– A gdybym nie miał żadnych obowiązków? Gdybyś wiedziała, że chcę mieć cię dokładnie taką, jaka jesteś? Czy wtedy odpowiedziałabyś inaczej? Gdybym ci wyznał, jak bardzo mi cię brakowało przez te cztery lata?
– Chyba nie aż tak bardzo, bo nawet nie raczyłeś zadzwonić – zauważyła nie bez ironii.
– Bo zdałem sobie z tego sprawę dopiero, kiedy cię znowu zobaczyłem.
– Sam, proszę… Przecież wiem, że potrzebujesz mnie jedynie ze względu na dzieci. Mógłbyś przynajmniej nie udawać.
– Nieprawda. – Co ma zrobić, żeby mu w końcu uwierzyła? – Dzięki pomocy Abby jakoś dajemy sobie radę. Ale wszyscy cię kochamy. Dlatego jesteś nam potrzebna.
Słowa Sama podziałały na Cathy jak balsam. Jakże długo czekała na podobne wyznanie! Jednak nie potrafiła rzucić się mu w ramiona. Wbrew sobie wciąż się bała, że to kolejny perfidny wybieg, którym próbuje ją zdobyć.
– Przestań bredzić, Sam. Jeśli chcesz, żebym coś dla was zrobiła, to po prostu mnie poproś i nie mieszaj do tego miłości. Bo ja nie potrafię już kochać. Ani ciebie, ani nikogo innego.
– To straszne…
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim złamałeś mi serce.
– Nie ma potrzeby ich jeszcze obcinać. – Cathy uważnie obejrzała pazurki papużki falistej, z którą Barbara właśnie zgłosiła się do przychodni.
– Może rzeczywiście nie są aż tak długie. Tylko że kiedy puszczam ją luzem po pokoju, strasznie mi zaciąga pazurami zasłony.
– Jak sobie życzysz. – Cathy sięgnęła po cążki. – Wiesz, że mogłabyś robić to sama. To całkiem proste.
– Chyba żartujesz. Za bardzo drżą mi ręce.
– Akurat. Nie zapominaj, że byłam twoją pacjentką. Dobrze pamiętam wprawne dłonie, którymi podłączałaś mi kroplówki – zaśmiała się Cathy, przystępując do roboty.
– Sam i bliźnięta wyjechali już chyba tydzień temu – odezwała się Barbara znienacka. – Dzisiaj pewnie wybrali się do Disneylandu.
– Przypuszczam, że tak.
– Cathy, mnie nie oszukasz. Znasz ich rozkład dnia co do minuty, prawda?
– Rzeczywiście, dzieciaki nie oszczędziły mi żadnego szczegółu przed wyjazdem.
– Cały czas o nich myślisz?
– Bardzo je kocham.
– Wiem, kochasz ich wszystkich – rzekła Barbara, nie spuszczając oczu z jej twarzy. – Bliźnięta, Abby, Jaspera, Poppy, Sheilę i… Sama.
– Więc po to tu przyszłaś? Mogłam się domyślić.
– Kochasz go, prawda?
– Tak, ale… – zaczęła Cathy łamiącym się głosem.
– Nie ma żadnych „ale". Dlaczego z nimi nie poleciałaś?
– Ja…
– Sam nie opowiadał ci o tym sympozjum?
– Nie, ale…
– To spotkanie największych autorytetów w dziedzinie zapaleń stawów na świecie. A Sam został zaproszony jako główny mówca. Wszyscy tam będą. No i oczywiście tłum dziennikarzy z całego świata.
– Nie wiedziałam.
– Gdyby chodziło o mojego męża, stanęłabym na głowie, żeby mu towarzyszyć.
– Sam nie jest moim mężem.
– Ale chce nim być. I dobrze o tym wiesz.
– Już raz był.
– Nie sądzisz, że się zmienił?
Cathy nie odpowiedziała, tylko utkwiła w ścianie nieruchome spojrzenie.
– Powiedz mi, czego tak bardzo się boisz?
Minęła długa chwila, zanim Cathy zdobyła się na odpowiedź.
– A jeśli mnie znowu zostawi? Zrozum, ja go tak bardzo kocham, że chyba bym umarła, gdyby znowu mnie rzucił.
– Sam odszedł od ciebie cztery lata temu – przyznała Barbara spokojnie. – Potem zachorowałaś i rzeczywiście byłaś bliska śmierci. Powiedz mi, Cathy, gdyby ktoś ci powiedział, kiedy leżałaś sparaliżowana w szpitalu, że za ileś tam lat umrzesz, nie chciałabyś w ogóle zdrowieć?
– Głupie porównanie.
– Nieprawda. Miłość jest tylko szansą. Trzeba się jej czepiać jak życia. Tu nie ma żadnych gwarancji. Miałaś dość odwagi, żeby stawić czoło strasznej chorobie, a teraz boisz się szansy, jaką ofiarowuje ci życie. To wielki błąd, możesz mi wierzyć. Posłuchaj mojej rady, Cathy. Leć za nimi do Stanów. Sympozjum zaczyna się dopiero w środę. I nie martw się o farmę. Zajmę się wszystkim, kiedy was nie będzie.
Rozdział 13
Sala konferencyjna wypełniona była po brzegi. Dwa tysiące delegatów podniosło się z miejsc, kiedy Sam zakończył wygłaszanie referatu, i zgotowało mu owację.
Na taką chwilę czekał przez całe życie. Właśnie przedstawił całemu światu wyniki wieloletnich badań, podzielił się swoją wiedzą, być może uratował kilka tysięcy ludzkich istnień.
Poza tym znalazł się w centrum zainteresowania medycznego świata. Kiedy delegaci jednej z australijskich akademii medycznych dowiedzieli się, że Sam pracuje w Coabargo i nie zamierza stamtąd wyjeżdżać, zaproponowali stworzenie mu warunków do dalszych badań na miejscu. Podobno już rozmawiali z dyrektorem szpitala, który wręcz entuzjastycznie odniósł się do ich pomysłu. Świat się zmienia, pomyślał Sam. Dzięki Internetowi i telekonferencjom nie musi mieszkać w Nowym Jorku, by poświęcić się nauce.
Jednak, mimo podniosłej atmosfery, Samowi trudno było zdobyć się na odświętny nastrój, a w sercu miał dziwną pustkę. Jakże inaczej czułby się dzisiaj, gdyby w jednym z pierwszych rzędów siedziała najbliższa mu osoba. Zaczynał żałować, że nie przyprowadził tu dzieci. Zostały w hotelowym pokoju trzy piętra wyżej i czekały na jego powrót. Abby wciąż nie miała odwagi, żeby wyjść z bliźniętami na miasto.
Co prawda maluchy nie zrozumiałyby ani słowa z jego wywodów, ale przynajmniej miałby świadomość, że sekundują mu dwie życzliwe dusze.
Ktoś podszedł i uścisnął mu rękę. Ktoś zawołał go z przeciwnego krańca sali. Sam odwrócił głowę i nagle kątem oka spostrzegł znajomą sylwetkę.
Cathy?
Stała w pierwszym rzędzie. Owacje właściwie już umilkły, a ona wciąż wytrwale klaskała w dłonie.
Niemożliwe, musiało mu się przywidzieć.
Mężczyzna, który podszedł do niego na podium, wciąż ściskał mu dłoń. Jednak Sam nie był w stanie poświęcić mu teraz uwagi.
Miała na sobie krótką, czarną sukienkę, czarne rajstopy i buty na wysokim obcasie. Włosy ściągnęła do tyłu dwoma złotymi grzebieniami i wyglądała tak elegancko, że Sam musiał uszczypnąć się, by uwierzyć, że to nie sen. Ale Cathy rzeczywiście tam była i patrzyła na niego z rozpromienioną twarzą.
– Cathy! – zawołał.
– To pana żona, doktorze? – zapytał mężczyzna na podium. – Gratuluję, jest niezwykle piękna.
Sam zeskoczył na dół i ruszył pędem w jej kierunku.
– Cathy! Co ty tu robisz?
– Przyjechałam, żeby ci się oświadczyć – odparła ze zniewalającym uśmiechem. – Tu i teraz. Tyle razy prosiłeś mnie o rękę, ale byłam głupia i bałam się zgodzić. Więc teraz moja kolej. Sam, czy zechcesz zostać moim mężem?
Chyba śni. Nie wierzył własnemu szczęściu. Jego Cathy, jego jedyna, cudowna, najpiękniejsza na świecie Cathy proponuje mu małżeństwo?
Nie mógł oderwać wzroku od jej roześmianej twarzy. Aż nagle, nie zwracając uwagi na zdziwione twarze profesorskiej elity i jasne światła jupiterów, wydał z siebie głośny okrzyk radości.
W hotelowym pokoju panował zgiełk nie do opisania. Zachwycone widokiem cioci bliźnięta zapewne nie dałyby Samowi i Cathy chwili wytchnienia, gdyby Abby niespodziewanie nie wkroczyła do akcji.
– Dajmy im teraz odpocząć – rozkazała stanowczym tonem, biorąc dzieci za ręce. – Skoro pani Cathy odważyła się przemierzyć pół świata, żeby tu przyjechać, to ja też zdobędę się na odwagę i zabiorę was na spacer. Słyszałam, że w tym parku można spotkać wiewiórki.