Marta wychodzi i po chwili wózek jest przy łóżku. Iwona wolno się podnosi, a ona przytrzymuje ją, schyla się, kładzie jej nogę na czarnej gumie skrzydełek wózka.
– Najpierw tę, powolutku, nie, nie opieraj się tak o łóżko, oprzyj się o mnie, nie bój się, będzie ci łatwiej… Dobrze, teraz tę nogę, o tak, a potem… Odpocznij chwilę… Potem dobrze, drugą. Gdybyś miała trzecią, to teraz byłaby trzecia, ale nie mamy trzeciej nogi. Wspaniale. Połóż tutaj, na tym, zimna ta podłoga, nie, nie pomagaj mi…
Iwona wspiera się na niej całym ciężarem.
– Do facetów też tak mówisz?
– Coś ty? – Marta jest oburzona.
– Myślisz, że w szpitalu im nie staje?
– Staje, staje. – Powiedziała, zanim pomyślała. Jaki wstyd! Ale Iwona uśmiecha się łobuzerskim uśmiechem, w jej oczach migają iskierki.
– Opowiadaj! Opowiadaj!
Teraz trzeba z wenflonu wyjąć kroplówkę. Kiedyś zapomniała i pociągnęła pacjentkę razem ze stojakiem do kroplówki. Marta delikatnie usuwa plastikową rurkę.
– Raz stanął. To znaczy jednemu stanął. Ale to było dawno, jeszcze na praktykach. Doktor nas wziął na cewnikowanie, mnie i Gośkę. No i cewnikowałyśmy jakiegoś staruszka… Ze czterdzieści lat miał…
– Nie mów! To mężczyźni żyją tak długo? – Iwona jest rozbawiona.
– No wiesz, nie zapominaj, że ja miałam wtedy dwadzieścia…
– No i?
– No i wkładamy z Gośką rękawiczki. Ten jego penis…
– Kutas – prostuje Iwona.
– …tak leży bezwładnie. – Marta nie zamierza zwracać uwagi na te prowokacje. – Malutkie toto, to biorę w dwa palce, policzki mnie palą, facet też czerwony jak burak, rurkę Gośka trzyma, a tu z takiego beleco robi się…
– Kutas! – radośnie krzyczy Iwona.
– I to jaki! Puściłam go, a facet bąka „przepraszam, siostro, przepraszam”…
– A za co? Głupek, gdyby nic, to rozumiem… Nie miał się czego wstydzić.
Udało się. Marta nie lubi przełączać kroplówki w trakcie działania.
– No, nie miał. Lekarz udaje, że nie widział, a widzę, że dusi się ze śmiechu, a ten…
– …kutas!
– …kurczy się. No to znowu biorę delikatnie, a to rośnie! Jak słowo daję, nigdy potem mi się to nie zdarzyło!
– Współczuję. – Iwona jest szybka jak karabin maszynowy.
– No wiesz, nigdy tak… Oj, nie chodzi mi o normalne życie!
– Może zacznij używać poza szpitalem rękawiczek! – Iwona poprawia się na wózku. Jest blada, niebieskie oczy bez makijażu patrzą tak niewinnie. Podnosi rękę do góry i zarzuca sobie włosy na plecy, przekrzywia zabawnie głowę i naśladuje falsetem domniemany ton głosu: – O Boże, i co ja mam z tym zrobić, ty babonie jeden, ty, fe!
Marta nie może się nie roześmiać.
– Słuchaj, prawdę powiedziawszy, to był zdrowy czterdziestolatek. – Iwona robi się poważna.
– Chory, on był chory – prostuje Marta i wypycha wózek z sali.
POŁUDNIE
Marta przytrzymuje kolanem drzwi. Musi bardzo uważać, wózek jest szeroki, a drzwi stanowczo za wąskie. Wpycha wózek do separatki. Iwona cierpliwie czeka, aż Marta poprawi pościel, strzepnie prześcieradło, dostawi wózek do łóżka i pomoże jej się przemieścić. To już nie jest takie proste. Marta musi mocno stanąć na ziemi, a potem pomalutku podnieść Iwonę. Musi uważać na swój kręgosłup – lekarz powiedział, że to choroba zawodowa pielęgniarek. Choć Iwona jest z każdym dniem lżejsza, Marcie sprawia coraz większą trudność podnoszenie jej.
Udało się. Iwona leży, oddycha ciężko, Marta przykrywa ją kołdrą.
– Kurczak! Zjadłabym kurczaka! – Iwona przymyka oczy.
– W kraju, gdzie tak drastycznie spada przyrost naturalny, chcesz jeść ptaki?
– Kurczaka, powiedziałam! Nie bociana! Choć nie zostało udowodnione, że to bociany.
– To zupełnie inne ptaki… A nawet na pewno! – podejmuje temat Marta.
– Nie poznaję cię, siostro! – Iwona nie może powstrzymać się od śmiechu. Ale Marta wcale nie jest wesoła.
– No cóż, głodnemu chleb na myśli… – przerywa w pół słowa. Wie, że za dużo powiedziała.
– O ile się orientuję, masz męża.
Teraz trzeba się zdecydować i Marta decyduje się. Siada na łóżku Iwony, Iwona się przesuwa, robi jej miejsce. Marta poważnieje.
– Ale coś ostatnio nie za dobrze się między nami układa. – Reflektuje się. – To znaczy w ogóle dobrze… Tylko…
– Pamiętam… Byłam mężatką… – Głos Iwony jest ciepły.
– No i co? – Marta postanawia słuchać. Zawsze to łatwiejsze, niż mówić.
– Fajnie to się dopiero rozwodziliśmy.
– Dlaczego?
– Dlaczego co?
– Dlaczego się rozwiedliście?
– Oj, czyja wiem. Bo dlaczego nie ugotowałaś rybnej? Dlaczego rybna? Dlaczego ta długa spódnica? Pokaż nogi. Dlaczego taka krótka spódnica, przecież pokazujesz nogi! Na spacerek, raz dwa, raz dwa. Dlaczego mam z tobą chodzić na spacery, idź sama. I tak dalej.
Marta sięga na szafkę Iwony. Otwiera karton soku pomarańczowego i nalewa do kubka bez śladów kawy.
– Eeee – mruczy cicho, patrzy na kubek – chcesz trochę?
– Nieee. Dopiero na rozwodzie porozumieliśmy się. Choć nie całkowicie. Sędzina nas prosi na salę, Piotr drepcze za mną. Siada przy mnie. Sędzina mówi, miejsce pana jest po przeciwnej stronie, to przemieszcza się, ale znacząco mnie dotyka, tak wiesz, dodaje mi otuchy… szarpie za rękę. Sędzia pyta, od jakiego czasu nie żyje pan z żoną. No, chyba ze cztery lata – mówi Piotr. Ale przecież państwo jesteście trzy lata po ślubie. A to przepraszam, to prawie trzy, poprawia się. A po orzeczeniu rozwodu taki speszony podchodzi i pyta, czy przyjmę od niego prezent.
– Prezent?
– Wyobraź sobie! Akurat skończył książkę i dostał gratisy. „Siedemnaście wypróbowanych sposobów na trwały związek!” – Kiedy Iwona się śmieje, wygląda prawie jakby była zdrowa.
Marta krztusi się ze śmiechu.
– Przys… przys… przys… przys… przy sędzinie ci to dał? – Marcie udaje się skończyć zdanie, ale parska przy tym głośno i zaraźliwie.
– To nie był rozwód! To było rozwiązanie adopcji! – oświadcza Iwona między wybuchami śmiechu. – Opowiem ci jeszcze coś wesołego. – Prostuje się. – Był u mnie lekarz. Dwa dni po operacji! Od razu mu powiedziałam kawał, wiesz, ten o Chrystusie. Idzie z uczniami, a tam człowiek jęczy, w bólach się wije.
– Ale brzydki kawał! – Marta nie chce słuchać bluźnierstw.
– No i Chrystus – Iwona patrzy na Martę uważnie – powiedział „jesteś zdrów”, jęczący się zerwał i pobiegł. Uczniowie zachwyceni, ale następnego dnia ten sam człowiek leży i jęczy, sytuacja się powtarza, człowiek się podnosi, lecz po czwartym razie Chrystus się nawet nie zatrzymuje i uczniowie pytają dlaczego, a On macha ręką i mówi „jemu już nic nie pomoże, on ma raka!”. – Iwona wybucha śmiechem. – Nie podoba ci się? Lekarzowi też się nie podobał.
– Jakoś mnie to nie bawi. – Marta podnosi się z łóżka, myje kubek po soku pomarańczowym, wraca przed lustro i przygląda się swojej twarzy. Iwona już się nie śmieje.
– No dobrze, mów, co tam z mężem. – Iwona przerywa milczenie.
– No właśnie o to chodzi, że nic. Nawet nie mamy czasu porozmawiać. Jakoś tak się zrobiło… że jakoś nam trudno… Czy ja wiem…
– Zaskocz go czymś.
– Zaskoczyć?
– No tak. Na przykład rozpuść włosy. – Iwona z wysiłkiem podnosi się na łokciu.
– Nie zauważy.
– Jak nie zauważy, to go zabijesz.
Marta patrzy na siebie w lustrze. Blada, nie umalowana twarz, wysokie czoło, oczy piwne, usta nawet ładnie wykrojone, ale jakoś tak…