Выбрать главу

– I innymi kobietami?

– Też. Co prawda dopiero po rozwodzie, ale… W każdym razie nie traktowałem wtedy niczego poważnie, nawet własnych uczuć. Byłem taki głupi! Wciąż myślałem, że wystarczy, żebym kiwnął palcem, a dostanę, co zechcę. Aż w końcu zrozumiałem, że straciłem coś niepowtarzalnego.

– Nie obawiasz się, że nawet gdyby udało ci się to „coś" odzyskać, wkrótce znów poczułbyś rozczarowanie?

– Nigdy!

– Na pewno?

– Wreszcie dorosłem, możesz mi wierzyć. – Sam przymknął powieki. – Zraniłem Cathy cztery lata temu i teraz znów ciągle ją ranie. Parę dni temu doprowadziłem do tego, że wyrzucono ją z mieszkania, bo chciałem, żeby zamieszkała ze mną na farmie. Dzisiaj tak ją rozdrażniłem, że przez nieuwagę najechała na kangura. Mogła się zabić. Nie daje mi się nawet do siebie zbliżyć! – jęknął.

– Bo chcesz wymusić na niej małżeństwo.

– Nieprawda.

– Przecież widziałam cię dzisiaj w szpitalu. Obwieściłeś całemu światu, że Cathy jest twoją żoną. Czy to właśnie nie nazywa się wymuszaniem małżeństwa?

– Nie chciałem…

– Posłuchaj, chłopcze. Jeśli naprawdę chcesz ją odzyskać, musisz zacząć działać mniej konwencjonalnie. Bo próby narzucenia miłości komuś, kogo raz się zdradziło, są z góry skazane na niepowodzenie. Musisz jej pokazać, że rzeczywiście ci na niej zależy.

– Tylko jak?

– Nie wiem. Musisz się dobrze zastanowić. Ale skoro potrafisz prawdziwie kochać, powinno ci się udać.

– Stryjku?

Do rana pozostało jeszcze chyba parę godzin. Sam otworzył oczy. Co się dzieje? Przy jego łóżku stał Mickey z palcem w buzi. Domyślił się, że chłopca znów zaczęły męczyć koszmary.

Mickey dotąd nie rozmawiał ze stryjem na ten temat. Tylko raz Sam wszedł do sypialni akurat w chwili, kiedy mały zbudził się z okropnego snu i próbował zapanować nad przerażeniem. Wtedy też, tak jak teraz, ssał palec.

– Chodź.

Chłopczyk bezszelestnie wsunął się pod kołdrę.

– Smutno ci? – zapytał, otulając malucha ramieniem.

Cisza.

– Wiesz, wcale się nie zdziwię, jeśli Jasper wybierze sobie twoje łóżko do spania, kiedy wyzdrowieje.

– Może.

– Coś cię martwi? – zapytał Sam po chwili.

– Przypomniałem sobie mamusię – wydusił malec.

– To dobrze. Twoja mama była cudowną osobą. Tutaj na farmie wydaje się, że ona i tatuś są bliżej, prawda?

– Cathy jest taka jak mamusia.

– Była jej przyjaciółką.

– Stryjku, musimy iść dziś do przedszkola?

– Tak.

– Dlaczego Cathy nie chce tu mieszkać?

– Bo nie jest już moją żoną.

– Ale Abby też nie jest twoją żoną. I Jasper, i Sheila też nie, a jednak z nami mieszkają.

– To co innego.

– Więc przynajmniej powinna zamieszkać gdzieś blisko. Tak jak nasza niania w Nowym Jorku.

Sam poczuł się, jakby nagle doznał olśnienia!

Tylko czy Cathy się zgodzi? Z początku na pewno nie. Ale jeśli wszystko wcześniej zorganizują i postawią ją przed faktem dokonanym? Może wtedy?

Mimo że dopiero wybiła szósta, Sam zerwał się z łóżka jak oparzony. Ma tyle rzeczy do zrobienia.

– Mickey! – Pochylił się nad bratankiem. – Masz świetny pomysł, tylko błagam cię, na razie nikomu o nim nie mów. Ale to nikomu, pamiętaj.

– Dobrze, stryjku. Myślisz, że to jest naprawdę dobry pomysł?

– Absolutnie rewelacyjny! – Sam uścisnął chłopca serdecznie. – Tylko pamiętaj, ani mru-mru.

Rozdział 11

Przez sześć tygodni Sam pracował jak oszalały. Mickey, a także Bethany i Abby, które w końcu zostały dopuszczone do tajemnicy, sekundowali mu z przejęciem.

Bliźnięta nawet przestały narzekać na przedszkole. Perspektywa wydarzeń, które miały niebawem nastąpić, pomagała im znieść długie godziny spędzone z dala od domu.

– Pamiętajcie tylko, że to nic pewnego – ostrzega! Sam, ale nikt, nawet on sam, nie brał na serio możliwości porażki.

Tymczasem na farmie buzowało jak w ulu.

– Co się tutaj dzieje? – zapytała Cathy, kiedy w czasie jednej z wizyt dostrzegła uwijających się jak w ukropie fachowców.

Ostatnio nie bywała tu zbyt często, bo wszyscy jej pacjenci czuli się już znakomicie. Poppy odzyskała siły i chętnie nadstawiała grzbiet pod dziecięce siodło, a Jasper nabrał ciała i jego jeszcze niedawno wynędzniały, smutny pysk zdawał rozpływać się w uśmiechu. Poza tym dzieci spędzały prawie cały dzień w przedszkolu. Oczywiście mogła odwiedzać je po południu, ale to pociągało ryzyko spotkania z Samem.

W końcu, stęskniona za maluchami, zaproponowała, że dwa razy w tygodniu będzie odbierać je wcześniej z przedszkola. W ten sposób mogła spędzić z nimi kilka godzin i opuścić farmę w chwili, gdy znajoma sylwetka jaguara pojawi się na podjeździe.

Sam spoglądał na znikającą na horyzoncie furgonetkę ze ściśniętym sercem, lecz rozumiał, że jeśli kiedykolwiek ma odzyskać Cathy, nie może jej się teraz narzucać. Szczególnie że prace na farmie miały się już ku końcowi.

Nieopodal głównego budynku przed laty wybudowano niewielki domek, przeznaczony dla zarządcy majątku. Od lat stał nie używany, a teraz zmienił się nie do poznania. Odnowione ściany błyszczały z daleka świeżą farbą, dach zyskał nowe pokrycie, a w oknach zawisły firanki.

W końcu ciekawość Cathy wzięła górę, a bliźnięta bez wahania pospieszyły z zawczasu przygotowaną, stosowną odpowiedzią.

– Stryjek szykuje sobie miejsce do pracy – wyjaśniła Beth. – Mówi, że w domu robimy taki hałas, że w ogóle nie może się skupić.

To całkiem w jego stylu, pomyślała Cathy z goryczą. Zrobi wszystko, żeby się znaleźć jak najdalej od dzieci.

– Podoba ci się? – nie wytrzymał Mickey, ale siostra natychmiast dała mu kuksańca w bok.

– A co cię to obchodzi? I tak tylko stryjek będzie tam chodził.

– Domek jest naprawdę prześliczny. Myślicie, że stryj pozwoli wam się w nim bawić?

– Powiedział, że jest zamknięty na klucz i nie wolno nam wchodzić do środka bez wyraźnego zaproszenia.

– Charles, mógłbyś zastąpić mnie dziś po południu? – Sam właśnie zakończył skomplikowaną operację wszczepienia pacjentce endoprotezy. Bardzo obawiał się tego zabiegu, bo kobieta cierpiała na zaawansowaną wieńcówkę, ale na szczęście obyło się bez komplikacji.

– Oczywiście. Tylko bądź pod telefonem na wypadek, gdyby trafiło się nam coś trudnego.

– W porządku. Ale błagam, nie dzwoń bez naprawdę ważnej potrzeby.

– Sam dziś wykłada karty na stół – wyjaśniła Barbara, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Ach, to dziś jest ten wielki dzień. – Już wcześniej Sam musiał kilkakrotnie skorzystać z pomocy przyjaciół i, siłą rzeczy, zmuszony był wtajemniczyć ich w swoje plany. – Ale zdajesz sobie sprawę, że to szantaż?

– Bardzo miła forma szantażu – wtrąciła Barbara. – Nikt nie traci, wszyscy korzystają.

– Pod warunkiem, że Sam teraz wszystkiego nie schrzani. Wcale nie jestem pewien, czy zdoła nadal trzymać się od Cathy z daleka.

– Ręczę ci, że potrafi się opanować.