– Jaka to różnica?
– To było niepowiązane. Facet ją pieprzył, bo mu na to radośnie pozwalała, a nie awansował jej, bo nie była wystarczająco dobra. Te dwie rzeczy się ze sobą nie wiązały.
– Może traktowała rok w łóżku jako inwestycję.
– Wtedy byłaby to kwestia kontraktowa. Jak z prostytutką, która nie dostała zapłaty. Nie ma nic wspólnego z napastowaniem.
– Nic nie zrobiłeś? Reacher potrząsnął głową.
– Nie. Aresztowałem pułkownika, ponieważ wówczas istniały już pewne zasady. Seks między partnerami różniącymi się rangą został praktycznie zakazany.
– I?
– Został dyscyplinarnie zwolniony, żona go rzuciła i popełnił samobójstwo. A Cooke i tak odeszła.
– A ty?
– Przeniosłem się z kwatery głównej NATO.
– Dlaczego? Wyprowadziło cię to z równowagi?
– Nie. Potrzebowali mnie gdzie indziej.
– Potrzebowali? Dlaczego ciebie?
– Ponieważ byłem dobrym śledczym. Marnowałem się w Belgii. Tam się niewiele dzieje.
– Widziałeś później jakieś przypadki napastowania seksualnego?
– Jasne. Zrobiła się z tego wielka sprawa.
– I mnóstwo dobrych facetów o złamanych karierach? – spytała Lamarr.
Reacher odwrócił głowę, przyjrzał się jej uważnie.
– Trochę. Zaczęło się polowanie na czarownice. Mnóstwo spraw miało solidne podstawy, przynajmniej moim zdaniem, ale niewinni też obrywali. Wiele zwykłych związków raptem znalazło się na tapecie. Niespodziewanie zmieniły się zasady. Niektóre z niewinnych ofiar były mężczyznami. A niektóre kobietami.
– Cholerny bałagan, co? – spytał Blake. – A wszystko przez te nieznośne baby, takie jak Callan czy Cooke.
Reacher milczał. Cozo stukał palcami w mahoniowy blat stołu.
– Chcę wrócić do sprawy Petrosjana – oznajmił.
Reacher przeniósł spojrzenie na niego.
– Sprawa Petrosjana nie istnieje. Nigdy nie słyszałem o żadnym Petrosjanie.
Deerfield ziewnął. Spojrzał na zegarek. Przesunął okulary na czoło, potarł oczy kostkami palców.
– Jest po północy, wiecie? – spytał.
– Czy Callan i Cooke traktowałeś uprzejmie? – zainteresował się Blake.
Reacher jeszcze raz zerknął na Coza poprzez jaskrawy blask lampy, a potem całą uwagę skupił na Blake’u. W padającym z góry intensywnym, żółtym świetle, odbijającym się od czerwieni mahoniowego blatu, jego nabrzmiała twarz wydawała się szkarłatna.
– Owszem, traktowałem je uprzejmie.
– Spotkałeś się z nimi po tym, kiedy już przekazałeś ich sprawy prokuraturze?
– Być może, przelotnie. Raz i drugi.
– Ufały ci?
Reacher znów wzruszył ramionami.
– Powiedziałbym, że tak. Między innymi na tym polegała moja praca, żeby mi ufały. Musiałem przecież poznać mnóstwo intymnych szczegółów.
– Musisz postępować w ten sposób z wieloma kobietami?
– Były setki takich spraw. Ja prowadziłem kilkadziesiąt, a potem powołano do nich specjalną jednostkę.
– Podaj nazwisko jakiejś kobiety, której sprawę ty prowadziłeś.
Kolejne wzruszenie ramion. Reacher przywoływał z pamięci obrazy kolejnych biur w gorącym klimacie i chłodnym klimacie: wielkie biurka, małe biurka, za oknem słońce lub chmury, a w biurze jakaś skrzywdzona, gniewna kobieta powoli, jąkając się, podaje szczegóły zdrady, której ofiarą padła.
– Rita Scimeca – powiedział. – Wybrałem ją na chybił trafił.
Blake umilkł. Lamarr pochyliła się, wyjęła z teczki gruby plik akt. Pchnęła akta do Blake’a, a on zaczął je kartkować. Przesunął grubym paluchem po liście, skinął głową.
– W porządku – powiedział. – Co się przydarzyło pani Scimecie?
– Pani porucznik Scimeca – poprawił go Reacher. – Z Fort Bragg w Georgii. Oni nazwali to „falą”, ona „gwałtem zbiorowym”.
– Jak to się skończyło?
– Wygrała. Trzech facetów odsiedziało swoje w więzieniu wojskowym, a potem zostało dyscyplinarnie zwolnionych.
– A co się stało z panią porucznik Scimeca? Reacher jeszcze raz wzruszył ramionami.
– Na początku wydawała się całkiem zadowolona. Poczuła się zrehabilitowana. A potem okazało się, że armia już nie istnieje, przynajmniej dla niej. Odeszła.
– Gdzie jest teraz?
– Nie mam pojęcia.
– Powiedzmy, że gdzieś ją zobaczysz. Powiedzmy, że jesteś gdzieś, w jakimś miasteczku i widzisz ją w sklepie albo restauracji. Co by zrobiła?
– Nie mam pojęcia. Pewnie powiedziałaby mi „cześć”. Może pogadalibyśmy chwilę, wypili drinka albo coś.
– Byłaby zadowolona z tego, że cię widzi.
– Może? Zapewne.
– Ponieważ zapamiętała cię jako fajnego faceta? Reacher skinął głową.
– Jest cholernie ciężko. Nie chodzi tylko o samo zdarzenie, ale też o to, co dzieje się później. Oficer śledczy musi wytworzyć więź. Musi być przyjacielem, wspierać.
– A więc ofiara staje się twoim przyjacielem?
– Jeśli postępuję właściwie, tak.
– Co by się stało, gdybyś zapukał do drzwi porucznik Scimeki?
– Nie wiem, gdzie mieszka.
– Ale gdybyś wiedział? Wpuściłaby cię do domu?
– Nie wiem.
– Poznałaby cię?
– Prawdopodobnie.
– Wspominałaby cię jako przyjaciela?
– Przypuszczam, że tak.
– Czyli gdybyś zapukał do jej drzwi, to pozwoliłaby ci wejść, tak? Otworzyłaby drzwi, zobaczyła starego przyjaciela, zaprosiła go do środka, zaproponowała kawę albo coś takiego. Pogadalibyście o dawnych czasach.
– Może – przytaknął Reacher. – Prawdopodobnie. Blake skinął głową i zamilkł. Lamarr położyła mu dłoń na ramieniu; pochylił się w jej kierunku, słuchał tego, co szeptała mu do ucha. Znowu skinął głową, odwrócił się, poszeptał w ucho Deerfielda. Deerfield zerknął na Coza. Trójka agentów z Quantico poruszyła się w krzesłach, usiadła wygodnie; ruch niemal niewidoczny, ale wystarczająco charakterystyczny, by można było zrozumieć, co przekazywał: „W porządku, jesteśmy zainteresowani”. Cozo odpowiedział Deerfieldowi spojrzeniem pełnym niepokoju. Deerfield pochylił się, poprzez okulary spojrzał wprost na Reachera.
– Sytuacja jest mocno skomplikowana – powiedział. Reacher nie zareagował, nie poruszył się. Czekał.
– A dokładnie: co zaszło w tej restauracji?
– Nic nie zaszło. Deerfield potrząsnął głową.
– Byłeś pod obserwacją. Moi ludzie chodzą za tobą od tygodnia. Agenci specjalni Poulton i Lamarr dołączyli do nich wczoraj. Wszystko widzieli.
Reacher spojrzał mu w oczy.
– Chodzicie za mną od tygodnia?
– Dokładnie od ośmiu dni.
– Dlaczego?
– Tym zajmiemy się później.
Lamarr poruszyła się, sięgnęła do teczki. Wyjęła z niej kolejny plik akt. Wyciągnęła kilka kartek, cztery czy pięć, połączonych spinaczem. Ciasno zadrukowanych. Uśmiechnęła się lodowato do Reachera, odwróciła kartki i popchnęła je ku niemu przez stół. Podmuch powietrza rozwiał je, spinacz szurał po stole, zatrzymał kartki dokładnie przed nim.W aktach Reacher figurował po prostu jako „obiekt”, a opisane w nich było wszystko, co robił, każde miejsce, które odwiedził w ciągu ostatnich ośmiu dni. I każda chwila, z dokładnością do sekundy. Wszystko zgadzało się bezbłędnie.
Spojrzał na uśmiechniętą twarz Lamarr, skinął głową.
– No cóż, FBI ma chyba cholernie dobre cienie – powiedział. – Nic nie zauważyłem.
Odpowiedziała mu cisza.
– Co się zdarzyło w restauracji? – powtórzył Deerfield. Reacher milczał. Uczciwość jest najlepszą polityką, pomyślał i natychmiast odsunął tę myśl. Przełknął ślinę. Ruchem głowy wskazał Blake’a, Lamarr, Poultona.