– Szukam nożyczek.
– W lewej szufladzie, chyba że jak zwykle nie odłożyłaś na miejsce.
O, to lepiej. Jak zwykle. Już nie trzeba udawać. Można się lekko naburmuszyć. I tak nici z dzisiejszego telefonu. Za to może być niezadowolona. Rozerwała karton palcami. Nierówno. Mleko lało się poszarpanym strumieniem do szklanki.
Postawiła ją na stole.
– Jest po pierwszej. Długo będziesz siedziała?
– Nie wiem. Mam tyle do zrobienia.
Czas minął. Minęła najcenniejsza godzina – między dwunastą a pierwszą w nocy, kiedy można było zadzwonić, usłyszeć dwa sygnały, poczekać dwie minuty i zadzwonić raz jeszcze, usłyszeć tamten głos i zasnąć spokojnie z tym wspomnieniem.
Czas minął.
– Idę spać – powiedziała w tłustą oliwę. – Dobranoc.
Kiedy odcinają sznur i kładą na podłodze lekko sztywne ciało, zastanawia się, w którym momencie zdecydował się zdjąć lampę. I czy się nie pomylił. Właśnie, nie pomylił. Może myślał, że taki marny haczyk nie wytrzyma. Może chciał tylko spróbować. Szklanka z mlekiem stoi dalej na stole. Wypił tylko trochę. Mroźne powietrze wpada przez uchylone okno.
Policjant stoi tuż przed nią. Ona widzi ruchy jego warg, ale nie rozumie tego, co mówi. Patrzy niewidzącym wzrokiem. Cegły na kominku układają się we wzory, których przedtem nie zauważała. Na pewno szyber jest nie zamknięty, dlatego tak wieje. I okno, oczywiście okno.
Policjant się usuwa. Lekarz, który przed chwilą nachylał się nad ciałem jej męża, teraz nachyla się nad nią.
– Jak się pani czuje?
Wzory z przybrudzonych cegieł układają się w kształt wisielca. To zabawne, że nigdy tego nie spostrzegła. Nastawia ostrość wzroku na lekarza. Cegły rozpływają się, wisielec znika. Twarz lekarza lekko nabrzmiała, krostka pod okiem nadaje się do wyduszenia. Może najpierw do nakłucia igłą? Taki mały paskudny kaszaczek.
Ciało męża już na noszach.
– Na sekcję. Oczywiście, że na sekcję. – Krostka odwraca się w kierunku tamtych ludzi.
Z profilu jest podobny do buldoga. Policzki niemalże falują, a płaski nos może spokojnie nawet nie rzucać cienia.
Nosze znikają, policjanci również. Buldog zamienił się w okrągły księżyc w pełni. Podczas pełni nie może spać. A teraz pełnia ma oczy mężczyzny, który patrzy na nią z troską. Tylko ten kaszak pod okiem… Dobrze, że okno otwarte…
– Przestań.
O, na ty do niej mówi, buldog jakiś niewydarzony, Syfilityczna Księżycowa Twarz z Wypryskiem.
– Przestań już. Znam to.
Zna to. Mądrala Buldogowa. Doktor Nauk Medycznych Drugi Stopień Specjalizacji od Wisielców i Ich Żon.
– Teraz dostaniesz zastrzyk. Wszystko będzie dobrze.
Nie chce, żeby ją kłuł. Nie chce, żeby wszystko było dobrze. Ale jej ręce leżą bezwładnie i nie może się poruszyć. Zanim zdąży ułożyć usta, żeby warknąć „nie”, długa igła wchodzi lekko w ramię, jak w masło. Przez gruby sweter, ten stary, szaro-niebieski, robiony jeszcze przez babcię.
– Dwadzieścia po pierwszej. Co ja tu robię?
– Po dwunastej.
Odwrócił się, niebieska piżama zniknęła w drzwiach, które nigdy nie zostały dobrze dopasowane.
– Dobranoc. – Przytłumiony głos niósł się ze schodów w puste mieszkanie.
Papieros zsuwał się z popielniczki powoli w kierunku obrusa. Podniosła go do ust i spojrzała na zegarek. Siedemnaście po dwunastej.
On zaśnie, za chwilę zaśnie i nie zauważy, że jej nie ma. Nawet nie zauważy, że jej przy nim nie ma.
Nie będzie chciał, jak kiedyś, podejść do telefonu, żeby usłyszeć jej głos. Wtedy tak wyczekiwany i oczekujący. Zawsze, przed zaśnięciem. Kiedyś.
Kiedy jeszcze nie byli małżeństwem.
Taka umowa. O dwunastej. A teraz on śpi.
Czas minął. Ich czas. Za późno.
Przesunęła palcem po klinkierze…
Tak przecież nie może być. Ogarnęło ją zmęczenie. Wszechogarniające zmęczenie wieczną ucieczką przed wspólnym pójściem spać. Przed wspólnym udawaniem, że jeszcze można poleżeć w łóżku. Przed wspólnymi spacerami, z obowiązku, dla zdrowia. W których już nic nie ma. Wszystko dokonało się bez ostrzeżenia. Ile lat można udawać, że pilna robota na jutro jest koniecznością, że najlepiej jej się pracuje w nocy? Bo w dzień, sam rozumiesz…
Rozumiała, domyślała się, podejrzewała, że to właśnie on po prostu chce już być sam.
Piekło wybrukowane dobrymi chęciami…
Przegrali.
Telefon kusił coraz bardziej. Zadzwonić! Zadzwonić gdziekolwiek, żeby nie czuć się tak bardzo samotną! Ani chwili dłużej tu, w tym miejscu, gdzie już nic…
Kłaść się w tym samym łóżku, kiedy nie zostało nawet wspomnienie miłości. Mimowolne spotkanie dwóch obcych ciał. Odwracał się przez sen w jej stronę i ciepłą senną ręką przysuwał ją bliżej. Z przyzwyczajenia.
A ona drętwiała z rozpaczy, że to nie ta ręka, co kiedyś, choć ta, nie ten człowiek, co kiedyś, choć ten, a piekło otwierało się coraz szerzej. Ale też mogła wyobrażać sobie, że to ktoś zupełnie obcy. Kogo nigdy nie kochała. Kto nigdy między dwunastą a pierwszą w nocy nie czekał na jej telefon.
Grzech. To jest właśnie grzech.
Na górze skrzypnęły drzwi.
– Czy ty musisz o tej porze palić?
– Znowu nie możesz spać? – Pytania były lepsze niż odpowiedzi.
– Napij się mleka.
Bo przecież nie powiesz tak jak kiedyś „nie mogę bez ciebie zasnąć”.
Napięcie rozlewało się w pokoju jak olej. Tłuste, nie do usunięcia.
– To pomaga. – Zdobyła się na troskę w głosie. – Przynieść ci?
– Dlaczego siedzisz po nocy? Czy ty to robisz specjalnie?
Siadł przy niej i wziął do ręki kartkę, którą przedtem miała w ręku.
– Naleję ci. – Podniosła się.
Za szybko. Trzeba uważać, trzeba cały czas uważać na to, co robi. Nie za szybko, nie od razu, nie za troskliwie. To budzi podejrzenia. Pomyśli, że czegoś od niego chce. Że jeszcze czegoś oczekuje. A przecież nic już się nie może zdarzyć. A ona nie da mu tej satysfakcji.
Lodówka, karton mleka, chude, 0,5%, nie więcej. Powinna rozciąć nożyczkami.
– Co ty tam robisz?
A głos? Jaki ma głos? Smutny? On już nie miewa smutnego głosu. To jest głos wyprany z jakichkolwiek emocji.
– Szukam nożyczek.
– W lewej szufladzie, chyba że jak zwykle nie odłożyłaś na miejsce.
O, to już lepiej. Jak zwykle.
Już nie trzeba udawać. Można się lekko naburmuszyć. Już nie musi tęsknić. Może powoli zapominać. Przeszłość jest nieważna. Jest tylko dzisiaj. Dzisiaj jest właśnie takie.
Rozerwała karton palcami. Znowu nierówno. Mleko lało się poszarpanym strumieniem do szklanki.
Postawiła ją na stole.
– Jest po pierwszej. Długo będziesz siedziała?
Ciekawość, wyrzut? Boże, jakżeby chciała powiedzieć, tak jak kiedyś: „może ci to jest na rękę?”. Ale kiedyś zapalały mu się oczy i głos matowiał, kiedy mówił „niedoczekanie” i podchodził do niej z tyłu, brał jej twarz w swoje ręce i delikatnie całował. Nie pozwalał jej myśleć już dłużej o niczym, oprócz tego, że oto są we dwoje.
Teraz jej nie było.
Czas minął.
– Nie wiem. Idź spać – powiedziała w tłustą oliwę. – Dobranoc.
W którym momencie decyduje się zdjąć lampę? I czy się nie myli? Właśnie, czy się nie myli? Może myśli, że taki marny haczyk nie wytrzyma. Może chce tylko spróbować? Szklanka z mlekiem stoi w dalszym ciągu na stole. Wypił tylko trochę i odszedł. Jest sama. Niech wobec tego będzie sama. Bez udawania, że nie jest. To uczciwe. To nie grzech.