– Armia zezna, że nie wysyłała tam żadnego kapelana. Musiało mu się przyśnić.
– Widział Lamarr wbiegającą do domu?
– Nie. Spał.
– Jak dostała się do środka?
– Zadzwoniła do drzwi, spłoszyła sprawcę. Uciekł. Nie goniła go, ponieważ chciała sprawdzić, co z Scimeca. Zawsze była taka humanitarna.
– Gliniarz widział uciekającego sprawcę?
– Nie. Spał.
– A Lamarr nie zapomniała zamknąć za sobą drzwi na zamek, chociaż spieszyła się na górę, bo zawsze była taka ludzka.
– Najwyraźniej.
I znów cisza.
– Scimeca odzyskała przytomność? – spytał Reacher. Deerfield skinął głową.
– Dzwoniliśmy do szpitala. Nie wie o niczym, niczego nie pamięta. Zakładamy, że po prostu tłumi wspomnienia. Cała kupa psychiatrów będzie gotowa stwierdzić pod przysięgą, że to normalne.
– U niej wszystko w porządku?
– Nic jej nie jest. Blake się uśmiechnął.
– Nie będziemy jej przyciskać w sprawie rysopisu sprawcy. Nasi psychologowie powiedzą też, że byłoby to z naszej strony obrzydliwe i bez serca. W tych okolicznościach…
Kolejna chwila ciszy.
– Gdzie jest Harper? – spytał Reacher.
– Zawieszona – odparł Blake.
– Nie godzi się z linią partii?
– Pozwoliła sobie na zbytnie oddanie romantycznym iluzjom. Opowiadała jakieś gówno warte fantastyczne historyjki.
– Chyba rozumiesz już, na czym polega twój problem? – powiedział Deerfield. – Nienawidziłeś Lamarr od samego początku. Więc zabiłeś ją z powodów osobistych i wymyśliłeś sobie historyjkę mającą kryć ci tyłek. Tylko że nie była to najlepsza historyjka. Nie ma żadnego poparcia w faktach. Nie uda ci się powiązać Lamarr z żadnym poprzednim zabójstwem.
– Bo nie zostawiała śladów – powiedział Reacher. Blake znowu się uśmiechnął.
– Co za ironia, nie uważasz? Na samym początku powiedziałeś nam, że mamy tylko przypuszczenie, że sprawcą jest ktoś taki jak ty. No to teraz masz tylko przypuszczenie, że to Lamarr jest sprawcą.
– Gdzie jest samochód? – spytał Reacher. – Jeśli przyjechała z lotniska pod dom Scimeki, to gdzie samochód?
– Sprawca go ukradł. Musiał podkraść się do domu na piechotę, od tyłu, nie wiedząc, że gliniarz smacznie śpi. Zaskoczyła go, a on ukradł jej samochód.
– Znajdziecie formularz wynajmu z jej nazwiskiem? Blake skinął głową.
– Najprawdopodobniej tak. Jeśli bardzo chcemy coś znaleźć, to zazwyczaj znajdujemy.
– A co z lotem z Dystryktu Columbii? Znajdziecie jej prawdziwe nazwisko w komputerach linii lotniczej?
Blake znowu skinął głową.
– Jeśli zajdzie taka potrzeba.
– Chyba rozumiesz, na czym polega twój problem? – powtórzył Deerfield. – Po prostu nie możemy dopuścić do sytuacji, w której mamy martwego agenta, a nie mamy jego zabójcy.
Reacher skinął głową.
– I nie możecie dopuścić do sytuacji, w której wasz agent jest mordercą.
– Nawet o tym nie myśl – powiedział Blake.
– Nawet jeśli rzeczywiście jest mordercą?
– Lamarr nie była morderczynią – wyjaśnił spokojnie Deerfield – tylko lojalną agentką odwalającą wspaniałą robotę.
Reacher skinął głową.
– Zdaje się, że oznacza to, że z mojej forsy nici… Deerfield skrzywił się, jakby coś mu nagle zaśmierdziało.
– To nie czas na dowcipy, Reacher. Wyjaśnijmy sobie wszystko od samego początku do samego końca. Masz naprawdę duży problem. Możesz sobie gadać w cholerę, co ci tylko ślina na język przyniesie. Możesz twierdzić, że miałeś podejrzenia, ale skończy się na tym, że wyjdziesz na idiotę. Nikt nie zechce cię słuchać. Zresztą to i tak nie ma znaczenia. Bo nawet jeśli miałeś podejrzenia, powinieneś pozwolić Harper ją aresztować.
– Brakowało mi czasu. Deerfield potrząsnął głową.
– Gówno prawda.
– Czy możesz twierdzić bez żadnych wątpliwości, że w twojej obecności wyrządziła krzywdę Scimece? – spytał Blake.
– Stała mi na drodze.
– Nasz prawnik powie, że nawet jeśli żywiłeś szczere, choć błędne podejrzenia, powinieneś zająć się leżącą w wannie Scimecą, zostawiając Lamarr podążającej za tobą Harper. Znajdowaliście się w sytuacji dwóch na jednego. W rzeczywistości takie zachowanie oszczędziłoby ci czasu. Skoro tak się troszczyłeś o przyjaciółkę z dawnych dni…
– Oszczędziłoby mi może pół sekundy.
– Te pół sekundy mogło okazać się krytyczne – zauważył Deerfield. – W wymagającej pierwszej pomocy sytuacji zagrożenia życia? Nasz prawnik zrobi z tego wielką sprawę. Stwierdzi uczenie, że marnowanie cennego czasu na akt uderzenia kogoś jest faktem znaczącym, dowodzącym niechęci osobistej.
W pokoju zrobiło się cicho. Reacher gapił się w blat stołu.
– Tacy domorośli prawnicy jak na przykład ty oczywiście wiedzą o tym wszystko – powiedział Blake. – Zwykłe pomyłki zdarzają się, jasne, ale mimo wszystko jest tak, że ofiary trzeba bronić dokładnie w chwili, gdy jest atakowana. Nie potem. Potem to już nie jest obrona tylko normalna, zwykła zemsta.
Reacher milczał.
– I nie możesz twierdzić, że to była pomyłka i wypadek – ciągnął Blake. – Powiedziałeś mi kiedyś, że wiesz wszystko o tym, jak rozwalić komuś łeb. Że nie ma szans, żebyś zrobił to przypadkowo. Ten facet w alejce, pamiętasz? Chłopak Petrosjana. Rozwalić łeb czy skręcić kark to przecież bez różnicy. A więc nie rozmawiajmy o wypadku. Mieliśmy do czynienia z morderstwem z premedytacją.
Odpowiedziała mu cisza.
– W porządku – powiedział Reacher. – Jaki układ proponujecie?
– Idziesz siedzieć – powiedział Deerfield. – Żadnych układów.
– Gówno prawda. Zawsze jest jakiś układ.
Kolejna chwila ciszy. Ta cisza ciągnęła się przez kilka minut. W końcu Blake wzruszył ramionami.
– No cóż, jeśli zechcesz współpracować, możemy zgodzić się na kompromis. Możemy powiedzieć, że Lamarr popełniła samobójstwo. Rozpaczała po stracie ojca, cierpiała, bo nie zdołała zapobiec śmierci siostry…
– A ty możesz trzymać swą wielką gębę na kłódkę – dodał Deerfield. – Możesz nie mówić nikomu nic oprócz tego, co każemy ci powiedzieć.
I znowu cisza.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – spytał Reacher.
– Bo jesteś cwanym facetem – powiedział Deerfield. – Pamiętaj, na Lamarr nie ma dosłownie nic i ty o tym doskonale wiesz. Na to była o wiele za sprytna. Jasne, możesz sobie kopać wokół sprawy lata… jeśli masz parę milionów na honoraria dla prawników. Zyskasz może kilka nic nieznaczących dowodów poszlakowych… i co niby sędziowie przysięgli mieliby z nimi zrobić? Wielki facet nienawidzi małej kobietki. On jest cholernym włóczęgą i pasożytem, ona agentem federalnym. Skręca jej kark, a potem głosi, że to jej wina. Opowiada jakieś głodne kawałki o hipnozie. Człowieku, daj sobie spokój!
– I przyjmij wreszcie do wiadomości, że teraz jesteś nasz – dodał Blake.
Cisza. Po chwili Reacher pokręcił głową.
– Nie. Nie kupuję.
– To idziesz siedzieć.
– Dobrze. Ale najpierw pytanie.
– Jakie?
– Zabiłem Lorraine Stanley? Blake potrząsnął głową.
– Nie. Nie zabiłeś.
– Skąd możecie wiedzieć?
– Dobrze wiesz, skąd możemy wiedzieć. Przez cały ten tydzień ciągnąłeś za sobą nasz ogon.
– A moja prawniczka dostała od was kopię raportu z obserwacji, tak?
– Tak.
– W porządku – powiedział Reacher.
– Co w porządku, cwaniaczku?
– Możecie się pieprzyć. Dla mnie to w porządku.
– Zechciałbyś uzupełnić swą wypowiedź? Reacher potrząsnął głową.