Выбрать главу

Tomasz podnosi się i podchodzi do okna. Niewiele zobaczy, jest ciemno. I spod tego okna odzywa się łagodnie:

– Nie naprawiaj naszego życia. Niewiele wiesz. To była jej decyzja. Że zostanie ze mną. Że nie opuści mnie aż do śmierci. Że chociaż cierpię na chroniczne… Jednym słowem moje plemniki są martwe i były martwe zawsze, ona mnie nie opuści…

Iwona nie rozumie, jeszcze nie rozumie, boi się, że nigdy nie będzie rozumiała.

– To ja nie mogę mieć dzieci – powtarza Tomasz.

To nie był dobry pomysł z tą ciążą. Teraz jej głupio, dzieje się coś ważniejszego. Tylko co?

– Dlaczego ja nic nie wiem? Dlaczego ja nic o niej nie wiem? – Iwona mówi to z bólem. Tomasz odwraca się od okna.

– Usłyszałaś, co ja mówię? Cierpię na chroniczne zapalenie…

– Biedna, biedna Marta… – szepcze Iwona i ma ochotę się rozpłakać, choć tego nie zrobi.

– Więc skłamałaś. Po co? Ja i tak… Mnie i tak było ciężko… Ale cieszę się, że wróciłaś…

Iwona jest myślami gdzie indziej. To nie on jest ważny.

– Przepraszam cię, Tomek, przepraszam – mówi niedbale. – Chciałam cię zezłościć. Przepraszam.

Tomasz pochyla się nad nią. Jej niebieskie i jego ciemne oczy patrzą w siebie uważnie.

– Ty już nic nie musisz, Iwonko. Nic nie musisz. Wykorzystaj to. Ale nie przeciwko sobie. Wszystko, cokolwiek robisz przeciwko innym, robisz przeciwko sobie. Nie musisz. Ty już nie musisz.

Tomek nie siada. Teraz już pójdzie.

– Miałaś do mnie jakąś prośbę. Powie mu, poprosi go. Trzeba chronić…

– Chciałabym, żeby ona… nie, żebyś jej nie mówił o moim stanie. Nie chcę, żeby ona się dowiedziała. Szczególnie teraz.

W drzwiach staje Marta.

– O czym mam się nie dowiedzieć?

Tomek odwraca się.

Iwona czuje nagłą suchość w gardle. Oczy Marty ciemnieją ze złości. Zamyka za sobą drzwi, dokładnie naciskając klamkę.

– O, Tomeczku, co za spotkanie, nie wiedziałam, że cię tutaj znajdę. O czym mam się nie dowiedzieć?

Iwona milczy.

– Mówiłem ci, że chcę się zobaczyć z Iwoną.

– Myślałam… – Marcie głos więźnie w krtani.

– Chciałem się z nią widzieć sam.

Marta tanecznym krokiem podchodzi do męża.

– To miłe. Prawda, Iwona? Czy to nie miłe, że Tomek postanowił cię odwiedzić? O czym mam się nie dowiedzieć?

Iwonie i Tomkowi wyrywa się:

– Marta, proszę!

Ich głosy, nałożone na siebie, współbrzmią w pokoju nieprzyzwoicie.

– Och, jaka zgodność! Nie, to ja proszę! O czym mam nie wiedzieć?

– Marto! Miej wzgląd na nią! – Tomek jest przy Marcie, już jest przy Marcie.

A Marta przestaje się liczyć z Iwoną, chorą Iwoną, która leży wyciągnięta na łóżku, podczas gdy oni stoją obok siebie, która leży nieledwie u ich stóp. Podsuwa sobie krzesło, siada, zakłada swobodnie nogę na nogę, a wygląda lepiej niż kiedykolwiek. Fryzjer skrócił jej włosy, lekko podmalowane oczy błyszczą, a na policzkach pojawił się rumieniec.

– Może mam nie wiedzieć o tym, że rżnąłeś ją dwadzieścia lat temu? Czy to o tym mam nie wiedzieć, Iwonko? A ty Tomeczku, jak myślisz, czy to jest ta rzecz, o której nie będę wiedzieć?

Tomek kładzie jej rękę na ramieniu.

– Marto! Proszę, chodźmy do domu. To nie jest miejsce na takie rozmowy.

– O nie, kochanie. – Marta strząsa jego rękę jak uprzykrzoną muchę. – Tylko tu jest miejsce na takie rozmowy.

Głos Marty już jest spokojny. Patrzy mu prosto w oczy.

– Mógłbyś mieć tyle taktu, żeby zaprzeczyć. Lub powiedzieć, nie rżnąłem, tylko kochałem się z nią, czy coś równie głupiego…

– Marto, ja…

– Milcz, ty głupcze! – Marta podnosi głos i nie widzi kulącej się od tego głosu Iwony, widzi tylko swojego męża, któremu nareszcie może powiedzieć to, o czym wie od dawna. – Myślisz, że o tym nie wiedziałam? Dwadzieścia lat z tym żyłam. Wiedziałam, że w tobie to siedzi. Ale nie możesz z nią być!

Wtedy Iwona słabym głosem prosi:

– Wyjdźcie stąd. To nie jest moja sprawa.

I Marta jakby dopiero teraz zauważyła, że nie jest z Tomkiem sama, zwraca się do łóżka:

– To jest twoja sprawa!

– Nie, kochanie. – Iwona nie chce rezygnować ze swojego prawa do spokoju. – To nie jest moja sprawa.

– Jeśli mogę… – Tomek próbuje nieudolnie zaistnieć. – Chcę to wyjaśnić. Z wami obiema.

– Nie ma czego wyjaśniać. – Iwona podciąga kołdrę na piersi.

– Więc to prawda? – Z Marty uchodzi powietrze. Przez całe lata żyła nadzieją, że jeśli dojdzie do konfrontacji, Tomasz zaprzeczy.

– Dajcie mi spokój.

Proszę spod kołdry już jest błagalne.

Kobiety patrzą na siebie.

Głos Tomasza jest spokojny, jak zawsze.

– To prawda. Owszem, Marto, w czasie strajku mieliśmy, wtedy na uczelni… incydent. – Patrzy na Iwonę i mówi cicho: – Przepraszam.

– Za co? Przecież to prawda…

– Atmosfera czy Bóg jeden wie, co… – Tomek spuszcza oczy, stoi przed Martą bez ruchu.

Iwona patrzy na niego i na nią, jej szczupłe ręce, wymęczone ręce ze śladami po wenflonie, który na to popołudnie jest wyjęty, chwytają mocno poszwę. Teraz!

– Ja cię kochałam. I to wszystko. Walczyłam.

– Przeciwko mnie? – Marta z bezbrzeżnym zdumieniem unosi głowę, teraz ich spojrzenia się spotykają, w obydwu czai się ból.

– Nie przeciwko tobie, ale o Tomka. – Iwona nie spuszcza wzroku z piwnych oczu. Niech wie. – Kochałam go.

– Ale… – Tomek znowu chce zaistnieć, lecz żadna z nich nie zwraca na niego uwagi.

– Przegrałam. – Iwona widzi, jak kąciki ust Marty lekko drżą. – Więc wyjechałam.

– Stało się. A ona wyjechała! Ile lat można myśleć o tym, co się stało?

Marta patrzy to na Tomka, to na Iwonę.

– Nic się nie stało. – Iwona już obojętnieje. Powiedziała, co chciała powiedzieć.

– Stało się. – Dla Tomka istnieje tylko Marta. – Ona wyjechała… Jak mogłaś za mnie wyjść i nie powiedzieć mi, że wiesz?

– To była twoja sprawa. Twoja i jej! – Marta zrywa się na równe nogi. – Co miałam powiedzieć? Że wiem, że żenisz się ze mną z żalu za nią?

– Co ty mówisz? – Głosy Tomka i Iwony znowu się łączą.

– To bardzo ciekawe spotkanie, nie sądzicie?

– Tyle lat… Nie powiedziałaś ani słowa… – Tomasz mówi teraz tylko do żony.

– To ty obiecywałeś szczerość! – Marta odrzuca włosy do tyłu, jest silna.

– I dotrzymałem słowa.

– A ona? – Ten ruch ręki w stronę łóżka, za którym nie idzie wzrok!

– Iwona jest nieistotna! To było dawno… Kochałem cię i nie chciałem cię stracić! Iwona wyjechała. Przeszłość nie mogła być tak ważna, żeby niszczyła teraźniejszość! Byłem lojalny wobec ciebie. Zawsze. To ty byłaś nieuczciwa.

– Słucham?

– Wiedziałaś. Ale nie zapytałaś mnie nigdy. A ja się starałem przez te wszystkie lata, bo nie chciałem cię ranić żadnymi nieistotnymi dla nas wyznaniami o przeszłości. I tylko tobie to ciążyło, Marto.

– Ty chyba żartujesz? – W głosie Marty jest jad. – Ja? Ja jestem winna? Nie wiem, czy cię dobrze rozumiem… – Marta widzi, że Iwona chce coś powiedzieć, więc zwraca ku niej niedobrą twarz. – Nie, nie, ty nic nie mów, tak ładnie mówisz, że zapomnielibyśmy może, o czym mówimy. – Odwraca się do męża. – Więc ja jestem winna?

– Wiedziałaś i nigdy nie zapytałaś. Miałaś dużą przewagę, Marto. Szczerość, to nas łączyło?

– Łączyło? – Marta jest przestraszona.

– Starałem się przez te wszystkie lata udowodnić ci…

– …że potrafisz o niej zapomnieć?

– Nigdy mnie nie zapamiętał. – Nie widzą jej, Iwony, naprawdę jej nie widzą. – Nie można zapomnieć kogoś, kogo się nie zapamiętało.