– Nie skończyliśmy rozmowy. Zapomniałeś, że mamy układ? Pomyśl o Petrosjanie. Ciekawe, czym się zajmuje w tej chwili.
Reacher spojrzał w lewo, przez boczne okno od strony kierowcy. Gdzieś tam, dalej, znajdował się Manhattan, ale on ledwie widział pobocze szosy.
– W porządku, będziemy rozmawiać.
Lamarr była bardzo skoncentrowana, prowadziła z nogą na hamulcu. Pełzli powoli przez prawdziwy potop.
– O czym mówiliśmy? – spytała.
– Śledził je wystarczająco skutecznie, by wiedzieć, że w dzień są same. Bez problemu wchodzi do ich domów. Potem co?
– Potem je zabija.
– W domu?
– Tak sądzimy.
– Sądzicie? Nie potraficie stwierdzić tego z całą pewnością?
– Niestety, jest wiele rzeczy, których nie potrafimy stwierdzić z całą pewnością.
– Cudownie!
– Nie pozostawia po sobie dowodów. To cholerny problem. Reacher skinął głową.
– Opisz mi kolejne miejsca. I zacznij od roślin w ogródku przy wejściu.
– Dlaczego? Sądzisz, że to może być ważne? Reacher się roześmiał.
– A skąd! Pomyślałem sobie po prostu, że poczujesz się lepiej, opowiadając mi o czymś, na czym jakoś tam się znasz.
– Ty sukinsynu!
Samochód leniwie pełzł przed siebie. Wycieraczki przesuwały się po szybie powoli, tam i z powrotem, tam i z powrotem, a za szybą błyskały czerwone i niebieskie światełka.
– Wypadek – powiedział Reacher.
– Nie pozostawia dowodów – powtórzyła Lamarr. – Żadnych, nawet najmniejszych; mikrośladów, strzępów materiału, krwi, śliny, włosów, odcisków palców, podstawy do pobrania próbek DNA, dosłownie nic.
Reacher założył ręce za głowę. Ziewnął.
– Trudna sprawa – przyznał.
Lamarr siedziała nieruchomo, wpatrzona w szybę. Skinęła głową.
– A pewnie – powiedziała. – Mamy teraz takie laboratorium, takie możliwości przeprowadzenia badań, że musiałbyś zobaczyć, żeby uwierzyć, a on przebija je wszystkie.
– Jak można tego dokonać?
– Szczerze mówiąc, nie wiemy. Jak długo siedzisz w samochodzie?
Reacher wzruszył ramionami.
– W tej chwili mam wrażenie, że całe życie.
– Mniej więcej godzinę. I teraz twoje odciski są wszędzie: na klamkach drzwi, na desce rozdzielczej, na zamku pasa bezpieczeństwa, na przycisku regulacji oparcia. Plus kilkanaście włosów na zagłówku, tona strzępów materiału ze spodni i kurtki na siedzeniu, a na dywaniku ziemia z twojego ogródka. Plus, zapewne, włókna z wykładziny w domu.
Reacher skinął głową.
– A ja tylko tutaj siedzę – powiedział.
– No właśnie. Morderstwo łączy się z przemocą, tego wszystkiego powinno być wszędzie pełno… plus jeszcze krew i ślina.
– To może nie zabija ich w domu.
– Tam zostawia ciała.
– Więc przynajmniej musi je wnieść do środka. Lamarr skinęła głową.
– Wiemy z pewnością, że przebywa tam przez jakiś czas. Na to mamy dowód.
– Gdzie zostawia ciała?
– W łazienkach. W wannach. Ich buick powolutku mijał miejsce wypadku. Stare kombi wbiło się maską w SUV-a dokładnie takiego jak SUV Reachera. W przedniej szybie kombi widać było dwie dziury wielkości ludzkiej głowy. Przednie drzwi po obu stronach wyrwano z karoserii. Karetka czekała, gotowa zawrócić przez środkową linię. Reacher odwrócił się, dokładnie przyjrzał SUV-owi. To nie był jego samochód. Nie żeby spodziewał się czegoś innego, Jodie nigdzie się przecież nie wybierała. Jeśli miała choćby odrobinę zdrowego rozsądku.
– W wannie? – powtórzył.
Lamarr kiwnęła głową, nie odwracając głowy.
– W wannie.
– Wszystkie trzy? Kiwnęła głową po raz drugi.
– Wszystkie trzy.
– Coś jak podpis?
– Właśnie.
– Skąd wiedział, że wszystkie mają wanny?
– Jak mieszkasz w domu, to masz wannę.
– Skąd wiedział, że wszystkie mają domy? Nie wybiera ich przecież ze względu na miejsce zamieszkania. Po prostu wybiera. Wybrane ofiary mogą mieszkać gdziekolwiek. Jak ja w motelu. A niektóre z pokoi w motelach mają tylko prysznice.
Tym razem Lamarr na niego spojrzała.
– Przecież nie mieszkasz w motelu. Masz dom w Garrison. Reacher opuścił wzrok, jakby o tym zapomniał.
– No… teraz chyba tak. Ale przedtem byłem ciągle w drodze. Skąd wiedział, że tak nie jest z dziewczynami?
– Paragraf dwadzieścia dwa. Gdyby nie miały domów, nie figurowałyby na jego liście. Chodzi mi o to, że kobiety, by trafić na listę, muszą gdzieś mieszkać. Żeby mógł je znaleźć.
– Ale skąd wie, że wszystkie mają wanny? Wzruszyła ramionami.
– Jeśli gdzieś mieszkasz, to masz wannę. Tylko bardzo małe kawalerki mają wyłącznie prysznice.
Reacher skinął głową. W tej dziedzinie nie był specjalistą. Nieruchomości to była dla niego terra incognita.
– W porządku. Ciała są w wannie.
– Nagie. Ich ubrania giną.
Minęli miejsce wypadku, przyspieszyli trochę mimo deszczu. Wycieraczki ruszyły w szybszym tempie.
– Zabiera ze sobą ubrania? – zdziwił się Reacher. – Dlaczego?
– Prawdopodobnie jako trofeum. Kolekcjonowanie trofeów to rzecz znana u seryjnych zabójstw, takich jak ten. Może ma to znaczenie symboliczne? Albo sprawca uważa, że nadal powinny nosić mundur, więc zabiera im wyposażenie cywila? Wraz z życiem?
– Zabiera coś jeszcze? Lamarr pokręciła głową.
– O ile wiemy, nie. Nie rzucało się w oczy, żeby coś usunął. Nie zostało nigdzie duże, puste miejsce. Gotówka i wszystkie karty były tam, gdzie powinny.
– No więc zabiera ubrania i nie zostawia śladów?
– Coś jednak zostawia – odparła Lamarr po bardzo krótkiej chwili milczenia. – Farbę.
– Farbę?
– Wojskową zieloną farbę maskującą. Całe litry.
– Gdzie?
– W wannie. Wkłada nagie ciała do wanny, a potem wypełnia wannę farbą.
Reacher patrzył przed siebie, za poruszające się wycieraczki, w deszcz.
– Topi ofiary? W farbie? Lamarr pokręciła głową.
– Nie topi ich. Już nie żyją. Zalewa je farbą po śmierci.
– Jak? Maluje? Od stóp do głów?
Lamarr wcisnęła gaz. Chciała nadrobić stracony czas.
– Nie, nie maluje. Wypełnia wannę farbą. Po brzegi. Oczywiście farba pokrywa ciała.
– Pływają w wannie wypełnionej zieloną farbą? Skinęła głową.
– W takim stanie je znajdujemy.
Reacher milczał. Odwrócił głowę, popatrzył przez okno i milczał, bardzo długo. Na zachodzie pogoda robiła się lepsza. Przejaśniało się. Jechali szybko. Szosa była mokra od deszczu, opony syczały, woda uderzała o podwozie. Gapił się na zachód, na jasne niebo, na rozwijającą się bez końca taśmę drogi i nagle uświadomił sobie, że jest szczęśliwy. Dokądś jechał, znów był w ruchu. Krew szybciej krążyła mu w żyłach, jak u zwierzęcia, gdy kończy się zima. Przemawiał do niego demon włóczęgów. „Jesteś szczęśliwy – szeptał mu do ucha. – Jesteś szczęśliwy, prawda? Na chwilę zapomniałeś nawet, że utknąłeś w Garrison, prawda?”.
– Wszystko w porządku? – spytała Lamarr.
Odwrócił się, spojrzał na nią, stłumił szepczący głos obrazem jej twarzy, bladości, cienkich włosów, kpiąco wykrzywionych zębów.
– Opowiedz mi o farbie – powiedział cicho. Lamarr przyglądała mu się dziwnie.
– Zwykła wojskowa farba maskująca. Zielona. Wytwarzana w Illinois w setkach tysięcy litrów. Wyprodukowana w ciągu ostatnich jedenastu lat, ponieważ to nowy proces. To wszystko. Nic bliższego nie wiemy.
Reacher niemal niezauważalnie skinął głową. Nigdy nie używał takiej farby, ale widział pomalowane nią miliony metrów kwadratowych.