oczami? Jak stare, dobre małżeństwo? Rano całe Coabargo plotkowałoby, że znowu jesteśmy razem.

– No to kupmy parę hamburgerów i butelkę wina i pojedźmy nad rzekę. Proszę.

– Nie.

– Tylko ten jeden raz. Obiecuję, że potem zostawię cię w spokoju.

– Dlaczego miałabym ci uwierzyć?

– Bo jestem bliski obłędu – przyznał. – Muszę z kimś porozmawiać o dzieciach, a ty jesteś jedyną osobą, która kocha je tak samo jak ja.

– Więc będziemy rozmawiać na ich temat? Nie o nas?

– Właśnie. – Akurat tej obietnicy nie miał zamiaru dotrzymać, choć z drugiej strony, czy przyszłość bliźniąt nie jest nierozerwalnie związana z ich własną?

Wyczuł, że opór Cathy zaczyna słabnąć.

– Pojedziemy dwoma samochodami – powiedziała wreszcie. Musiała mieć pewność, że będzie mogła wrócić do miasta, kiedy sama uzna to za stosowne.

– Jak chcesz. '

– Najwyżej na godzinę – zastrzegła. – I wiedz, że zgodziłam się tylko dlatego, że jest piękny wieczór i że trochę mi ciebie żal, chociaż zupełnie nie rozumiem dlaczego.

– To dobrze, bo naprawdę potrzeba mi trochę zrozumienia – rzekł z uśmiechem. – I miłości – dodał po chwili tak cicho, żeby Cathy nie mogła usłyszeć.

Podjechali pod sklep. Czekając w samochodzie, aż Sam zrobi zakupy, Cathy nie przestawała się dziwić własnej lekkomyślności. Że też zgodziła się z nim jechać nad rzekę! Zupełnie jak wtedy, kiedy się poznali. Gdyby nie była zbyt zmęczona, by się kłócić, nigdy nie uległaby jego namowom.

Od dzisiaj, myślała, postaram się go unikać. Oczywiście nie mogę zerwać wszelkich kontaktów ze względu na dzieci, ale postaram się widzieć w nim jedynie ich stryja i opiekuna.

Jechała pierwsza, spoglądając co chwila w lusterko, by nie stracić z oczu samochodu Sama. Droga była kompletnie pusta. Aż nagle, tuż przed maską jej furgonetki, wyrosło całe stado kangurów. Zderzenie było tak gwałtowne, że Cathy walnęła głową o przednią szybę i straciła przytomność.

Rozdział 9

– Cathy?

Dobrze znała ten głos. To Sam.

Otworzyła oczy. Powieki miała lepkie od krwi.

– Cathy, kochanie…

Musiałam mieć wypadek, pomyślała. To dlatego Sam jest taki przestraszony.

– W porządku. Nic mi nie jest.

Gdzieś na zewnątrz rozległ się hurgot spadającego na ziemię metalu i oto twarz Sama znalazła się tuż przy jej własnej.

– Nie ruszaj się.

Poczuła duże, silne dłonie, które z lekarską precyzją przesuwały się teraz po jej ciele w poszukiwaniu urazu.

– Wszystko będzie dobrze. Tylko siedź spokojnie. – Wreszcie dotknął jej głowy. Pod palcami poczuł ciepłą, lepką krew. – Masz rozcięte czoło, ale nie wygląda to najgorzej. Coś cię boli?

Cathy była odrętwiała z przerażenia.

– Nie – powiedziała po chwili.

– To dobrze. A teraz weź głęboki oddech. Czujesz jakieś kłucie?

– Nie, Sam. Naprawdę nic mi nie jest. – Powoli zaczynała dochodzić do siebie.

– Nie ruszaj się, dopóki ci nie pozwolę – zaprotestował, widząc, że próbuje wysiąść. – Najpierw musimy mieć pewność, że nic ci się nie stało. – Przycisnął złożoną we czworo chustkę do rozcięcia na czole. – Poczekaj, aż przestanie krwawić.

– Muszę coś sprawdzić. Uderzyłam…

– Tak, uderzyłaś w kangura. Wyskoczył prosto pod koła. Widziałem go, ale nic nie mogłem zrobić. Niestety, nie żyje.