Prewłow otworzył lodówkę i wyjął dzbanek z sokiem pomidorowym.
– Z dodatkiem odpowiednich składników, jak to robią Amerykanie, jest wspaniałym lekarstwem na kaca – mruknął. Pociągnął łyk soku i skrzywił się. – No, a teraz mówcie, o co chodzi.
– Wczoraj wieczorem KGB otrzymało pewną informację od jednego ze swoich agentów w Waszyngtonie. Nie potrafią jej zrozumieć i mają nadzieję, że może my rzucimy na to trochę światła.
Marganin zaczerwienił się widząc, że szlafrok Prewłowa się rozsunął i ukazał nagość kapitana.
– Doskonale – powiedział Prewłow i westchnął. – Kontynuujcie.
– Wiadomość ta brzmi: „Amerykanie nagle zainteresowali się zbieraniem skał. Najtajniejsza operacja pod kryptonimem»Plan Sycylijski«".
Prewłow spojrzał na niego znad szklanki „Bloody Mary".
– Cóż to za bzdury? – mruknął. Jednym haustem wypił napój do dna i z trzaskiem odstawił szklankę do zlewozmywaka. – Czyżby towarzysze z naszej wspaniałej bratniej instytucji zgłupieli? – powiedział beznamiętnym, wystudiowanym głosem oficjalnego Prewłowa: zimnym, monotonnym, ale z nieznaczną nutką znudzenia i irytacji. – A wy, poruczniku? Po co zawracacie mi głowę tą dziecinadą? Nie mogliście zaczekać z tym do jutra, kiedy już będę w pracy?
– Ja… zdawało mi się, że to może być ważne – wyjąkał Marganin.
– Naturalnie – stwierdził Prewłow z zimnym uśmieszkiem. – Wystarczy, że ci z KGB gwizdną, a już każdy im nadskakuje. Lecz mnie pozorne zagrożenia nie interesują. Fakty, szanowny towarzyszu poruczniku, liczą się tylko fakty. No, a co waszym zdaniem jest takie ważne w tym „Planie Sycylijskim"?
– Wydawało mi się, że to zbieranie skał może mieć związek ze sprawą Nowej Ziemi.
Minęło prawie dwadzieścia sekund, nim Prewłow się odezwał.
– Możliwe, bardzo możliwe, ale nie mamy pewności, że ten związek istnieje.
– Ja… ja tylko myślałem…
– Myślenie zostawcie mnie, poruczniku – przerwał mu Prewłow, poprawiając szlafrok. – A teraz, jak już skończyliście z tym lekkomyślnym polowaniem na czarownice, pozwólcie, że wrócę do łóżka.
– Ale jeśli Amerykanie czegoś szukają…
– Dobrze, ale czego? – spytał Prewłow oschłym tonem. – Jaki minerał jest dla nich aż tak cenny, żeby musieli go szukać na terytorium wrogiego państwa?
Marganin wzruszył ramionami.
– Odpowiadacie na to pytanie i macie klucz. – Ton głosu Prewłowa stał się prawie niezauważalnie twardszy. – Ja chcę rozwiązań. Głupie pytania może zadawać każdy chłopski bękart.
Marganin znów się zaczerwienił.
– Amerykanie często nadają swoim kryptonimom jakieś ukryte znaczenie.
– Tak – odparł Prewłow z ironią. – Rzeczywiście. Mają skłonność do reklamy.
Marganin aż podskoczył.
– Zbadałem amerykańskie wyrażenia odnoszące się do Sycylii i wydaje się, że w większości związane są z jakąś obsesją na punkcie pewnego braterstwa chuliganów i gangsterów.
– Gdybyście dokładniej odrobili pracę domową… – Prewłow ziewnął -…wówczas byście wiedzieli, że to się nazywa mafia.
– Jest również zespół muzyczny, który nazywa się „Sycylijskie Sztylety".
Prewłow rzucił Marganinowi lodowate spojrzenie.
– No i w Wisconsin jest jeszcze duża przetwórnia żywności, produkująca sycylijski olej do sałatek…
– Dość tego! – uciął Prewłow, podnosząc rękę w geście protestu. – Olej do sałatek, też coś! Nie mam ochoty na głupstwa tak wcześnie rano. – Wskazał frontowe drzwi. – Sądzę, że w biurze macie inne, bardziej interesujące sprawy niż zbieranie skał.
W salonie zatrzymał się przy stoliku, na którym stały szachy z kości słoniowej, i podniósł jedną figurę.
– Powiedzcie mi, poruczniku, gracie w szachy? Marganin pokręcił głową.
– Dawno tego nie robiłem. Trochę grałem, kiedy byłem w Akademii Marynarki Wojennej.
– Czy mówi wam coś nazwisko Izaak Bolesławski?
– Nie, towarzyszu kapitanie.
– Izaak Bolesławski był jednym z największych mistrzów szachowych – powiedział Prewłow takim tonem, jakby zwracał się do ucznia. – Wymyślił wiele sposobów prowadzenia gry. – Niedbałym ruchem rzucił czarnego króla w Marganina, który zręcznie go schwycił. – Szachy to fascynująca gra. Powinniście do niej wrócić.
Podszedł do drzwi sypialni i uchylił je. Potem odwrócił się i obdarzył Marganina obojętnym uśmiechem.
– A teraz proszę mi wybaczyć. Możecie odejść. Do widzenia, poruczniku.
Po wyjściu z bloku, w którym mieszkał Prewłow, Marganin obszedł budynek i znalazł się na jego tyłach. Drzwi garażu były zamknięte na klucz. Porucznik rozejrzał się ukradkiem i tak długo bił pięścią w boczne okno, aż w końcu szyba popękała na kawałki.
Ostrożnie ją powyjmował, wsunął rękę do środka i przekręcił klamkę. Ponownie się rozejrzał, otworzył okno, wspiął się na parapet i zeskoczył do wnętrza garażu.
Obok pomarańczowej lanci Prewłowa stał czarny amerykański ford sedan. Marganin szybko przeszukał oba samochody i zapamiętał numer na tablicy rejestracyjnej forda, który należał do ambasady. Pozdejmował wycieraczki, żeby wszystko wyglądało na robotę włamywacza – w Związku Radzieckim kradzież wycieraczek należała do ulubionych rozrywek w czasie wolnym od pracy – po czym otworzył drzwi garażu od wewnątrz i wyszedł.
Ruszył w powrotną drogę i wkrótce znalazł się przed frontem budynku. Na trolejbus czekał zaledwie trzy minuty. Zapłacił, kierowcy, usiadł i wlepił wzrok w okno. Uśmiechnął się do siebie. To był bardzo owocny poranek.
Marganin wcale nie zaprzątał sobie głowy „Planem Sycylijskim".
Część II. Górnicy Z Kolorado
Sierpień 1987 roku
9.
Mel Donner rutynowo sprawdził, czy w sali nie ma elektronicznych urządzeń podsłuchowych, i włączył magnetofon.
– Próba mikrofonu – powiedział obojętnym głosem. – Jeden, dwa, trzy…
Nastawił gałki tonu i głośności, a potem skinął głową Seagramowi.
– Jesteśmy gotowi, Sid – cicho odezwał się Seagram. – Jak się zmęczysz, to powiesz, i do jutra zrobimy przerwę.
Szpitalne łóżko było tak ustawione, że Sid Koplin siedział w nim niemal pionowo. Wygląd mineraloga znacznie się poprawił od ich ostatniego spotkania. Twarz odzyskała normalną barwę, a oczy zdawały się patrzeć bystrzej. Tylko bandaż na łysiejącej głowie świadczył, że Koplin był ranny.
– Wytrzymam do północy – rzekł. – Wszystko, byle nie ta nuda. Nie znoszę szpitali. Pielęgniarki mają lodowate ręce, a w tym cholernym telewizorze ciągle nawala kolor.
Seagram uśmiechnął się szeroko i położył mikrofon na podołku Koplina.
– Może zaczniesz od wypłynięcia z Norwegii?
– Nic szczególnego się nie działo – odparł Koplin. – Norweski trawler rybacki „Godhawn" zgodnie z planem przeprowadził mój slup na holu na odległość dwustu mil od Nowej Ziemi. Następnie kapitan poczęstował mnie solidną porcją pieczeni reniferowej z sosem, z dodatkiem koziego sera, wspaniałomyślnie zaopatrzył w trzy litry gorzałki, oddał hol i wysłał w drogę przez Morze Barentsa.