Strach! Też coś! Po prostu nie bawi się w takie gierki. Oczywiście, że przepisze ten tekst i odda. Jakby nie był o niej. Jakby to nie była jego zabawa. Po prostu ma zadanie do wykonania. Ze złością położyła ręce na klawiaturze. Wydrukowała tekst i spięła spinaczem. Granatowym. Ot co!
Długo przewracała się na łóżku. Kołdra była za gorąca, bez kołdry chłód listopadowej nocy przenikliwy. Litery z ekranu komputera układały się w słowa, które nie chciały zniknąć.
…Przecież chodzi tylko o szansę, nic więcej. Żeby nie przegapić czegoś, co może być istotne.
Nie miała żadnych złudzeń. Nie była pięknością. Nie była już nastolatką. Była dojrzałą kobietą, a takim podobne rzeczy się nie zdarzają. Jeśli są naprawdę. Więc to nie jest prawda, tylko jakieś nieporozumienie. Gra jakaś. Która ma ją zniszczyć. Odsłonić. Zniewolić. Nie da się.
Ranek zastał ją przy stole. Kawa dymiła.
Otworzyła szafę i spod stosu szarych i beżowych rzeczy wydostała nie noszoną od dawna sukienkę z czerwonego kaszmiru i czarny żakiet. Nie ma co się ukrywać, udawać, że się boi. Nie boi się i on to zobaczy.
Stanęła przed lustrem i zaczęła czesać włosy. Długie, spadają poniżej ramion. Błyszczące po wczorajszym myciu, nie związała ich na noc, luźno i swobodnie próbują teraz wolności, skręcając się w małe loczki tuż przy twarzy. Odrzuciła do tyłu głowę. Tak będzie dzisiaj wyglądać.
Kiedy wszedł, był niewątpliwie zaskoczony. Nawet bardzo. Przyglądała mu się z satysfakcją. Uśmiechnęła się. Powiedziała:
– Za ekspres stawka jest podwójna.
I ani słowa więcej. Wyciągnął pieniądze, podziękował, chwilę się wahał, a ona dalej się uśmiechała:
– Coś jeszcze? Pan wybaczy, mam dużo pracy.
Patrzył na nią z uwagą, jakby chciał zobaczyć coś, czego chyba nie dojrzał, bo odwrócił się i wyszedł.
A ona ponownie siadła przed ekranem i skończyła odłożony pozew w sprawie męża Ireneusza D. Drania i obiboka.
Nie dała się nabrać.
W nocy kołdra znowu wydawała jej się za ciężka i gorąca. Odkrywała się, a wtedy chłód listopadowy przenikał ją do szpiku kości. Zasnęła nad ranem umęczona. Po raz pierwszy spóźniła się do biura.
Przed drzwiami stał niechlujny chłopak z walkmanem na uszach.
– Pani Hanna M.? Przesyłka dla pani.
Wrócił do samochodu, po tę przesyłkę a ona otworzyła drzwi. Podstawił jej do podpisania kwit. Kwiaty położył na biurku i zniknął.
Bukiet był olbrzymi. Różnokolorowy. Nazw niektórych kwiatów nie znała. Do wysokiej róży dołączona była koperta. Rozerwała ją i zaczęła czytać:
Przepraszam, jeśli Panią uraziłem. Przepraszam, że nie byłem szczery. Nie miałem innego pomysłu, jak przyjść do Pani z podaniem, które by zwróciło Pani uwagę. Wiem, że po pracy nigdzie Pani nie bywa. Przepraszam również za to, że uczucia, które mną targnęły, przypisałem także Pani. To we mnie jest strach przed światem, któremu próbuję się opierać. Kiedy dotknęła Pani niechcący mojej ręki, poczułem, jak skorupa, w którą się zaklepiłem wiele lat temu, pęka. Nie umiałem sobie z tym poradzić. Pani odmowa była tak stanowcza, że chwyciłem się ostatniej deski ratunku – tych tekstów, które musiała Pani przepuścić przez komputer. Miałem nadzieję, że jeśli pozna Pani prawdę, wspólnie możemy dać czemuś szansę… mój telefon… będę czekał…
W podpisie krzyżyk.
Nie musi dzisiaj pracować. Po prostu wywiesi kartkę: „Biuro nieczynne z powodu choroby”. Ot, takie proste. Kiedy przycinała kartonik z tą informacją, do pokoju weszła żona Ireneusza D.
I wtedy zrobiła coś, czego nie miała prawa robić.
– Niech się pani zastanowi – powiedziała, podając jej przepisany pozew. – Przecież pani go kocha. Dopóki ktoś chce kochać, jest jeszcze szansa.
Kiedyś
– Dwadzieścia po pierwszej, co ja tu robię?
– Po dwunastej.
Odwrócił się, niebieska piżama zniknęła w drzwiach, które nigdy nie zostały dobrze dopasowane.
– Dobranoc. – Przytłumiony głos niósł się ze schodów w puste mieszkanie. – Nie siedź za długo.
– Nie będę. Dobranoc.
Papieros zsuwał się z popielniczki na obrus. Podniosła go do ust i spojrzała na zegarek. Siedemnaście po dwunastej. Zaśnie, za chwilę zaśnie i nie zauważy, że jej nie ma. Ale jeszcze nie można podejść do telefonu. Jeszcze za wcześnie, mimo że tak późno. Przesunęła palcem po klinkierze pokrytym sadzą.
Tak przecież nie może być. Ogarnęło ją zmęczenie. Wszechogarniające zmęczenie wieczną ucieczką przed wspólnym pójściem spać, przed wspólnym porannym wylegiwaniem się w łóżku, przed wspólnymi spacerami. Jak długo można udawać, że pilna robota na jutro jest koniecznością? Że najlepiej jej się pracuje w nocy? Bo w dzień, sam rozumiesz…
Może rozumiał, może się domyślał, może podejrzewał, że po prostu chce być sama. Bez powodu.
Piekło wybrukowane dobrymi chęciami. Dobre chęci zmontowane z nieustających drobnych niedomówień w imię nieranienia. A w środku proste, nieskomplikowane kłamstwa. Bała się, że kiedyś ją Tam zaprowadzą. Że w końcu nie da się tego uniknąć, a już na pewno w tej sprawie nie będzie można nic a nic oszukać.
Telefon kusił coraz bardziej. Zadzwonić już! Dwa krótkie sygnały, rozłączyć się, odczekać dwie minuty, z zegarkiem w ręku, i znowu się połączyć. Jeśli jest, jeśli może podejść do telefonu, jeśli może rozmawiać – usłyszy jego ciepły głos przez moment.
Wtedy będzie miała dość siły, żeby znieść niechciany dotyk swojego męża, kiedy już wejdzie do małżeńskiego łóżka. Mimowolne spotkanie dwóch obcych ciał. Odwracał się przez sen w jej stronę i ciepłą senną ręką przysuwał ją bliżej. Bez miłości.
A ona drętwiała z rozpaczy, że to nie ta ręka, nie ten człowiek, i piekło otwierało się coraz szerzej. Ale też mogła sobie wyobrażać, że to nie on. Tylko że wtedy chwilowa, czysto zmysłowa przyjemność przenosiła ją poza bramę piekła. Ze sterczącymi sutkami i ciałem przygotowanym nie do tej miłości odwracała się do okna i długo nie mogła zasnąć.
Grzech. To jest właśnie grzech.
Na górze skrzypnęły drzwi. Odskoczyła od kominka, sięgnęła po rozłożone na stole kartki. Niech nie wie, że nic nie robi. Niech się jeszcze nie dowie, jeszcze nie teraz.
Poczuła się jak uczennica złapana przez rodziców na paleniu papierosów. Jak dziś pamięta to uczucie. Stała na balkonie w śniegu po kostki, ojciec położył jej rękę na ramieniu. Co robisz, co ty wyprawiasz!!!
Nigdy już nie da się tak głupio przyłapać. To śmieszne. To dziecinne. Ma prawo siedzieć we własnym domu i nie udawać. Czego nie udawać? Odłożyła kartkę. Odbite linie papilarne jej usmolonych palców zdobiły górny prawy róg.
– Czy ty musisz o tej porze palić?
– Nie możesz spać? – Pytania były lepsze niż odpowiedzi. – Napij się mleka.
Napięcie rozlewało się w pokoju jak olej. Tłuste, nie do usunięcia.
– To pomaga. – Zdobyła się na troskę w głosie. – Przynieść ci?
– Dlaczego siedzisz po nocy? Czy ty to robisz specjalnie?
Siadł przy niej i wziął do ręki kartkę maszynopisu.
– Naleję ci. – Podniosła się.
Za szybko.
Musi uważać. Musi cały czas uważać na to, co robi. Nie za szybko, nie od razu, nie za troskliwie. To budzi podejrzenia. Lodówka, karton mleka, chude, 0,5%, nie więcej. Powinna rozciąć nożyczkami – rano nie będzie afery, ale może lepiej, żeby lekkie spięcie zaiskrzyło z rozerwanego kartonu. Pretekst. Szukanie pretekstów, wieczna manipulacja.
– Co ty tam robisz?