Jeszcze kilka lat temu Doug Parker pracował zupełnie gdzie indziej, a szpitalne księgi prowadził w wolnych chwilach, by dorobić do pensji. Teraz pełnił funkcję dyrektora administracyjnego szpitala, a sądząc z jakości garnituru, który miał na sobie, powodziło mu się lepiej niż dobrze.
– Naprawdę cieszymy się z twojego powrotu – ciągnął Doug. – Wszyscy mówią, że jesteś świetny. Już cztery lata temu wiedzieliśmy, że mamy szczęście, kiedy do nas trafiłeś. Szkoda tylko, że na tak krótko, ale rozumiem, że chirurgia ogólna za bardzo cię nie pociągała. W każdym razie nikt tu się nie spodziewał, że rzucisz Nowy Jork i znowu do nas zawitasz. To musiała być trudna decyzja.
– Fakt. – Sam nie chciał wdawać się w szczegóły, zwłaszcza że myśl o tym, co zostawił za sobą, wciąż sprawiała mu przykrość. Ciężko pracował, by zdobyć etat w najlepszej klinice ortopedycznej w całych Stanach, zyskać możliwość pracy naukowej i klinicznej, dostęp do najnowszych osiągnięć techniki i szerokie perspektywy na przyszłość. Gdyby nie…
– Słyszałem, że zabrałeś dzieci do Nowego Jorku. – Doug zdążył poznać go na tyle dobrze, by wiedzieć, że niełatwo mu przyszło podjąć się opieki nad dwójką malców.
– Owszem.
– Ale coś nie wyszło, tak?
– One muszą mieszkać tutaj. – Sam bezradnie rozłożył ręce. Nadal trudno mu było rozmawiać na temat śmierci brata, ale z drugiej strony chciał raz na zawsze wyjaśnić sytuację. – Tęskniły za farmą.
– Przed wypadkiem mieszkali z pięć kilometrów na północ od miasta, prawda?
– Tak. Ale kiedy dwa lata temu brat i bratowa zginęli w wypadku, zabrałem bliźniaki do Nowego Jorku. Zatrudniłem jedną nianię, potem następne, ale dzieci nie były w Stanach szczęśliwe. Dobrze, że nie sprzedałem farmy, bo nie miałyby dokąd wrócić.
– Nie potrafiły się przyzwyczaić?
– Z Bethany jest łatwiej. Chce rozmawiać, umie wyrażać uczucia. Ale Mickey prawie przestał się odzywać, a w nocy męczą go koszmary. W końcu wziąłem oboje do psychologa, a ten stwierdził, że jeśli chcę im pomóc, to muszę przywieźć je tutaj, gdzie mieszkały z rodzicami. Może w ten sposób zdołają się odnaleźć i wreszcie pożegnać z przeszłością.
– Wywiozłeś je zaraz po wypadku?
– Nie miałem wyboru. Nie mogłem rzucić pracy, a tu dzieci pozbawione były opieki. Więc po prostu je spakowałem i wsadziłem do samolotu.
– Szkoda, że byliście już wtedy po rozwodzie – zaryzykował Doug, próbując wybadać uczucia kolegi.
Twarz Sama spochmurniała.
– Może. Ale moje małżeństwo już na długo wcześniej przestało właściwie istnieć, a Cathy w ogóle nie zainteresowała się dziećmi.
Bardzo go to wówczas zabolało. Chociaż uważał, że Cathy zawsze miała więcej serca dla zwierząt niż dla ludzi, wydawało mu się, że jest szczerze przywiązana do dzieci szwagra. W końcu była serdeczną przyjaciółką jego żony. To dzięki niej się kiedyś poznali. Wiedział, że srodze ją zawiódł i że miała prawo być rozżalona, ale kiedy bliźnięta straciły rodziców, przez chwilę myślał, że mogliby je zaadoptować i zacząć życie na nowo. W końcu osierocone dzieci to coś więcej niż porzucone zwierzęta. Jednak Cathy nie pojawiła się nawet na pogrzebie.
– Myślałem, że… – zaczął Doug, ale Sam mu przerwał.
– Przepraszam, ale nie chcę rozmawiać na temat mojej byłej żony. Mam za dużo bieżących problemów, żeby teraz roztrząsać stare sprawy.
– Rozumiem. To jakie masz plany?
– Sprowadziłem dzieci na farmę. Jeszcze w Stanach, za pośrednictwem agencji, przyjąłem gosposię, która ma zająć się gospodarstwem i maluchami. A co z tego wyjdzie, zobaczymy.
– Nam udało się zdobyć świetnego ortopedę, czyli, przynajmniej z punktu widzenia szpitala, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Już na jutro rano masz zapisaną kilometrową kolejkę pacjentów.
– Tak od razu?!
– Sam, jesteś tu naprawdę potrzebny. – Doug serdecznie uścisnął mu dłoń na pożegnanie.
– Dzięki. Skoro na dzisiaj to już wszystko, pojadę zobaczyć, co z dziećmi. Myślałem, że będę mieć kilka wolnych dni, zanim zacznę pracować, ale przed wyjazdem Mickey złapał ospę i musieliśmy przełożyć wylot. A to był dopiero początek nieszczęść. Potem okazało się, że ktoś poinformował lotnisko, że w samolocie podłożona jest bomba, i znowu musieliśmy czekać. Dotarliśmy na miejsce wczoraj w środku nocy, tak że nawet nie miałem czasu niczym się zająć przed wyjściem do pracy. Trochę się niepokoję, bo nie powinienem od razu zostawiać dzieci pod opieką obcej osoby.
– Niewiele mogę ci pomóc. Tutaj też jesteś potrzebny.
– Rozumiem.
– Ale teraz jedź już do domu. – Doug poklepał Sama po ramieniu. – Sądzę, że dzieciom będzie tu dobrze.
– Obyś się nie mylił.
Sam właśnie sięgał po kurtkę, kiedy za oknem rozległ się sygnał nadjeżdżającej karetki pogotowia.
– No to na razie.
– Poczekaj, zobaczmy, kogo nam przywieźli.
– Ale naprawdę muszę już iść.
– Wiem, ale odkąd Mick wyjechał, brakuje nam lekarzy. Tylko zobaczymy…
Zanim Samowi udało się w końcu opuścić szpital, minęły kolejne dwie godziny.
Farma należała do najwspanialszych miejsc w całej okolicy. Pobliskie wzgórza pokrywało ponad dwieście hektarów doskonałych pastwisk, a między nimi leniwie wiła się połyskliwa wstęga rzeki. Od północy posiadłość graniczyła z parkiem narodowym. Było tu tak pięknie, że każdemu przybyszowi zachwyt zapierał dech w piersiach. Jednak dzisiaj Sam nie zwracał najmniejszej uwagi na uroki okolicy. Chciał jak najszybciej zobaczyć się z dziećmi.
Jedno spojrzenie powiedziało mu, że nie jest dobrze. Bliźnięta siedziały za stołem ze smutnymi minami i wzrokiem utkwionym w ziarnkach zielonego groszku, które Abigail Harrod właśnie wyłuskiwała do miski.
– Cześć, dzieciaki.
– Cześć, stryjku. – Bethany przynajmniej podniosła na niego oczy, ale Mickey pozostał nieruchomy.
– Jak wam minął dzień?
Wychodził z domu, kiedy dzieci jeszcze spały. Co prawda, w nocy zdążył im przedstawić gosposię, ale zaraz potem maluchy powędrowały do łóżek.
– Zwiedziliście już okolicę?
– Gdzie jest Blackie? – Beth utkwiła w twarzy stryja oskarżycielskie spojrzenie.
Blackie, młody owczarek collie, który należał do jego brata, zwykł towarzyszyć dzieciom wszędzie i zapewne stanowił dla nich równie ważny fragment wspomnień jak mama i tata.
– Pamiętacie przecież, że Blackie był razem z wami w samochodzie, kiedy wydarzył się wypadek. – Sam mówił najłagodniej, jak potrafił. – Też wtedy zginął.
Razem z jego bratem i bratową. Tylko maluchy, chronione przez dziecięce foteliki przytwierdzone do tylnego siedzenia, wyszły z katastrofy prawie bez szwanku.
– To znaczy, że wszystkie nasze zwierzęta nie żyją? – zapytała Beth przez łzy. – Nie widziałam dziś ani jednego.
– Są krowy. – Sam oddał pastwiska w dzierżawę sąsiadowi, którego bydło wypasało się spokojnie na okolicznych łąkach.
– Ale nie ma naszych kurek ani kaczek. I pamiętam, że miałam małą owieczkę. Na pewno miałam owieczkę!
– Jak chcecie, to kupimy kury, a może nawet jagnię. Zna się pani na hodowaniu owiec? – zwrócił się do Abigail.
– Mama nie pozwalała mi trzymać zwierząt.
Świetnie! Sam był bliski rozpaczy.
– To kiedy jedziemy po kury? – dociekała Beth.
– Niedługo. – Nic nie wskazywało na to, by mógł zlecić podobny zakup Abigail. Sam będzie musiał pojechać na targ, a tymczasem rozkład dnia ma już napięty do granic możliwości. Doug przygotował mu długą listę zabiegów, tak że Sam nie miał pojęcia, jak zdoła się z nimi wszystkimi uporać. Spodziewał się, że czeka go dużo pracy, ale żeby aż tyle?