Выбрать главу

– Odpręż się – powiedział. – Nie ma się o co martwić. Jodie milczała.

– Wiem, co zrobię. Potrząsnęła głową.

– Świetnie, tylko nic mi nie mów. Nie chcę wiedzieć.

– Wszystko się ułoży, obiecuję.

Jodie jeszcze przez chwilę siedziała nieruchomo, a potem podeszła do Reachera. Przytuliła się do niego mocno, oparła policzek o jego pierś.

– Bądź ostrożny – powiedziała.

– Będę. O nic się nie martw.

– Nie zrób jakiegoś głupstwa.

– Nie martw się.

Jodie uniosła głowę. Pocałowali się. Całował ją mocno, długo; wiedział, że ten pocałunek musi mu wystarczyć na całą przewidywalną przyszłość.

*

Jechał szybciej niż zwykle i do domu dotarł dziesięć minut przed upływem wyznaczonego przez Lamarr terminu dwóch godzin. Z łazienki zabrał składaną szczoteczkę do zębów, przypiął ją do wewnętrznej kieszeni. Zamknął drzwi do piwnicy. Wyłączył termostat. Zakręcił wszystkie krany, mocno, do oporu. Zamknął drzwi frontowe. Wyłączył telefon w gabinecie. Wyszedł kuchennym wejściem. Przeszedł spacerkiem do granicy ogrodu, spojrzał na rzekę. Była szara, płynęła ospale, otulona poranną mgłą jak pierzyną. Liście drzew porastających przeciwny brzeg zaczynały już zmieniać kolor, z szarozielonych robiły się brązowe i blado-pomarańczowe. Budynki West Point były zaledwie widoczne.

Wodniste, nieobiecujące ciepła słońce wychylało się powoli znad dachu jego domu. Reacher wrócił do domu, przeszedł przez garaż, wyszedł na podjazd. Włożył kurtkę, ruszył w stronę ulicy. Nie obejrzał się, nie pożegnał z domem. Co z oczu, to i z serca, to pasowało mu najbardziej.

Skrzyżował ramiona, oparł się o swoją skrzynkę na listy. Patrzył na drogę. Czekał.

7

Lamarr pojawiła się dokładnie o czasie. Przyjechała nowiuteńkim buickiem; farba na tablicach rejestracyjnych Wirginii nie zdążyła jeszcze wyschnąć. Była sama i w buicku wydawała się bardzo drobna. Przyhamowała, wcisnęła przycisk otwierający bagażnik. U dołu klapy widniała plakietka: „Turbodoładowanie”. Reacher zamknął klapę, otworzył drzwiczki od strony pasażera, wsiadł.

– Gdzie twoja torba?

– Nie mam torby – powiedział.

Przez chwilę Lamarr wydawała się zdezorientowana, a potem odwróciła głowę, uciekając spojrzeniem, jakby znalazła się w krępującej sytuacji towarzyskiej. Ruszyła powoli. Na pierwszym skrzyżowaniu zatrzymała się, zdezorientowana.

– Jak najwygodniej dojechać na południe? – spytała.

– Najwygodniej byłoby dolecieć. Samolotem.

Znów odwróciła wzrok. Skręciła w lewo, od rzeki, a potem znowu w lewo. Szosą numer 10 pojechała na północ.

– W Fishkill zjadę na I-osiemdziesiąt cztery – wyjaśniła. – Pojadę na zachód do autostrady, potem na południe do Palisades i dalej Garden State.

Reacher milczał. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem.

– Rób, jak chcesz – powiedział.

– Nie możemy po prostu porozmawiać?

– Nie mamy o czym rozmawiać.

– No to niewielki z ciebie pożytek. Reacher wzruszył ramionami.

– Powiedzieliście, że potrzebujecie mojej pomocy w kontaktach z armią, a nie w nauce geografii na poziomie szkoły podstawowej.

Lamarr uniosła brwi i skrzywiła wargi w grymasie mającym oznaczać rozczarowanie, lecz nie zaskoczenie. Reacher spojrzał w bok. Przez boczną szybę podziwiał krajobraz. W samochodzie było ciepło, tak ustawiła klimatyzację. Pochylił się, przykręcił ją o pięć stopni po swojej stronie.

– Za gorąco.

Tego wyjaśnienia nie skomentowała. Prowadziła w milczeniu. I-osiemdziesiąt cztery przeprawili się przez Hudson, minęli Newburgh. Wjechała na Thruway w kierunku na południe. Poprawiła się w siedzeniu, jakby w przygotowaniu na długą drogę.

– W ogóle nie latasz? – spytał Reacher.

– Od wielu lat. Kiedyś mogłam, teraz nie mogę.

– Dlaczego?

– Fobia – powiedziała po prostu. – Boję się i tyle.

– Nosisz broń?

Zamiast odpowiedzi zdjęła dłoń z kierownicy. Odchyliła żakiet. Reacher zobaczył paski kabury naramiennej, sztywne, brązowe, lśniące, otaczające jej pierś.

– Jesteś gotowa jej użyć? – spytał.

– Jeśli zajdzie taka konieczność? Oczywiście.

– W takim razie to głupota bać się latania. Milion razy prawdopodobniejsze, że wykończy cię udział w strzelaninach. Albo prowadzenie samochodu.

Skinęła głową.

– Chyba to rozumiem. Statystycznie.

– Czyli twój strach jest irracjonalny.

– Chyba tak.

Umilkli. Silnik pracował cicho.

– Biuro zatrudnia wielu irracjonalnych agentów?

Lamarr nie odpowiedziała, tylko poczerwieniała lekko. Reacher milczał, obserwując przemykającą szybko drogę. Nagle poczuł się kiepsko. Nie powinien tak się wyżywać na tej kobiecie, podlegała wielkim naciskom i to z różnych stron.

– Przykro mi z powodu twojej siostry – powiedział.

– Dlaczego?

– No… wiem, że się o nią martwisz.

Lamarr ani drgnęła. Wpatrywała się w drogę nieruchomym spojrzeniem.

– Blake ci powiedział? Kiedy parzyłam kawę?

– Wspomniał o niej, owszem.

– Właściwie to moja przyrodnia siostra. A jeśli niepokoi mnie sytuacja, w której się znalazła, jest to niepokój czysto profesjonalny, rozumiesz?

– Wygląda na to, że niezbyt się ze sobą zgadzacie.

– Doprawdy? A to dlaczego? Powinnam bardziej przejmować się sprawą, ponieważ jedna z potencjalnych ofiar jest mi bliska?

– Nie tego po mnie oczekiwałaś? Spodziewałaś się, że będę gotów pomścić Amy Callan, ponieważ znałem ją i lubiłem.

Lamarr potrząsnęła głową.

– Nie ja, tylko Blake. W każdym razie miałam prawo oczekiwać, że się tym przejmiesz jako człowiek. Tyle, że nie oczekiwałam, ponieważ twój portret psychologiczny odpowiada portretowi mordercy.

– Twój profil jest zły. Im szybciej to zrozumiecie, tym szybciej złapiecie sprawcę.

– A co ty o tym możesz wiedzieć!?

– Nie wiem nic… ale nie zabiłem tych kobiet i nigdy bym ich nie zabił. Tracicie czas, szukając kogoś takiego jak ja, bo jestem przeciwieństwem kogoś, kogo szukacie. Nie uważasz, że to rozsądne rozumowanie? Oparte na solidnym fundamencie faktów?

– Lubisz fakty? Reacher skinął głową.

– O wiele bardziej od kitu.

– W porządku, spróbujmy faktów. Całkiem niedawno złapałam zabójcę. W Kolorado. Nie musiałam tam nawet jechać.

Zamordował kobietę w jej domu uderzeniami w głowę zadanymi tępym narzędziem. Ciało pozostawił leżące na wznak, z twarzą przykrytą ścierką. Brutalne przestępstwo seksualne popełnione pod wpływem chwili, ani śladu włamania, ani śladu zniszczeń w domu. Kobieta była młoda, niegłupia, ładna. Uznałam, że sprawcą był mężczyzna, miejscowy, starszy, mieszkający w odległości możliwej do przebycia pieszo. Że znał ofiarę, często bywał w jej domu, czuł do niej pociąg seksualny, ale nie potrafił jej go okazać we właściwy sposób bądź tłumił swe uczucia.

– I?

– Wysłałam swój profil, a miejscowa policja dokonała aresztowania w ciągu godziny. Sprawca natychmiast się przyznał.

Reacher skinął głową.

– To był miejscowy majster od wszystkiego, złota rączka. Po raz pierwszy od dobrych trzydziestu minut Lamarr oderwała wzrok od drogi. Spojrzała na Reachera szeroko otwartymi oczami.

– Nie mogłeś słyszeć o sprawie. Tutejsza prasa nic o tym nie pisała.

Reacher wzruszył ramionami.

– Po prostu wnioskuję z faktów. Twarz zakryta ścierką oznacza, że ofiara znała sprawcę, a sprawca znał ofiarę. I wstydził się pozostawić ją bez przykrycia. Być może budziło to w nim skruchę, jakby patrzyła na niego zza grobu albo coś. Tego rodzaju pseudopraktyczne myślenie charakterystyczne jest dla osób o niskim ilorazie inteligencji. Brak śladów włamania i zniszczeń w domu oznacza z kolei, że ją znał i wielokrotnie odwiedzał. Reszta jest dziecinnie prosta.