– Włosy… – powtarza bezwiednie.
– Chodź tu, daj grzebień. – Iwona klepie ręką materac. – Jest w szafce na dole. – Marta posłusznie podchodzi i siada na łóżku, Iwona również siada i nachyla się ku Marcie, przeczesuje jej włosy. Niepotrzebna gumka leży obok. – No, właśnie tak. Zobacz, zupełnie inaczej wyglądasz. Musi cię zapytać, co się stało, a ty… i tak od słowa do słowa. Podmaluj się. Chodzisz zawsze taka wyblakła.
– Będę z siebie robiła idiotkę! – Marta nigdy się nie malowała i teraz ma zacząć? Przed czterdziestką?
– Głupia! Nie idiotkę, tylko atrakcyjną kobietę, której zależy na mężu.
– On pomyśli, że to nie dla niego.
– To mu wytłumaczysz. Zaskoczenie. Tego mężczyzna się boi. Daj mi kosmetyczkę.
– Ale ja nie chcę, żeby on się bał! – Marta schyla się jednak do szafki. Iwona jest ożywiona, oczy jej błyszczą. Wyjmuje i tusz, i róż, i podkład, i coś jeszcze, czego nazwy Marta nie zna.
– Chodzi o to, żeby cię zauważył. Przymknij oczy. – Iwona smaruje twarz Marty, Marta poddaje się temu bez protestu. Miękki dotyk gąbki i grubego pędzla jest przyjemny. – Jeszcze oczy.
Iwona jest zadowolona z efektu swojej pracy, podaje jej maleńkie lusterko.
– Zupełnie inaczej wyglądasz. I zrób mu jakiś prezent. Tak sobie.
– Ja jemu? Bez okazji? – Marta przygląda się sobie z mieszanymi uczuciami. No, owszem, inaczej wygląda, ale jakoś tak… obco.
– Oczywiście, że bez. – Iwona jest z siebie dumna. – Świetnie wyglądasz.
– Jaki? – Marta odkłada lusterko.
– A ja wiem? Może krawat?
– No. Bardzo oryginalne.
– Muchę! Tak, muchę. – Iwona zakrywa się kołdrą. – Ale wiesz co? Nie normalną, tylko jaką… może… tak… hiszpańską! Śliczna!
– Muchę?
– No. To świetny prezent, niech się przekręcę, jeśli to nie będzie oryginalny prezent. – Iwona patrzy na Martę, dumna ze swojego pomysłu.
– A gdzie ja dostanę akurat hiszpańską?
– Gdzie? U Calvina Kleina na pewno. Zobaczysz. Będzie zaskoczony. A jak będzie zaskoczony, to rozumiesz… Rutyna niszczy. Element zaskoczenia jest po prostu jak z poradnika…
A jeśli Iwona ma rację?
– Eeee… Hiszpańską? – Marta się krzywi, ale już w niej coś kiełkuje, może tak zrobi, na pewno tak zrobi.
– Koniecznie, koniecznie! Wiesz, hiszpańska jest magiczna. Taki przesąd… Zobaczysz, przysięgam! Zrobisz to? Zrób nareszcie coś… coś innego! Zobacz, jak pięknie wyglądasz!
Marta jeszcze raz podchodzi do umywalki. Teraz widzi w lustrze dość atrakcyjną szatynkę, z dużymi oczami i pomalowanymi ustami. Rozpuszczone włosy opierają się na ramionach. Tak pielęgniarka nie może wyglądać. Marta sięga po gumkę i związuje włosy z tyłu. Ściera szminkę. Ale z lustra nadal patrzy na nią obca i – ach – atrakcyjna kobieta. Pójdzie do tego Kleina jeszcze dzisiaj.
– Wygodnie ci? Nie potrzebujesz niczego? – mówi do Iwony.
– Nie. Mówię ci, leć, nie zastanawiaj się, raz się nie zastanawiaj, zrób głupstwo, głupstwa są bardzo pożyteczne… – Iwona ma wypieki na twarzy.
– Dobra, to do jutra. – Marta już jest przy drzwiach.
– Do jutra – mówi do siebie Iwona. – Mam nadzieję, że nie przesadziłam.
POPOŁUDNIE
Marta wpada do sali i w pierwszym momencie nawet nie zauważa, że separatka jest pusta. Stawia koło łóżka wypchaną foliową torbę i odgarnia kołdrę.
– Tutaj jestem! – głos Iwony jest cichy, płynie od drzwi, zza jej pleców. – A kuku!
Marta podbiega do Iwony.
– Dlaczego wstajesz? – Przenosi niemal Iwonę na łóżko, ale jest zła. – Na co ty mnie naraziłaś, idiotko!
– Podziałało? – Iwona jest bystra.
– Jesteś wstrętna! Po prostu brak mi słów.
Marta wyjmuje z foliowej torby różową pościel w niebieskie kwiaty i fachowymi ruchami szybko przerzuca koc i poduszkę. Podnosi nogi Iwony – są cienkie jak patyki – i delikatnie je przykrywa.
– Opowiadaj, opowiadaj. Ciekawie się zaczyna.
– Ty idiotko!
– Ja idiotko? – Iwona nie jest obrażona, śmieje się.
– Ja, idiotko, idiotka taka sama! Co mnie podkusiło, żeby tak się… mucha, mucha hiszpańska!
– Nie wiedziałaś, co to jest? Naprawdę?
– A skąd do cholery miałam wiedzieć? – Marta jest zła. Rzuca białą pościel ze szpitalnym druczkiem koło drzwi. Potem wytłumaczy lekarzowi, że to w końcu separatka, więc niech chora ma, co chce.
– To nawet dzieci wiedzą – śmieje się Iwona.
– Nie śmiej się! Wchodzę do sklepu, oglądam cholerne muchy, aksamitne, w kratę, czarne, bordowe, no i pytam, czy mają hiszpańskie, bo podobno są magiczne. – Marta uważa, że domowa serwetka też nie zaszkodzi. – No, bardzo śmieszne, bardzo. Im też było wesoło. Uraczyli mnie paroma eufemizmami na temat porno shopów! Pokładali się ze śmiechu, jak wyszłam! Widziałam przez szybę!
– A małżonek?
– Zapytał, co się stało. Ale wiesz… Byłam taka zła, że wszystko mu opowiedziałam. Pierwszy raz mnie słuchał… od wielu miesięcy. Chyba nawet… Ma taką zmęczoną twarz, tak ciężko pracuje. Podobały mu się moje włosy…
Iwona patrzy na Martę. Naprawdę jest jej lepiej w rozpuszczonych.
– Ale woli, jak nie jestem tak wymalowana. Zmizerniał ostatnio. Nie zauważyłam…
– Siadaj tutaj, koło mnie. – Iwona ma proszące oczy i Marta siada. – Element zaskoczenia zrobił swoje.
– Nie powinnaś mnie była tak podpuścić, bo… Ale pogadaliśmy. Pierwszy raz nie o szpitalu. Powiedziałam mu zresztą, że pomysł z muchą nie był mój.
– No i dobrze.
– Aż się popłakałam. Bo wiesz, kurczę, on nie rozumie, że ja też… potrzebuję czułości i w ogóle… – Marta nie chciała się rozkleić, ale już jest za późno.
– Każdy potrzebuje – mówi cicho Iwona.
– No, masz większe doświadczenie. – Tym razem Marta nie chce robić przykrości Iwonie.
– Mam.
– Ale jesteś sama – wzdycha Marta.
– Ano tak.
– Z wyboru. Czasem to ci zazdroszczę. Robisz, co chcesz. Z nikim nie musisz się liczyć. Małżeństwo, romanse. Ciekawe życie… Twoje obrazy są kupowane w całej Europie! A ja? Jeden mężczyzna i to… – Robi ręką koło i w tym kole znajduje się tylko szpitalne łóżko.
Zapada milczenie, które przerywa Iwona.
– Co ty za głupstwa mówisz?
– Sama już nie wiem. Muszę iść, czekają na mnie. – Marta się podnosi, przecież jest na dyżurze, nie może stale siedzieć tutaj.
– Przyjdziesz potem?
Marta otwiera drzwi i od tych otwartych drzwi uśmiecha się do Iwony.
– Tak, oczywiście.
WIECZÓR
Światło z korytarza wślizguje się do sali podłużną smugą. Marta maca ręką ścianę w poszukiwaniu kontaktu, rezygnuje, podchodzi do łóżka, zapala małą lampkę. Nachyla się nad Iwoną. Ciemne cienie pod oczami i jasne rzęsy.
– Halo! – mówi cicho.
Iwona otwiera oczy i mówi tak samo cicho:
– Nie spałam. Możesz zapalić górne.
Marta cofa się do drzwi i jarzeniówka zalewa pokój jasnością.
– O matko, jaki tu burdel. Będę musiała opierdolić salową.
– Jak ty mówisz, Marta!
– Daj spokój. Nikogo tu dziś nie było, czy co? – Marta nie zwraca uwagi na Iwonę.
– Nie sprzątaj, proszę. Usiądź tu, koło mnie. – Iwona mówi cicho, zanim sens słów dociera do Marty, już zgarnia naczynia od obiadu. Kładzie je w zlewie, a potem ściąga czepek i podchodzi do Iwony. Przystawia krzesło do łóżka.
– Jestem. Co słychać?
Iwona ma zamknięte oczy. Mówi z wysiłkiem, nie sprawdza, czy Marta jej słucha.