Выбрать главу

– Iwona jest naprawdę teraz nieistotna, Marto. Chodzi o nas.

Nie, to nieprawda, Marta patrzy na kolorową pościel i znowu widzi tam Iwonę, choć jakby jej nie było.

– Jak ty śmiesz? – Z Marty wylewa się złość. – Jak śmiesz tu przychodzić i mówić, że ona jest nieistotna. Że to był błąd. Ty męski gnoju… ty! Jak możesz przy niej tak mówić? Ona… nie zasługuje, żeby tak ją traktować!… Gdyby nie ona…

– Dajcie mi, do cholery, spokój! – Iwona zbiera siły, żeby się przedrzeć przez ten mur.

– Szanuję i podziwiam Iwonę. Ale kocham ciebie, Marto, nie chcę cię stracić. Ona o tym wie. Nie zadowolę was obu. Wybrałem. Boję się, że nie zadowolę ciebie, Marto, nigdy. Ani z Iwoną, ani bez Iwony. Myślałem, że coś się zmieniło. Szczególnie ostatnio. Nie muszę ci się zwierzać z naszej rozmowy. – Tomek wytrzymuje spojrzenie Marty, a potem podchodzi do łóżka Iwony i bierze ją za rękę. Całuje wątłą dłoń. – Dziękuję ci za wszystko. Dziękuję ci. Do zobaczenia.

– Wychodzisz? – Marta staje w drzwiach, rozkłada ramiona. – Nie wyjdziesz w ten sposób!

Tomka uderzają w plecy słabe słowa Iwony:

– Marta! Pozwól mu odejść!

Tomek dotyka ramienia Marty, łagodnie ją odsuwa. Jest tylko smutny.

– Zobaczymy się w domu. Może wtedy będziemy mogli porozmawiać. Chyba najwyższy czas.

– Palant z ciebie, ot co! – Marta się odsuwa, robi mu miejsce, Tomek wychodzi, a Marta gwałtownym ruchem zatrzaskuje za nim drzwi.

– Ten palant jest twoim mężem. – Iwona jest rozgniewana na Martę.

– No i co z tego?

– Żałuję, że nie wybrał mnie. – Iwona podnosi się na łokciu z wysiłkiem. – Niestety, nie wybrał mnie. Ty uczepisz się wszystkiego, żeby tylko twoje widzenie świata się sprawdziło. Nie słyszysz, co on mówi, ponieważ tak naprawdę gówno cię to obchodzi.

Marta zbliża się powoli do jej łóżka.

– Wiesz, że to najgorsze świństwo, w jakim uczestniczyłam! Wtedy kiedy broniłam ciebie…

– Ja nie potrzebuję obrony, Marto. – Iwona jest rozżalona. – Już nie. Wiemy, jak było. Przepraszam, że tak się stało. Ale wyjechałam. Wyjechałam od razu, kiedy zrozumiałam, że on mnie nie chce. – Płacze. – Czego jeszcze ode mnie chcecie! Przecież wyjechałam! Wyjechałam, wyjechałam, dajcie mi już wszyscy spokój…

Iwona łka, niezdarnie ociera oczy, odwraca się tyłem do świata i do Marty, naciąga kolorową poszewkę na siebie. Schowa się i nikt jej nie znajdzie.

Marta patrzy na nią z niepokojem, chwilę trwa nieruchomo przy drzwiach. Nie słychać żadnych kroków. Potem wolno podchodzi do łóżka.

– Iwona?

Ale Iwona nie odpowiada. Marta nachyla się niżej, odsuwa kołdrę.

– Iwona?!

– Nie mieszajcie mnie do waszych spraw, proszę… Już nie…

Marta zrywa kołdrę z Iwony.

– Patrz na mnie!

I Iwona patrzy na nią. Podnosi się, ma jeszcze wilgotne rzęsy, ale jej oczy patrzą ostro i wyraźnie.

– Nie dość ci, że wyjechałam?

I Marta rozumie to cholerne poświecenie i nie godzi się z nim.

– Znowu rosną ci skrzydła?

– Ty idiotko! – Już bez śladu płaczu. – Nie zrobiłam tego dla ciebie! Zrobiłam to dla siebie! Chcę zostać sama, zostaw mnie!

I Marta musi się odwrócić i odejść, bo kołdra jest szczelnie przed nią zamknięta i już nic nie da się powiedzieć.

WIECZÓR

Marta nachyla się nad śpiącą Iwoną, wkłada do wazonika bukiecik kwiatów, cicho podchodzi do umywalni, pilnuje, żeby woda wlewała się po ściankach naczynia. W lustrze widzi bladą twarz. Czepek pielęgniarski uciska jej skronie. Marta zakręca kurek i wyjmuje z niego dwie szpilki. Potrząsa głową i włosy rozsypują się w nieładzie. Podnosi rękę i wprawnym gestem zarzuca je do tyłu, błyszczy perłowo-biały lakier na drobnych paznokciach. Marta delikatnie stawia dzbanuszek na szafce. Obrusik znów spływa prawie do ziemi, ale nie przeszkadza w porannym myciu podłogi.

– Śpimy sobie? Bardzo dobrze… Sen jest potrzebny. – Marta nie mówi tego głośno, ale czas na wzięcie lekarstw.

Iwona się przeciąga.

– Sen jest zdrowy.

Marta nachyla się nad nią, podciąga ją za ramiona, uklepuje poduszkę.

– Poprawimy zaraz poduszki, będzie nam się lepiej leżało. – Głos Marty jest profesjonalny, ciepły. – Zmienimy pościel.

Iwona opada ciężko na łóżko.

– O, już jest lepiej. Czy nam wygodnie? Na pewno jest nam dużo wygodniej.

Na prześcieradle zaplątały się cholerne okruszki. Jeden ruch ręki i prześcieradło znów jest gotowe na przyjęcie bezbronnego ciała.

– Dlaczego znowu zaczynasz? – Teraz głos Iwony z trudem się wydostaje z krtani. – Chcesz wszystko zepsuć? Co mi jeszcze chcesz zrobić?

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się…

– Co będzie dobrze? Co będzie dobrze? Może tobie będzie dobrze, bo nam nie będzie dobrze.

– Jezu Chryste, nie chciałam cię urazić!

– Więc nie odzywaj się do mnie tym protekcjonalnym tonem. Nienawidzę tego, nienawidzę. Możesz sobie podarować te ciumki, ja jestem ja, zachowaj je dla innych pacjentek. I tę pogodną pieprzoną twarzyczkę! – Iwona podnosi głos, staje się silniejszy, wyższy może, ale silniejszy. – I to twoje będzie dobrze, będzie dobrze… Będzie dobrze, pani Alinko, Sralinko, a co my tu mamy, zmoczyłyśmy się, zrobiłyśmy kupę, to cudowne. Nie! Nie my, tylko ja. Wyłącznie ja. Nie byłyśmy grzeczne, patrzyłyśmy przez okna, miałyśmy bóle. Nie! Kochana siostro, to tylko ja! Ja leżę, a nie my leżymy. To ja gapię się na ten biały prostokąt, to ja mam bóle i to nie my musiałyśmy w nocy dzwonić po zastrzyk! Ciebie przy tym nie było! To tylko ja!

Marta przerażona wybuchem Iwony cofa się. Teraz to napięcie pójdzie do brzucha, tam się usadowi. Znowu coś źle zrobiła. A potem spokojnie mówi:

– Dobrze. Możesz na mnie napluć. Jestem kretynką. Masz rację. – I oto dzieje się cud: to, co miało się przenieść i wniknąć do jej brzucha, nigdzie się nie przesuwa, nie przenosi, jest lekka jak piórko, żadnego niebezpieczeństwa.

– Oczywiście, że mam rację. – Iwona patrzy na nią spod oka, ale jej głos już się obniżył. – Czyja ci zadaję te idiotyczne pytania w liczbie mnogiej? Czy zrobiłyśmy wczoraj obiadek? Czy mąż nas zdupczył wczoraj troszeczkę? Byłyśmy u miłych znajomych?

– Masz rację! – Marta krzyczy, ale w brzuchu nie ma nic.

– Wiem – mówi Iwona i milknie.

Więc Marta zdobywa się na jeszcze więcej:

– Przepraszam. Źle się czujesz?

– A dlaczego mam się źle czuć?

No i co na to powiedzieć? Marta płoszy się.

– Leżymy sobie?

– Zgadnij.

Niedobrze. Trzeba inaczej.

– Potrzeba ci czegoś?

– Skąd. Jest mi po prostu fantastycznie. – Iwona robi się sarkastyczna. – Tak sobie leżę już piąty tydzień. Rękę mam unieruchomioną. Z trudnością się podnoszę. Ale jest mi fantastycznie. Świeży tlen. Powietrze. Czysta pościel. Bosko. Chcesz się zamienić?

– Jesteś rozdrażniona, ale ja to rozumiem. – Najważniejsze to nie dać się sprowokować.

– Naprawdę? – Głos Iwony brzmi bardziej znajomo.

– Tak, rozumiem.

Teraz Iwona na nią patrzy uważnym spojrzeniem, nieznanym. Marta nie wie, co robić. Czeka.

– Czy możesz coś dla mnie zrobić?

– Wszystko – mówi Marta z wyraźną ulgą.

Wtedy Iwona podnosi się z wysiłkiem, jej blada dłoń sięga do rurki z tlenem, odsuwa ją, potem wyciąga do Marty rękę, do której podłużnymi kroplami sączy się życie.

– Odłącz – mówi, wskazując na kroplówkę.

– Nie mogę! Musi zejść do dwudziestej drugiej. – Marta wie, że zbyt pochopnie obiecała to „wszystko”.

– Chcę wstać. Na moment. Proszę.

Marta zaciska przezroczysty wężyk.

– I co teraz?

– Pomóż mi. – Iwona wyciąga do niej dłoń, Marta ją chwyta, a Iwona podnosi się z wysiłkiem i powoli spuszcza nogi z łóżka.

– Co ty robisz? – Ale ręka Marty jest silna, nie puści.

– Boże, pomożesz mi czy nie?

– Chcesz wstać? – Pytanie jest głupie, bo Iwona już wstała. Chwieje się na nogach, przezroczysty wąż od kroplówki, spuszczony w dół, trzyma ją na uwięzi, a ona robi parę kroków w stronę krzesła.

– Popraw to wszystko, proszę…

Ach, o to chodziło. Marta strzepuje prześcieradło, wciska skraje pod materac, chwyta za dwa rogi poszwę, prostuje w niej koc, klepie znów w poduszki.

– Tak? – pytająco patrzy na Iwonę – Mogłaś leżeć.

Robi jej miejsce, ale Iwona wskazuje ręką na łóżko.

– A teraz kładź się. – Co?

– Kładź się.

– Zwariowałaś?

– Proszę, połóż się.

I Marta posłusznie wyciąga się na łóżku.

– A teraz tlen. A teraz rączka. Wygodnie ci? – Niezgrabnymi ruchami Iwona podkłada jej tlen pod nos i przymocowuje prawą rękę bandażem do łóżka.

Marta poddaje się temu bez sprzeciwu. Łóżko jest wygodne, po całym dniu biegania jej mięśnie powoli się odprężają.

– Tak – mówi. Jest dobrze.

– Leż. Udawaj, że ci jest wygodnie.

Marta nie musi udawać. Jej zmęczone ciało przylgnęło do pościeli.

– Tak? – Poprawia się i nieruchomieje.

– Właśnie tak.

– Jak długo mam tak leżeć? Ktoś może tu wejść.

Iwona narzuca na siebie szlafrok, podaje jej rękę. Marta zwalnia ucisk na przezroczystej rurce, kropelki znowu zaczynają spływać do żyły. Iwona przestawia stojak do kroplówki bliżej swojego krzesła i siada przy Marcie.

– Nikt nie wejdzie. Przecież wiedzą, że ty tu jesteś. Udawaj, że nie możesz się ruszyć.

Zamknij oczy.

– Dobrze… Leżę… – Marta posłusznie zamyka oczy.

Iwona opiera się o poręcz łóżka. Oddycha ciężko i czeka, żeby jej organizm przyzwyczaił się do nowej pozycji. Jej serce przestaje walić jak oszalałe, nogi już tak bardzo nie drżą.

– Zobaczysz, co to znaczy tak leżeć – mówi cicho. – I nic nie móc. Jaka to przyjemność. Ostatnia. Więc sobie poleż, Marto, a ja posiedzę przy tobie. Aż zdrętwieje ci ręka, kręgosłup, aż zacznie cię boleć krzyż.

Oddech Marty jest spokojny i równy. Iwona patrzy na nią i ciągnie:

– I potem porozmawiamy. Kiedy odciśnie ci się gumka od tlenu. Ale za to świeże powietrze. I w ten sposób, Marto, może się zrozumiemy… Bo innego wyjścia nie ma. I może wtedy już nie będziesz wchodzić i pytać, czy sobie leżymy. Bo muszę leżeć, prawda? – Iwona nie słyszy odpowiedzi, podnosi głowę i dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że Marta śpi.

Ma ochotę ją szarpnąć, zrzucić z łóżka, niech zobaczy… Ale przygląda się leżącej kobiecie, fartuch podwinął jej się, prawa noga, ugięta, budzi w niej rozczulenie, cień rzęs na policzkach pielęgniarki jest długi. Iwona podnosi się z wysiłkiem, sięga po koc i delikatnie okrywa Martę. Potem znów siada koło niej, a kroplówka wolno wspiera jej organizm.

– Nie możesz wiedzieć… – szepcze Iwona. – Może to i lepiej…