O dziwo, tym razem Mickey nie wyrwał się, tylko pozwolił się przytulić. Sam spojrzał na Abigail, która wyszła razem z maluchami przed dom, by go powitać. Napotkawszy jego spojrzenie, natychmiast zalała się łzami.
– Coś się stało, Abby?
– Nie, nic. Tylko wzruszyłam się, bo dzieci są dziś takie szczęśliwe.
– Daliście sobie radę beze mnie?
– Dzisiaj znowu masz groszek na kolację – obwieściła Bethany. – Całą górę groszku i kiełbaski. Tego groszku masz tak dużo, bo my już więcej nie mogliśmy zjeść i przesypaliśmy wszystko na twój talerz. A potem wstawiliśmy go do piekarnika, żeby ci nie wystygło, no i kiełbaski trochę sczerniały.
– Super. – Sam puścił Beth, ale nadal tulił Mickeya. To właśnie ze względu na niego zdecydował się wrócić do Coabargo. – Dobrze się dzisiaj bawiłeś?
Mickey z reguły nie odpowiadał na takie pytania, ale teraz, ku zaskoczeniu stryja, z przekonaniem pokiwał głową.
– Ciocia Cathy mówi, że jestem podobny do mamusi – oznajmił.
– Bo to prawda. – Chyba ją ozłoci.
– Przywiozła zdjęcie mamusi, kiedy miała sześć lat. Mamusia wygląda na nim zupełnie jak ja. Ma takie same włosy.
– A ja mam takie same włosy jak tatuś. Tak powiedziała ciocia Cathy.
– I jeszcze mówiła, że mamusia umiała jeździć na koniu – dodał Mickey cichutko. – My też będziemy jeździć, tylko musimy mieć siodło. Kupisz nam siodło, stryjku?
Mickey dotąd nigdy o nic nie prosił. Sam poczuł, że jeszcze chwila, a będzie musiał pożyczyć od Abby chusteczkę.
– Nie ma sprawy – zapewnił małego wzruszonym głosem. – Idziemy teraz do stajni, czy najpierw mogę zjeść?
– Chodźmy do Poppy! – zawołali oboje. – Bo kolacja i tak nie będzie ci smakować – dodała Beth z właściwą sobie logiką.
– No to ja tymczasem nakryję do stołu. – Abby po raz kolejny wytarła nos i ruszyła w kierunku domu.
Coś tu jest nie tak, pomyślał Sam. Przed chwilą ułożył maluchy w łóżkach, a kiedy wrócił do kuchni, okazało się, że Abby też już położyła się spać. Najwyraźniej dziewiąta wieczór stanowiła dla niej zbyt późną porę, by czekać, aż chlebodawca raczy z nią porozmawiać.
I co teraz? Powinien się rozpakować. Co prawda Abby zajęła się bagażami dzieci, ale w holu wciąż stały walizki Sama, a w komórce czekały skrzynie, które wysłał ze Stanów jeszcze przed wyjazdem.
Jednak zamiast wziąć się do roboty, nalał sobie drinka i zaczął chodzić bez celu po całym domu. Zawsze bardzo lubił odwiedzać brata na farmie. Panowała tu cudowna, rodzinna atmosfera, przepełniona śmiechem i miłością. Teraz było inaczej. Jakby dom wciąż na kogoś czekał.
– Przecież przywiozłem ci rodzinę z powrotem. Czego jeszcze chcesz?
Chyba zwariował, zaczyna mówić do ścian. Podszedł do biurka brata. Leżała na nim duża kartka z bloku rysunkowego, na której Bethany nagryzmoliła niezdarnie: „Cathy – w nagłym pszypatku", a niżej numer telefonu. Roześmiał się na widok niezwykłej ortografii bratanicy i podziękował jej w duchu. Co prawda nie ma do Cathy żadnej nie cierpiącej zwłoki sprawy, ale przecież wypada, by zadzwonił i podziękował za pomoc. A tak w ogóle to po prostu chce z nią porozmawiać.
Na dźwięk znajomego głosu znowu poczuł ściskanie w gardle. To dziwne, ale nigdy przedtem nie był skłonny do podobnych wzruszeń. Opanuj się, człowieku, pomyślał. W końcu to tylko była żona.
– Cathy?
– Tak. – Usłyszał, jak głęboko wciągnęła powietrze, kiedy rozpoznała jego głos.
– Tu Sam – przedstawił się całkiem bez potrzeby, ale żadne inne słowa nie przychodziły mu do głowy.
W słuchawce zapadła krępująca cisza.
– Chciałem ci podziękować – wykrztusił wreszcie.
– Za co?
– Za ostatni wieczór. I za dzisiaj. Za to, że chciało ci się przyjechać i porozmawiać z dziećmi.
– Ktoś przecież musiał – odparła obojętnie.
– Co przez to rozumiesz?
– Przylecieliście w sobotę wieczorem. Powiedz mi, ile czasu od tamtej pory spędziłeś z bliźniętami?
– To nie fair. Nie masz prawa tak mówić.
– Nie? – Wyczuł irytację w jej głosie. – Sam, one cię potrzebują.
– Mają przecież Abigail.
– Abby nigdy nie zastąpi im matki. Poza tym sama potrzebuje pomocy.
– Co przez to rozumiesz?
– Jeśli nie wiesz, to może nie powinieneś sprawować opieki nad dziećmi. Proponuję, żebyś raz został w domu, to zrozumiesz, o co mi chodzi.
– Cathy…
– Powtarzam, zostań w domu – powtórzyła i odłożyła słuchawkę.
Uznał, że powinien jej posłuchać. Po wyraźnym ostrzeżeniu, jakim uraczyła go Cathy, nie może spokojnie iść do pracy. Zadzwonił do szpitala i poprosił o przełożenie porannych wizyt na popołudnie, po czym zaczął dociekać prawdy.
O dziewiątej rano nadal niczego nie rozumiał. Rozmowa z Abby przypominała mówienie do ściany. Jeszcze raz dokładnie sprawdził jej referencje i zadzwonił do poprzednich chlebodawców.
– Jest bez zarzutu – zapewniła go nieznajoma rozmówczyni. – Ma pan u siebie prawdziwy skarb.
– To dlaczego od państwa odeszła?
– Ona szczególnie ceni sobie niezależność. Może za bardzo się zżyliśmy.
Mimo to Samem wciąż targały wątpliwości. Wrócił do kuchni i poprosił o kolejną filiżankę herbaty. Jeszcze raz spróbował coś wydusić z samej Abigail. Na próżno. Mimo usilnych starań, nie zdołał nawiązać z nią kontaktu.
Zrezygnowany, poszedł wreszcie do zagrody, gdzie dzieci od samego rana nie odstępowały Poppy. Stara kobyła sprawiała wrażenie, jakby wciąż nie rozumiała, gdzie się znalazła. Jednak już na pierwszy rzut oka zauważył, że miewa się o niebo lepiej.
– Możemy na niej pojeździć? – zapytała Bethany.
– W żadnym wypadku. Przecież Cathy mówiła wam, że jeszcze za wcześnie. Jak byście się czuli, gdyby naprawdę bolała was noga, a do tego ktoś wam się zwalił na grzbiet?
– A kiedy będziemy mogli?
– O ile pamiętam, Cathy powiedziała, że za tydzień.
– Tak, ale… – Na dźwięk warkotu silnika nadjeżdżającego samochodu Bethany odwróciła się na pięcie i jej buzia natychmiast się rozjaśniła. – Ciocia Cathy przyjechała! – wrzasnęła i chwyciwszy brata za rękę, pognała w kierunku bramy.
Sam nie ruszył się z miejsca, tylko z daleka przyglądał się nadjeżdżającej furgonetce. Czymże na Boga ona teraz jeździ? W niedzielną noc był na tyle przejęty swoją sytuacją, że nie zwrócił uwagi na samochód, którym Cathy go podwiozła. Kiedy byli małżeństwem, miała niewielkiego jeepa z napędem na cztery koła. Teraz siedziała za kierownicą furgonetki, która miała chyba z pięćdziesiąt lat i ledwie trzymała się kupy.
Dzieci przylgnęły do niej, gdy tylko wysiadła. Cathy powitała je serdecznie, lecz kiedy podniosła wzrok i zobaczyła Sama, wyraz jej twarzy zdradził ponad wszelką wątpliwość, że najchętniej wskoczyłaby z powrotem do szoferki i odjechała w siną dal. Niestety, bliźnięta już ciągnęły ją w kierunku stryja.
– Cześć – wykrztusiła w końcu. Miała na sobie dżinsy i obszerną męską koszulę, lecz nawet w tym stroju wyglądała wyjątkowo delikatnie. – Myślałam, że jesteś w pracy.
– Ktoś mi powiedział, że powinienem zostać w domu.
Nie mógł nadziwić się jej filigranowej sylwetce. Miał wrażenie, że lada podmuch wiatru przewróci ją na ziemię.
– A któż to zdobył się na tyle odwagi? – Uśmiechnęła się szelmowsko, co dobrze pamiętał z dawnych czasów, po czym skoncentrowała uwagę na Poppy. – Przyjechałam odwiedzić pacjentkę. Widzę, że czuje się coraz lepiej. Podałeś jej lekarstwo, które zostawiłam?
– Jeśli masz na myśli tę cuchnącą miksturę, to wlałem jej ją do pyska wczoraj wieczorem.