– Brudzi – powiedział.
– Miejsca zbrodni są niepokalanie czyste. Nie rozchlapał nawet kropelki.
– Kobiety już nie żyły – zauważył. – Nie broniły się, nie było walki, a tym samym chlapania farbą. Ale jakoś musiał ją wnieść do domów. Ile farby trzeba, żeby wypełnić wannę.
– Od osiemdziesięciu do stu dwudziesto litrów.
– Sporo. Musiała dla niego wiele znaczyć. Doszłaś do tego, o co mu chodzi?
Lamarr wzruszyła ramionami.
– Właściwie nie. Tyle że w sposób oczywisty odsyła to do wojska. Może usunięcie cywilnych ubrań i pokrycie ciał farbą to coś w rodzaju rewindykacji? Rozumiesz, wskazał im miejsce, które uważa za właściwe dla nich, armię, w której powinny pozostać. Bo wiesz, farba jest pułapką. Po kilku godzinach zaczyna tężeć na powierzchni. Potem twardnieje, a pod powierzchnią staje się galaretowata. Jeśli dać jej wystarczająco dużo czasu, stwardnieje na kamień z uwięzionymi w środku zwłokami. Są ludzie, którzy zatapiają dziecinne buciki w pleksiglasie.
Reacher siedział nieruchomo. Wyglądał przez przednią szybę. Horyzont błyszczał światłem. Złą pogodę zostawili za sobą. Po prawej mieli zieloną i słoneczną Pensylwanię.
– Taka farba to cholerna rzecz – powiedział. – Osiemdziesiąt do stu dwudziesto litrów? Ciężko poruszać się z takim ładunkiem, a to oznacza duży samochód. Trudno ją kupić po cichu. Trudno w sekrecie wnieść do domu. Robiąc to, stajesz się widzialny. Nikt nic nie widział?
– Przepytaliśmy wszystkich sąsiadów. Chodziliśmy od drzwi do drzwi. Nikt nam nic nie powiedział.
Reacher powoli skinął głową.
– Farba jest kluczem. Skąd ją wziął?
– Nie mamy pojęcia. Armia nam nie pomaga.
– To rozumiem. Armia was nienawidzi. Poza tym trochę to zawstydzające. Wskazuje na żołnierza odbywającego służbę. Kto inny mógłby zdobyć tyle farby maskującej?
Lamarr nie odpowiedziała. Prowadziła na południe. Deszcz ustał, wycieraczki zgrzytały po suchej szybie. Wyłączyła je zdecydowanym, szybkim ruchem nadgarstka. Reacher rozmyślał o żołnierzu ładującym beczki farby. Ma listę dziewięćdziesięciu jeden kobiet, a jakiś skrzywiony proces myślowy każe mu przeznaczyć na każdą osiemdziesiąt do sto dwudziesto litrów. Czyli razem od siedmiu do jedenasto tysięcy litrów. Tony farby. Ciężarówki farby. Może sprawca był kwatermistrzem?
– Jak zabija? – spytał.
Lamarr przesunęła dłonią po kierownicy, ścisnęła ją mocniej. Przełknęła ślinę. Nie odrywała oczu od drogi.
– Nie wiemy – odparła.
– Nie wiecie? Potrząsnęła głową.
– Ofiary po prosto są martwe. Nie wiemy, jak zginęły.
8
W sumie jest ich dziewięćdziesiąt jeden, a ty musisz załatwić dokładnie sześć, nie więcej, czyli jeszcze trzy, więc co teraz robisz? Myślisz i planujesz, ot co. Myślisz, myślisz, myślisz i jeszcze raz myślisz, oto co robisz. Ponieważ myślenie to podstawa. Musisz przechytrzyć ich wszystkich. Ofiary i śledczych. Wielu, naprawdę wielu śledczych. Z każdą chwilą jest ich więcej, coraz więcej. Lokalni gliniarze, stanowi gliniarze, FBI, specjaliści wynajęci przez FBI. Nowe podejścia do sprawy. Nowe sposoby. Wiesz, że oni tam są. Wiesz, że cię szukają. I znajdą, jeśli tylko będzie to możliwe.
Śledczy są trudni, za to kobiety łatwe. Mniej więcej tak łatwe, jak można się było spodziewać. Nie, żeby cechowała cię przesadna pewność siebie, nie, wcale nie. Ofiary padają, tak jak zostało to zaplanowane. Planowane długo, dokładnie; twój plan okazał się perfekcyjny. Otwierały drzwi, wpuszczały cię do domu, wszystkie dawały się nabrać. Tak chętnie się na to nabierają, że praktycznie czekają z wywieszonymi ozorami. Są tak głupie, że właściwie zasługują na swój los. I nie ma w tym nic trudnego. Nic, ale to nic trudnego. To jest jak wszystko inne. Jeśli dobrze wszystko zaplanujesz, jeśli wszystko dokładnie przemyśl i sz, jeśli wszystko przećwiczysz, jeśli dobrze się przygotujesz, to nie ma w tym nic trudnego. Kwestia techniczna. Czego można się było spodziewać. To jak nauka, nic innego, tylko nauka. Robisz to, potem robisz to, potem jeszcze to i załatwione, jesteś w domu. Bezpiecznie. Jeszcze trzy. To wszystko. Jeszcze trzy załatwiają sprawę. Najtrudniejsze za nami. Ale nadal myślisz. Myślisz, myślisz, myślisz. Udało się raz, udało drugi, udało trzeci, ale wiesz, że życie nie daje gwarancji. Wiesz to lepiej niż ktokolwiek inny. Zatem ciągle myślisz, bo jedyne, co może cię teraz pogrążyć, to zadowolenie z siebie.
– Nie wiecie? – powtórzył Reacher.
Zaskoczył Lamarr. Patrzyła przed siebie. Była zmęczona, skoncentrowana, mocno ściskała kierownicę, Prowadziła jak automat.
– Czego nie wiemy?
– Nie wiecie, jak zabija?
Lamarr westchnęła. Potrząsnęła głową.
– Nie, właściwie nie – przyznała. Reacher spojrzał na nią.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– A czy wyglądam, jakby nie wszystko było w porządku?
– Wyglądasz na wykończoną. Ziewnęła.
– Chyba jestem trochę zmęczona – przyznała. – To była długa noc.
– Lepiej uważaj.
– Zacząłeś się o mnie troszczyć? Reacher pokręcił głową.
– Nie. Martwię się o siebie. Możesz zasnąć i zjechać z drogi. Lamarr znowu ziewnęła.
– To mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło.
Odwrócił się. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że przesuwa palcami po pokrywie poduszki powietrznej na desce rozdzielczej.
– Nic mi nie jest – uspokoiła go Lamarr. – Przestań się zamartwiać.
– Dlaczego nie wiecie, jak zginęły? Wzruszyła ramionami.
– Byłeś śledczym. Widziałeś trupy.
– No i?
– Czego szukałeś?
Śladów. Ran.
– No właśnie. Ciało podziurawione kulami, więc uznajesz, że człowieka zastrzelono. Wgniecione kości czaszki, mówisz o urazie od uderzenia tępym narzędziem.
– Ale?
– Te trzy ciała znaleziono w wannach wypełnionych farbą, tak? No więc kryminoanalitycy wyciągają je, lekarze sądowi oczyszczają… i nic nie znajdują.
– Nic? Zupełnie nic?
– Nic oczywistego. Nie od razu. Wtedy zaczynają szukać dokładniej. Nadal nic. Wiedzą już, że ofiary się nie utopiły, bo podczas sekcji nie znaleźli w płucach ani wody, ani farby. Szukają ran na ciałach, mikroskopowo. I nie mogą nic znaleźć.
– Ukłuć igieł? Zasinień?
Lamarr potrząsnęła głową przecząco.
– Zupełnie nic. Ale pamiętaj, że ciała zostały zalane farbą. Wojskową farbą, która nie spełnia raczej rozlicznych wymagań Departamentu Gospodarki Mieszkaniowej i Rozwoju Miast. Pełno w niej przeróżnych chemikaliów, poza tym całkiem nieźle żre. Uszkadza skórę. U nich post mortem. Możliwe, że spowodowała zatarcie pomniejszych śladów. Ale… cokolwiek zabiło te kobiety, było raczej subtelne. Nic obrzydliwego.
– Obrażenia wewnętrzne? I znów ten gest przeczenia.
– Nic. Żadnych podskórnych zasinień, narządy wewnętrzne nieuszkodzone. Po prostu nic.
– Trucizna?
– Nie. Zawartość żołądka za każdym razem okazała się w porządku. Nie połknęły farby. Toksykologia niczego nie wykazała.
Reacher powoli skinął głową.
– I żadnych oznak przemocy seksualnej, prawda? Bo Blake’a uszczęśliwiło, że obie, Callan i Cooke, przespałyby się ze mną, gdybym tego chciał. Co oznacza, że sprawca nie żywił do nich żadnych seksualnych uraz, nie doszło do gwałtu, bo gdyby doszło, szukalibyście kogoś, komu ofiary przy jakiejś okazji odmówiły. Lamarr też skinęła głową.
– Tak jest w naszym profilu. Seksualność nie miała znaczenia. Naszym zdaniem nagość miała być upokarzająca. Miała być karą. I w ogóle w całej tej sprawie chodzi o karę. O odwet czy coś takiego.