– Lorraine Stanley – powiedział Reacher. Blake skinął głową.
– Zgadłeś. Z małego miasteczka w Utah. Był to adres magazynów do wynajęcia. Chcesz zgadywać dalej?
– Wysłała farbę wszystkim. Blake skinął głową po raz drugi.
– UPS ma jedenaście kolejnych adresów listów przewozowych na jedenaście identycznych przesyłek wysłanych na jedenaście adresów, w tym jej własny w San Diego. Zgadujesz dalej?
– Co?
– Umieszczała farbę w magazynie, nie mając jeszcze adresu w San Diego. Czekała przeszło półtora roku, póki nie urządziła się komfortowo, a potem wróciła do Utah i zarządziła wysyłkę. Co z tego rozumiesz?
– Nic – przyznał Reacher.
– Ja tak samo.
Blake podniósł słuchawkę telefonu, popatrzył na nią i odłożył ją na miejsce.
– Przed chwilą dzwonił Poulton – oznajmił. – Ze Spokane. Zgadniesz, co miał do powiedzenia?
– Co?
– Skończył przesłuchanie kierowcy UPS. Facet świetnie pamięta przesyłkę. Takie pustkowie, taka ciężka paka, to chyba powinien pamiętać.
– I?
– Kiedy przyjechał, Alison była w domu. Zaprosiła go do środka, zaparzyła kawę i wówczas był ten wielki szlem. Pokrzyczeli trochę, poskakali z radości, dostał drugą kawę, powiedział, że ma dla niej duże ciężkie pudło.
– I?
– I ona na to: „Och, świetnie!”. Facet wrócił więc do samochodu, uruchomił windę załadowczą, zwiózł nią paczkę na ręczny wózek, a kiedy przygotowała miejsce w garażu, przetransportował tam i złożył. A Lamarr cieszyła się jak głupia.
– Jakby spodziewała się przesyłki?
Blake przytaknął, kolejny raz kiwając głową.
– Takie odniósł wrażenie. A potem co robi?
– Co?
– Oddziera tę torebkę z papierami, niesie do kuchni. Facet idzie za nią dopić kawę. Widzi, jak wyjmuje papiery z plastikowej torebki, drze je na drobne kawałki i wrzuca je do śmieci, torebkę też.
– Dlaczego?
Blake wzruszył ramionami.
– A kto, u diabła, może to wiedzieć? Facet pracował dla UPS cztery lata, sześć razy na dziesięć ludzie czekali na niego na miejscu, ale nigdy czegoś podobnego nie widział.
– Można na nim polegać?
– Poulton jest zdania, że tak. Mówi, że to solidny facet, mówi jasno i zrozumiale, i jest gotów przysiąc na cały stos Biblii, że powiedział prawdę.
– Rozumiesz coś z tego? Blake potrząsnął głową.
– Jeśli coś zrozumiem, dowiecie się o tym pierwsi. W pokoju zapanowała cisza.
– Przepraszam – powiedział nagle Reacher. – Moja teoria nie doprowadziła nas do niczego.
Blake skrzywił się przeraźliwie.
– Nie ma o czym mówić. Myśmy decydowali. Uznaliśmy, że warto spróbować. Gdybyśmy uznali inaczej, tobyśmy cię nie puścili.
– Jest Lamarr?
– Dlaczego pytasz?
– Ją także powinienem przeprosić. Blake potrząsnął głową.
– Pojechała do domu. Jeszcze nie wróciła. Twierdzi, że jest wrakiem człowieka, i ma rację. Trudno ją za to winić.
Reacher skinął głową.
– Ciągły stres. Powinna wyjechać. Blake wzruszył ramionami.
– Dokąd? Nie lata przecież, a w tym stanie nie pozwolę jej poprowadzić samochodu.
Nagle jego spojrzenie stwardniało, zupełnie jakby w jednej chwili powrócił na ziemię.
– Zamierzam poszukać nowego konsultanta – oznajmił. – Kiedy go znajdę, ty się stąd wynosisz. Kręcisz się w kółko. Z ludźmi z Nowego Jorku musisz radzić sobie sam.
Reacher skinął głową.
– W porządku.
Blake spojrzał na Harper, która właściwie zrozumiała jego spojrzenie i wyprowadziła Reachera z biura. Wyjechali windą najpierw na poziom ziemi, potem na trzecie piętro. Przeszli razem korytarzem pod jakże znajome drzwi.
– Dlaczego Alison spodziewała się przesyłki farby, kiedy wszystkie inne się jej nie spodziewały – spytała Harper.
Reacher wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
Harper otworzyła drzwi do pokoju.
– Jasne. No to dobranoc.
– Jesteś na mnie wściekła?
– Zmarnowałeś trzydzieści sześć godzin.
– Nie. Zainwestowałem trzydzieści sześć godzin.
– W co?
– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Wzruszyła ramionami.
– Dziwny z ciebie facet. Reacher skinął głową.
– Tak o mnie mówią – przyznał.
Nim zdążyła się uchylić, pocałował ją skromnie, w policzek. Potem wszedł do pokoju. Harper odczekała, aż zamkną się drzwi, a następnie wróciła do windy.
Zmieniono pościel i ręczniki. W łazience było nowe mydło, nowy szampon, nowe ostrza do golenia i nowa pianka w sprayu. Reacher obrócił kubeczek i włożył do niego swoją szczoteczkę do zębów, a potem podszedł do łóżka i położył się na nim całkowicie ubrany, nawet w płaszczu. Najpierw patrzył w sufit, a później obrócił się na bok i podniósł słuchawkę. Wybrał numer Jodie. Po czterech sygnałach usłyszał jej senny głos.
– Kto mówi?
– To ja – powiedział.
– Jest trzecia rano.
– Prawie.
– Obudziłeś mnie.
– Przepraszam.
– Gdzie jesteś?
– W Quantico. Zamknięty na cztery spusty.
Jodie milczała. Usłyszał szum linii i dalekie nocne odgłosy Nowego Jorku. Klaksony samochodów, odzywające się rzadko, z przerwami, dalekie wycie syreny.
– Co tam u ciebie?
– U mnie nic. Zamierzają zmienić konsultanta. Wkrótce będę w domu.
– W domu?
– W Nowym Jorku.
Znów zapadła cisza. Dźwięk syreny, nadal cichy, stawał się coraz bardziej natarczywy. Prawdopodobnie dobiega z Broadwayu – pomyślał Reacher. Rozlega się tuż pod jej oknami. Jaki samotny.
– Dom niczego nie zmieni – powiedział. – Przecież mówiłem.
– Jutro mam spotkanie wspólników.
– To będzie co świętować. Kiedy wrócę. Jeśli nie wsadzą mnie do więzienia. Nadal mam na pieńku z Deerfieldem i Cozem.
– Myślałam, że zamierzają o tobie zapomnieć?
– Jeśli się wykażę. A jeszcze się nie wykazałem. Jodie znów nie od razu odpowiedziała.
– Przede wszystkim nie powinieneś się w to wplątać.
– Teraz już wiem.
– Ale i tak cię kocham.
– Ja też cię kocham. Trzymaj się jutro. Życzę szczęścia.
– Tobie też się przyda.
Reacher odłożył słuchawkę, opadł na wznak i wrócił do kontemplowania sufitu. Pragnął zobaczyć na suficie Jodie, ale widział Lisę Harper i Ritę Scimecę, czyli dwie kobiety, z którymi szczególnie nie powinien iść do łóżka. Z Scimecą byłoby to skrajnie nieodpowiednie, z Harper byłaby to niewierność. Bardzo słuszne powody, ale powody, dla których nie należy czegoś robić, nie sprawiają, że znika chęć zrobienia tego. Pomyślał o ciele Harper, o tym, jak się porusza, o niewinnym uśmiechu, o szczerym, ujmującym spojrzeniu. Pomyślał o twarzy Scimeki, o niewidzialnych ranach, o pełnym poczucia krzywdy spojrzeniu. O życiu, które odbudowała sobie w Oregonie, kwiatach, fortepianie, lśnieniu politury na meblach; defensywnym domowym zaciszu. Zamknął oczy, a potem otworzył je i jeszcze pilniej zapatrzył się w białą farbę, po czym znów przewrócił się na bok i podniósł słuchawkę do ucha. Wybrał zero z nadzieją, że połączy się z centralą.
– Tak? – powiedział głos, którego nigdy przedtem nie słyszał.
– Mówi Reacher. Z trzeciego piętra.
– Wiem, kim pan jest i gdzie pan jest.
– Czy Lisa Harper nadal przebywa w budynku?
– Agent Harper? Proszę zaczekać.
Zapadła cisza. Nie słyszał muzyczki. Nie słyszał nagranych reklam. Śladu sugestii, że twój telefon jest dla nas bardzo ważny. Po prostu cisza.