Ona pogodziła się już dawno. Na umierającą miłość nie ma lekarstwa. Można tylko odejść. Próbować zapomnieć. Nie żyć złudzeniami. Przestać się oszukiwać. Wstawać rano, jeść samotnie śniadanie. Pracować. Nie myśleć o głupstwach. Nie czekać. Tak jak ona.
To podanie w sprawie nieprawidłowego parkowania jej zaszkodziło.
Od bardzo dawna starała się odzyskać spokój i właściwie pogodziła się ze swoją samotnością. Wracała do domu późno, po drodze kupowała coś do jedzenia, brała prysznic i przebierała się w długą domową suknię z miękkiego aksamitu. Wyglądała w niej jak z innej epoki. Rozpuszczała długie włosy, przez cały dzień ściągnięte w węzeł i musiała przyznać – wyglądała jak… jak… kobieta. No, może nie piękna, ale na pewno interesująca. Podwijała nogi na fotelu i włączała Bregovica. Cichutka muzyka łagodziła jej rysy, a ona czytała prawie do północy. Książki były jej całym światem. Podróżowała. Była w miejscach, o których tylko mogła marzyć. Płakała nad nieszczęściami innych, nie wstydząc się łez, a czasem śmiała się głośniej, niż śpiewał Sting. Rano zaś budziła się i znowu wiązała włosy w ciasny węzeł na karku, ubierała się w skrojona prosto szarą lub beżową sukienkę, która ukrywała jej kształty. Tak trzymać.
Ranek następnego dnia był inny. Zamyślona stała przed lustrem przy drzwiach, gotowa do wyjścia, a potem jednym ruchem dłoni wyciągnęła spinkę. Włosy rozsypały się na ramiona. Wyglądała zdecydowanie bardziej… atrakcyjnie. Dlaczego właściwie nosi spięte? Powinny czasem odpocząć. Dzisiaj odpoczną.
BIURO PRZEPISYWANIA NA MASZYNIE tego dnia wydało jej się jeszcze bardziej ponure. A spędza tu połowę swojego życia! Nigdy nie zwracała uwagi na ściany, nagie i surowe, smutne po prostu. I gdyby postawić w oknie jakieś kwiaty… A może wręcz nie w oknie, tylko przy fotelu? Tam, w rogu? Byłoby na pewno przyjemniej…
Po co zawracać sobie głowę takimi rzeczami. Dziś naprawdę ma sporo pracy. Włączyła komputer i na ekranie wykwitały nowe słowa w związku z powyższym uprzejmie proszę o ponowne rozpatrzenie…
Było już po czwartej, kiedy spojrzała na zegar u dołu ekranu. Jak to dobrze, że żona Andrzeja D. nie przyszła, podanie jeszcze nie było gotowe.
Odchyliła głowę do tyłu, bolał ją kark i w ogóle jakoś tak… I wtedy skrzypnęły drzwi i stanął w nich On.
Chwyciła jedną ręką włosy, skręciła je mocno, a drugą grzebała w torbie w poszukiwaniu spinki. Była zła na siebie, jak dawniej. Co też jej strzeliło do głowy! Upięła włosy, a on stał i przyglądał jej się spokojnie. To trwało wieczność.
– Dzień dobry – powiedział. – Właściwie…
– Słucham. – Opanowała się szybko i wzrok jej stwardniał.
– Chciałem panią zaprosić na kawę. – Nie uśmiechał się tak jak wczoraj, był spięty.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała służbowo. – Po pierwsze, nie pijam kawy, po drugie, nie mam zwyczaju umawiać się z klientami, po trzecie, mam dużo pracy. Coś jeszcze?
Mężczyźnie twarz się lekko skurczyła, a może jej się przywidziało.
– To przepraszam – powiedział, a ona znowu położyła dłonie na klawiaturze.
Drzwi trzasnęły, nie podniosła głowy i wpatrywała się w zegar u dołu ekranu. Minuta, dwie, trzy. Wychodzi z bramy, pilnować się, żeby nie podejść do okna, tak głupio się zachowała, i po co to tłumaczenie, po pierwsze, po drugie.
Była zła. Była zła na siebie. Nie powinna… I te włosy… Przestańmy się oszukiwać. Po prostu miała nadzieję, że go jeszcze zobaczy. Mężczyznę, który policjantowi podpisuje się krzyżykiem! Który na pewno drwi ze świata i z takich jak ona kobiet. Mężczyznę, który – nie ukrywajmy tego – zrobił na niej wrażenie.
W związku ze zmianą mojego statusu zawiadamiam odpowiednie organy…
Nazajutrz przyszła do biura wcześniej niż zwykle. Źle jej się spało, obudziła się nad ranem przerażona.
Siedziała przed ekranem komputera już trzecią godzinę, kiedy wszedł. Powiedział uprzejmie, bez śladu zakłopotania i już bez tego beztroskiego uśmiechu:
– Mam dwie strony tekstu, można prosić o przepisanie na jutro?
Starała się na niego nie patrzeć, ale to było bez znaczenia. Jego głos robił swoje. Był głęboki i ciepły, choć obcy. Petent.
– Proszę bardzo.
Po jego tekst sięgnęła, kiedy zapadł zmierzch. Zapaliła lampkę przy biurku. Pomyślała, że może dłużej popracować.
Ależ tu nie było początku! Co za niechlujstwo!
Otworzyła nowy plik i zaczęła pisać:
… wyglądałaby jak łania. Tak ruszają się tylko zwierzęta pełne wdzięku i wolne. Nie wyobrażam sobie, jaka by to była przyjemność iść koło tej smukłej kobiety. Mógłbym być zazdrosny o spojrzenia innych mężczyzn, więc kupiłbym kolorowe parasole i otoczył ją ze wszystkich stron. A mimo to królowałaby i na ulicy, i wszędzie, gdzieby się znalazła. Myślę, że ziemia, po której chodzi, jest jej własnością, tak pewnie stawia każdy krok…
Przerwała. Na pewno się pomylił. Dał jej niewłaściwe kartki. Nie ten tekst. To są jakieś prywatne zapiski, nie wolno jej nawet tego czytać. A mimo to przebiegła wzrokiem spięte czerwonym spinaczem kartki. Ukradkiem, szybko.
Nie wiem, co się ze mną dzieje. Docieram do siebie z trudnością i znajduję w sobie pokłady uczuć, których istnienia nie podejrzewałem. Bezbronność, z jaką patrzy, wzrusza, nawet obojętność i gniew nie są w stanie jej osłonić. Ale czułem, kiedy dotknęła mojej ręki….
Odłożyła rękopis. Serce jej biło szybko, jakby biegła nie wiadomo dokąd, a teraz czas zatrzymać się i spojrzeć za siebie. Oto poznaje tego mężczyznę, wbrew jego woli. Niechcący. Tak jakby podglądała kochającą się parę przez dziurkę od klucza. I już nie można się wycofać, bo zauważą. Można tylko zamknąć oczy. Zamknęła oczy i pomyślała, że o niej nigdy nikt… w ten sposób. A może to pisarz? Może poeta? I podpisuje się krzyżykiem? Otrząsnęła się ze smutku, który nagle zawisnął w powietrzu. Trzeba mu oddać ten tekst. I nie trzeba było go czytać.
Mieszkanie wydało jej się nieprzyjemne i zimne. Leżała w wannie z przymkniętymi oczyma. Od razu po kąpieli wtuliła się w kąt na tapczanie. Nie mogła czytać, nie chciała słuchać muzyki. Chciała tylko spać, nic więcej.
W środę Mężczyzna pojawił się tuż przed zamknięciem.
– To nie jest chyba ten tekst, który pan chciał, który… który ja… – plątała się, a on patrzył jej prosto w oczy, być może trochę speszony.
– Rzeczywiście. Przepraszam panią. Tu jest ten właściwy. Będę jutro po południu, zdąży pani?
Zdąży. Zanim się zorientowała, już go nie było.
Wyobrażam sobie, że włożyła buty na obcasach. Wyglądałaby wtedy jak łania… Przyglądałem się jej, jak pisze. Jak delikatnie jej palce biegną po klawiaturze, a jej oczy mają wzrok zwierzęcia, które się kryje. I oby nikt tego nie zauważył.
Jak on śmie! Jak śmie robić sobie z niej pośmiewisko, idiotkę. Taki tani chwyt, taki… bezczelny typ, niedobry człowiek, który będzie bawił się jej zażenowaniem. Przewracała kartki w pośpiechu. O proszę!…
Wczoraj nasze ręce spotkały się po raz pierwszy. Miałem uczucie, jakbym dotknął płomienia, który nie parzy, ale w którego cieple można grzać się całe życie. Podniosłem oczy. Twarz niedostępna i obca. Co zrobić, żeby móc się zbliżyć? Jest taka jak jej włosy – puszczone z uwięzi żyją własnym życiem.
Na przemian oblewała się rumieńcem i bladła ze złości. Tak ją zaczepiać! Wydawać sądy o niej! Znać ją tak dobrze…
Co mogę zrobić, żeby strach nie paraliżował jej oczu, jak wtedy, kiedy zaprosiłem ją na kawę?