– Jak się ma nasza klacz? – zapytał.
– Poppy czuje się coraz lepiej.
– Poppy?
– Ciocia Cathy powiedziała, że tak nazywał ją poprzedni właściciel.
– Cathy? – Sam poczuł dławienie w gardle. – Była u was?
– Przyjechała po południu zrobić Poppy zastrzyk. Przywiozła dla niej lekarstwo i jakieś smakołyki. Wiesz, stryjku, że ją pamiętałam? I Mickey też. Nawet ją uścisnął.
Mickey ją uścisnął? Sam nie wierzył własnym uszom. Przecież chłopiec nikomu nie dawał się nawet dotknąć.
– Naprawdę?
– Tak, bo ciocia powiedziała, że jak jej nie uściska, to się rozpłacze, bo tak bardzo się za nami stęskniła. Więc oboje ją wyciskaliśmy, i Abby też.
– Abby?
– Poprosiła, żebyśmy tak się do niej zwracali, bo nie lubi, jak ktoś ją nazywa panną Harrod. Chyba naprawdę tego nie lubi, bo się rozpłakała. Chociaż nie jestem pewna, bo ona i tak ciągle płacze. Zużyła dziś już trzy chusteczki. A jak nie przyjechałeś na podwieczorek, to też się rozbeczała.
– Boże…
– To kiedy przyjedziesz?
– Już stąd wychodzę.
– To powiem Abby, że nie pójdziemy spać, dopóki nie wrócisz. Pewnie się znowu rozpłacze! – oznajmiła Beth i odłożyła słuchawkę.
Rany boskie…
– Wszystko w porządku? – Barbara, główny anestezjolog szpitala, pojawiła się w drzwiach. Podobnie jak Sam, jeszcze nie przebrała się po operacji. Była kobietą w średnim wieku, dobrze zorganizowaną i niezwykle kompetentną. Sam w ogóle był pod wrażeniem doskonałych kwalifikacji członków zespołu chirurgów, z którymi przyszło mu teraz współpracować.
– Jak się czuje Margaret? – zapytał.
– Śpi snem sprawiedliwego. Potrzymam ją na środkach znieczulających do rana. Byłeś dziś świetny, Sam. – Serdecznie uścisnęła mu dłoń. – Nie miałam okazji cię powitać w naszym zespole. Ale teraz, kiedy zobaczyłam cię w akcji, chciałam to zrobić szczególnie gorąco. Jesteś znakomity.
– Dziękuję – rzekł, zdejmując fartuch. – Gdzie mam go zostawić?
– Rzuć w kąt. Charlie przychodzi o ósmej posprzątać.
– Czy nie dorabia sobie przypadkiem sprzątaniem po domach?
– A co, nie dajesz sobie rady z bałaganem?
– A jak mam dać sobie radę, skoro mam pod opieką dwoje małych dzieci, gosposię, która na wszystko reaguje płaczem, i starą, ledwo dychającą kobyłę?
– Przydałaby ci się żona, co? – zauważyła Barbara z rozbrajającym uśmiechem. – Wszyscy lekarze są tak zapracowani, że w pojedynkę nie dają rady. Czasem sama żałuję, że nie jestem facetem i w domu nie czeka na mnie gorąca kolacja. Bo o ile wiem, nie jesteś żonaty, prawda?
– To doświadczenie mam już za sobą.
– Ach tak, oczywiście. Teraz sobie przypominam. Doug wspominał, że byłeś mężem Cathy Martin.
– Owszem.
– Mogłeś wybrać gorzej. – Barbara spojrzała na Sama z ukosa. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale twoja była żona to naprawdę niezwykle dzielna osoba. A do tego ma poczucie humoru i serce anioła. Ale i tak pewnie nie zdołałaby ci pomóc. Przynajmniej nie teraz, w jej stanie zdrowia.
Z jakiegoś całkiem niezrozumiałego dla siebie powodu Sam poczuł ściskanie w żołądku.
– A co jej właściwie jest? Mam nadzieję, że to nie rak. O Boże, nie.
– Nie, to nie rak. – Barbara zbyt często widziała przerażenie na twarzach pacjentów, by nie zauważyć, jak bardzo się przejął, więc natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniem. – Ale właściwie otarła się o śmierć. Na szczęście najgorsze ma chyba już za sobą.
– Co to za choroba?
– Zespół Guillain-Barrego.
– Niemożliwe.
– To niezwykle rzadka choroba – mówiła Barbara, nie spuszczając wzroku z twarzy kolegi. – Jedyny przypadek, z jakim miałam do czynienia w dwudziestoletniej karierze. Cathy przeszła niezwykle ostre zapalenie wielonerwowe, które zaatakowało wszystkie nerwy i mięśnie. Przez jakiś czas była kompletnie sparaliżowana. Kiedy doszło do niewydolności układu oddechowego i trzeba było podłączyć respirator, musieliśmy odesłać ją do Sydney. Myśleliśmy, że nawet jeśli nie umrze, to do końca życia pozostanie przykuta do łóżka.
Zawiesiła głos w oczekiwaniu na dalsze pytania, lecz* Sam zachował milczenie. Tylko napięcie malujące się na jego twarzy świadczyło o tym, jak bardzo jest przejęty.
– Przez jakiś czas nie mieliśmy o niej żadnych wieści. Myślałam, że nie żyje. Aż pewnego ranka Toby z interny dostał wiadomość, że się z tego wyliże. Po trzech miesiącach choroba powoli zaczęła się cofać. Właściwie tylko dzięki sile woli Cathy znowu samodzielnie oddychała. Ben, to znaczy mój mąż, jest fizjoterapeutą. Opowiadał, że lekarze z Sydney umierali ze strachu, kiedy kazała odłączyć respirator. Ale powoli, krok po kroku, wracała do zdrowia.
– Kiedy zaczęła chorować? – zapytał, nie odrywając wzroku od podłogi.
– Dwa lata temu. Nie jest jeszcze całkowicie wyleczona, ale czuje się na tyle dobrze, że wróciła na pół etatu do pracy. Przychodzi do Bena na rehabilitację. Podobno mięśnie ma jeszcze sztywne i bardzo powoli przybiera na wadze, ale na szczęście najgorsze już za nią.
– To znaczy, że zachorowała mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zginął mój brat – powiedział Sam po chwili.
Nareszcie zrozumiał, dlaczego nie pojawiła się na pogrzebie. A przez cały czas wyobrażał sobie, że przez zwierzęta nawet los dzieci przestał ją obchodzić.
– Dlaczego nikt mi nic nie powiedział? Przyjechałem tu wtedy na pogrzeb i po bliźnięta?
– Może nie chcieli cię martwić? Miałeś własne problemy, a przecież byliście po rozwodzie. Cathy chyba nie chciała, żeby cię informować. O ile wiem, wasze małżeństwo rozpadło się jakiś rok wcześniej.
– Ale przecież ona nie ma nikogo bliskiego – rzekł Sam w zadumie.
Czy zdecydowałby się przyjść Cathy z pomocą, gdyby dowiedział się, że jest chora? Jej rodzice nie żyją, no i nie pamiętał, by miała przyjaciół. Zawsze twierdziła, że najlepiej czuje się w towarzystwie zwierząt i przywiązywała wielką wagę do swej niezależności. Na początku bardzo tym Samowi imponowała. Tylko bycie niezależnym i zdrowym to całkiem co innego niż samotność, kiedy jest się przykutym do szpitalnego łóżka.
– Nie przypominam sobie, żeby odwiedzało ją tu wiele osób. Ale najdłużej leżała w Sydney. Może ma tam jakichś przyjaciół.
Nie, nie ma, pomyślał Sam.
– Cholera.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że gdybyś wiedział o chorobie Cathy, przyjechałbyś się nią zająć? – Barbara nie kryła zaskoczenia. – Możesz być pewien, że wcale tego nie oczekiwała. Pamiętam, jak pomagałam jej wypełnić jakieś formularze dla towarzystwa ubezpieczeniowego. Chyba chodziło o pokrycie kosztów leczenia. Podkreślała, że nie jest od nikogo zależna. W szpitalu mówiono, że wasze małżeństwo już dawno przestało istnieć.
– Pewnie masz rację. Tylko wiesz, jak to jest. W końcu była kiedyś moją żoną. To okropne, że musiała przez to wszystko przejść.
– Ale teraz czuje się już o niebo lepiej. Znowu może być niezależną kobietą sukcesu, więc tak się nie przejmuj. Masz mnóstwo własnych spraw na głowie. Dzieci, gosposia, koń, to naprawdę dość dużo jak na samotnego faceta.
Rozdział 3
– Ciocia Cathy mówi, że Poppy wyzdrowieje.
– Powiedziała, że będziemy mogli na niej jeździć, tylko jeszcze nie teraz, bo jest za słaba. Obiecała, że przyjedzie w przyszłym tygodniu i pokaże nam, jak się wsiada na konia. Poppy jest podobno bardzo posłuszna.
– Czego nie można powiedzieć o was – zażartował Sam i przygarnął dzieci do siebie.