Wszyscy zaczęli nerwowo przenosić się do jadalni. Wkrótce Seagram stwierdził, że tylko on pozostał na tarasie, rozkoszując się widokiem fajerwerków matki natury. Skończył koniak, odchylił głowę do tyłu i czekał na kolejną błyskawicę. Po chwili rozbłysła, oświetlając jakąś postać nie opodal stolika. W tym krótkim błysku Seagram zdążył zauważyć, że był to wysoki czarnowłosy mężczyzna, który wpatrywał się weń zimnym, przenikliwym wzrokiem. Teraz jednak nieznajomego kryły ciemności.
Kiedy grzmot się przetoczył, głos dochodzący z mroku spytał:
– Pan Gene Seagram?
Seagram zaczekał, aż jego wzrok przyzwyczai się do ciemności.
– Tak.
– Podobno pan mnie szukał.
– Ale ja pana nie znam.
– Przepraszam. Jestem Dirk Pitt.
Niebo znów rozbłysło i Seagram zobaczył uśmiechniętą twarz.
– Coś mi się wydaje, panie Pitt, że ma pan zwyczaj pojawiania się w dramatycznej scenerii. Czy ta burza to również pańska robota? Pitt zaśmiał się przy akompaniamencie grzmotu.
– Tego jeszcze nie opanowałem, ale robię już postępy w doprowadzaniu do rozstąpienia się Morza Czerwonego. Seagram wskazał ręką wolne krzesło.
– Nie usiądzie pan?
– Dziękuję.
– Zaproponowałbym panu coś do picia, ale kelnerka najwyraźniej boi się burzy.
– Najgorsze już przechodzi – spokojnie rzekł Pitt opanowanym głosem, spoglądając w niebo.
– Jak pan mnie tu znalazł!
– Etapami – odparł Pitt. – Najpierw zadzwoniłem do pańskiej żony w Waszyngtonie, która powiedziała mi, że wyjechał pan służbowo do „Świata Wolnego Czasu", a to tylko parę kilometrów stąd. Od strażnika przy bramie dowiedziałem się, że wpuszczał niejakiego Gene'a Seagrama do pani Adeline Austin. Z kolei ona wspomniała, że poleciła panu „Balboa Bay Club", kiedy zdecydował pan przełożyć powrotny lot do Waszyngtonu na jutro i zatrzymać się tutaj. Dalej to już proste.
– Pańska wytrwałość mi pochlebia.
– Drobiazg – odparł Pitt, skinąwszy głową.
– Szczęśliwym zbiegiem okoliczności obaj znaleźliśmy się w tym samym miejscu – rzekł Seagram.
– Zawsze o tej porze roku biorę sobie parę dni urlopu, żeby trochę pożeglować na desce. Moi rodzice mają dom po drugiej stronie zatoki. Właściwie mogłem skontaktować się z panem wcześniej, ale admirał Sandecker powiedział, że to nic pilnego.
– To pan zna admirała?
– Jest moim szefem.
– A więc pracuje pan w NUMA?
– Tak. Jestem w agencji dyrektorem do zadań specjalnych.
– Pańskie nazwisko wydawało mi się jakby znajome. Chyba moja żona wspominała kiedyś o panu.
– Dana?
– Tak. Czy pan z nią pracował?
– Tylko raz. Zeszłego lata przewoziłem samolotem zaopatrzenie na Wyspę Pitcairna, kiedy wraz ze swoim zespołem archeologów NUMA nurkowała w poszukiwaniu eksponatów z „Bounty".
Seagram spojrzał na Pitta.
– A więc admirał powiedział panu, że kontakt ze mną to nic pilnego.
Pitt się uśmiechnął.
– Z tego co wiem, rozdrażnił go pan jakimś telefonem w środku nocy.
Czarne chmury przesunęły się nad morze i piorun uderzył w Catalinę po drugiej stronie przesmyku.
– Skoro już się spotkaliśmy, to może się dowiem, czego pan sobie ode mnie życzy – odezwał się Pitt.
– Proszę mi powiedzieć o Nowej Ziemi.
– Niewiele mam do powiedzenia – odparł Pitt wymijająco. – Kierowałem ekspedycją, która miała zabrać pańskiego człowieka. Kiedy się nie zjawił w ustalonym czasie, pożyczyłem sobie helikopter i poleciałem na rozpoznanie w stronę tej rosyjskiej wyspy.
– Ryzykował pan. Rosjanie mogli pan wykryć radarem.
– Wziąłem to pod uwagę. Leciałem na wysokości trzech metrów z prędkością zredukowaną do piętnastu węzłów. Gdyby nawet mnie wykryli, to na ekranie wyglądałbym jak mały kuter rybacki.
– Co się wydarzyło, kiedy dotarł pan do wyspy?
– Tak długo leciałem wzdłuż wybrzeża, aż znalazłem slup Koplina przycumowany w zatoczce. Posadziłem helikopter na pobliskiej plaży i zacząłem go szukać. I właśnie wtedy zza ściany pędzonego wiatrem, wirującego śniegu usłyszałem strzały.
– Jakim sposobem trafił pan na Koplina i rosyjskiego strażnika? W taką zamieć musiało to przypominać szukanie igły w zamarzniętym stogu siana.
– Igły nie szczekają – odparł Pitt. – Poszedłem za głosem szczekającego psa, który naprowadził mnie na Koplina i strażnika.
– Którego pan oczywiście zamordował – stwierdził Seagram.
– Przypuszczam, że prokurator mógłby zasugerować to sądowi – odpowiedział Pitt z teatralnym gestem. – Z drugiej strony, w tej sytuacji chyba jednak należało to zrobić.
– A gdyby również strażnik był moim agentem?
– Towarzysze broni zazwyczaj nie ciągną się brutalnie za kark po śniegu, szczególnie wtedy, gdy jeden z nich jest ciężko ranny.
– A pies, musiał go pan zabijać?
– Przyszło mi do głowy, że gdybym go zostawił własnemu losowi, to mógłby sprowadzić patrol szukający ciała jego pana, a tak prawdopodobnie żadnego z nich nie znajdą.
– Czy zawsze nosi pan pistolet z tłumikiem?
– Admirał Sandecker już nieraz prosił mnie o wykonanie jakiejś brudnej roboty poza moimi normalnymi obowiązkami – odparł Pitt.
– Rozumiem, że przed odwiezieniem Koplina na pokład statku zniszczył pan jego slup – rzekł Seagram.
– I to dość sprytnie – odpowiedział Pitt, ale w tonie jego głosu nie było cienia przechwałki. – Przedziurawiłem kadłub, postawiłem żagle i skierowałem jacht na pełne morze. Chyba zatonął jakieś trzy mile od brzegu.
– Był pan zbyt pewny siebie – gniewnie odezwał się Seagram. – Ośmielił się pan wtrącać w nie swoje sprawy. Bez upoważnienia podejmując ogromne ryzyko, tylko pan obudził czujność Rosjan, a przy tym z zimną krwią zamordował człowieka i zabił jego psa. Gdyby wszyscy Amerykanie byli tacy, panie Pitt, należałoby nam współczuć.
Pitt wstał, pochylił się nad stolikiem i spojrzał Seagramowi prosto w oczy.
– Jest pan niesprawiedliwy – rzekł patrząc lodowatym wzrokiem. – O czymś pan zapomniał. To ja oddałem litr własnej krwi pańskiemu przyjacielowi Koplinowi, kiedy go operowano. To ja wydałem rozkaz, żeby statek nie płynął do Oslo, lecz wziął kurs do portu, z którego było najbliżej do lotniska wojskowego USA. I nie kto inny, tylko ja przekonałem komendanta bazy, żeby dał nam swój własny samolot transportowy, którym Koplin wrócił do Stanów. Na koniec, panie Seagram, ten krwiożerczy i pomylony Pitt przyznaje się do winy… przyznaje się do ocalenia tego, co pozostało z tej waszej zakichanej misji szpiegowskiej w Arktyce. Nie oczekiwałem triumfalnej parady na Broadwayu ani złotego medalu. Wystarczyłoby mi zwykłe podziękowanie, słyszę natomiast chamskie uwagi i złośliwości. Nie wiem, o co wam chodzi, Seagram, ale w jednej sprawie mam pełną jasność: jesteś idiotą pierwszej klasy. I powiem ci najgrzeczniej, jak tylko potrafię: odpierdol się.
Po tych słowach Pitt odwrócił się i zniknął w mroku.
17.
Profesor Piotr Barszow wbił żylaste palce w swoje siwiejące włosy i nad biurkiem wycelował w Prewłowa ustnik fajki z pianki morskiej.
– Nie, nie. Zapewniam was, kapitanie, że człowiek, którego wysłałem na Nową Ziemię, nie miał halucynacji.
– Ale tunel…? – z niedowierzaniem mruknął Prewłow. – Nieznany, nigdzie nie zarejestrowany tunel na radzieckiej ziemi? Nigdy bym nie pomyślał, że to możliwe.
– Niemniej jednak to fakt – odparł Barszow. – Pierwsze wskazówki uzyskaliśmy ze zdjęć lotniczych. Mój geolog, który dotarł do wejścia, twierdzi, że to bardzo stary tunel, sprzed jakichś siedemdziesięciu, osiemdziesięciu lat.