– Lepsze niż senator George Pitt z Kalifornii? – spytała obojętnie.
Gene spojrzał na żonę.
– To jakaś rodzina?
– Ojciec i syn.
Seagram zgarbił się i przez następne kilka kilometrów milczał z markotną miną.
Dana położyła prawą dłoń na jego kolanie. Kiedy zatrzymała samochód na czerwonym świetle, pochyliła się i pocałowała męża.
– Czego ty ode mnie chcesz? – spytał.
– Chcę cię przekupić.
– Ile mnie to będzie kosztowało? – mruknął.
– Mam świetny pomysł – oświadczyła Dana. – Najpierw pójdziemy na ten nowy film z Marlonem Brando, potem możemy zjeść superkolację z homarem w „Old Potomac Inn", a później pojedziemy do domu, zgasimy światło i…
– Zawieź mnie do biura – odparł Seagram. – Czeka mnie praca.
– Gene, proszę – błagała. – Musisz się tak forsować? Możesz to zrobić jutro.
– Nie, teraz!
Przepaść między nimi była nie do pokonania i od tej chwili wszystko miało wyglądać inaczej.
21.
Seagram spojrzał na metalową aktówkę, leżącą na jego biurku, a potem na oficerów, którzy przed nim stali, pułkownika i kapitana.
– To na pewno to? Pułkownik skinął głową.
– Tak jest. Wyszukał i sprawdził sam dyrektor archiwum Ministerstwa Obrony, proszę pana.
– Szybko się z tym uwinęliście. Dziękuję. Pułkownik nie zdradzał ochoty do wyjścia.
– Przepraszam, ale mamy czekać i osobiście zwrócić te akta w Ministerstwie Obrony.
– Z czyjego rozkazu?
– Ministra – odparł pułkownik. – Zgodnie z polityką Ministerstwa Obrony, nad wszelkimi materiałami, zakwalifikowanymi do piątej kategorii utajnienia, należy mieć stały nadzór.
– Rozumiem – powiedział Seagram. – Czy mógłbym zapoznać się z zawartością teczki w samotności?
– Tak. Zaczekam z moim adiutantem obok, muszę jednak bardzo pana prosić, aby w tym czasie nikt ani nie wchodził do pańskiego gabinetu, ani go nie opuszczał.
Seagram skinął głową.
– W porządku. Czujcie się jak u siebie, panowie. Moja sekretarka poda wam kawę i drinki.
– Dziękujemy za uprzejmość.
– A, jeszcze jedno – powiedział Seagram, uśmiechając się blado. – Mam tu prywatną łazienkę, więc proszę się nie denerwować, jeśli na chwilę tam pójdę.
Kiedy drzwi się zamknęły, Seagram przez jakiś czas siedział bez ruchu. Ostateczne potwierdzenie pięcioletniej pracy leżało przed nim na biurku. A może nie? Może te dokumenty zaprowadzą do kolejnej tajemnicy albo, co gorsza, w ślepy zaułek? Włożył kluczyk do zamka i otworzył aktówkę. Wewnątrz znajdowały się cztery skoroszyty i niewielki notatnik. Na skoroszytach widniały następujące napisy:
CD5C 7665 1911 Raport o naukowej i finansowej wartości rzadkiego pierwiastka bizanium
CD5C 7687 1911 Korespondencja między ministrem wojny a Joshua Haysem Brewsterem w sprawie możliwości zdobycia bizanium
CD5C 7720 1911 Memorandum ministra wojny do prezydenta w sprawie funduszy na tajny plan wojskowy 371-990-R85
CD5C 8039 1912 Raport o zakończeniu dochodzenia w sprawie okoliczności zniknięcia Joshui Haysa Brewstera.
Notatnik był zatytułowany zwyczajnie: „Dziennik Joshui Haysa Brewstera".
Logika nakazywała zbadać najpierw zawartość skoroszytów, lecz Seagram wygodniej usadowił się w fotelu i otworzył dziennik.
W cztery godziny później położył go starannie na skoroszytach i nacisnął guzik z boku interkomu. Prawie natychmiast odsunęła się płyta we wnęce ściany i do gabinetu wszedł mężczyzna w białym fartuchu technika.
– Jak szybko uda się panu to wszystko skopiować? Technik przerzucił kartki notatnika i zajrzał do skoroszytów.
– Potrzebuję jakichś czterdziestu pięciu minut. Seagram skinął głową.
– Dobrze. Proszę się niezwłocznie do tego zabrać. W pokoju obok ktoś czeka na oryginały.
Kiedy płyta się zasunęła, znużony Seagram wstał i chwiejnym krokiem poszedł do łazienki. Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
– O Boże, nie – jęknął. – To nie fair… to nie fair. Potem schylił się nad miską klozetową i zwymiotował.
22.
Prezydent przywitał Seagrama i Donnera w drzwiach swojego gabinetu w Camp David.
– Przepraszam, że zaprosiłem was tutaj na siódmą rano, ale mogłem się z wami spotkać tylko o tej porze.
– Nie ma sprawy, panie prezydencie – powiedział Donner. – Jeśli o mnie chodzi, o tej porze zwykle uprawiam jogging.
Prezydent rzucił ubawione spojrzenie na korpulentną postać Donnera.
– Kto wie? Może uchroniłem pana od zawału? – rzekł i roześmiał się na widok zbolałej miny Donnera, a potem gestem zaprosił ich do gabinetu. – Wchodźcie, wchodźcie, siadajcie i czujcie się jak u siebie w domu. Zamówiłem lekkie śniadanie.
Usiedli pod ogromnym oknem, wychodzącym na marylandzkie wzgórza. Wniesiono kawę z półmiskiem słodkich bułeczek i prezydent poczęstował swych gości.
– No cóż, mam nadzieje, że tym razem przyszliście dla odmiany z dobrymi wieściami. „Plan Sycylijski" to nasza jedyna nadzieja, żeby przerwać ten wariacki wyścig zbrojeń z Rosjanami i Chińczykami – powiedział prezydent i przetarł oczy gestem znużenia. – To chyba największa głupota od początku istnienia ludzkości, szczególnie wobec tragicznego i absurdalnego faktu, że dysponujemy środkami, które pozwoliłyby nam wzajemnie się zniszczyć ponad pięć razy – dodał rozkładając bezradnie ręce. – To byłoby tyle na temat smutnej strony naszej rzeczywistości. Przypuszczam, że powiecie mi, na czym stoimy.
Trzymając w ręku kopie dokumentów z archiwum Ministerstwa Obrony, Seagram rzucił prezydentowi nad stolikiem do kawy spojrzenie zaspanych oczu.
– Pan, panie prezydencie, oczywiście ma informacje o naszych dotychczasowych postępach.
– Tak, zapoznałem się z raportami na temat waszego dochodzenia. Seagram podał prezydentowi kopię dziennika Brewstera.
– Myślę, że zainteresuje pana opis tej pasjonującej sprawy z początku dwudziestego wieku. Pierwszy wpis nosi datę ósmego lipca tysiąc dziewięćset dziesiątego roku i dotyczy wyjazdu Joshui Haysa Brewstera z gór Tajmyr w północnej Syberii, gdzie spędził dziewięć miesięcy, uruchamiając kopalnię ołowiu dla cara Rosji, w ramach kontraktu ze swoim pracodawcą, Societe des Mines de Lorraine. Dalej opisuje, jak jego statek, niewielki parowiec kabotażowy, w rejsie do Archangielska zabłądził we mgle i wszedł na mieliznę przy górnej wyspie Nowej Ziemi. Na szczęście statek to wytrzymał i rozbitkom udało się przetrwać w jego oblodzonym kadłubie do chwili, gdy w miesiąc później uratowała ich rosyjska fregata. Do tego czasu Brewster prowadził poszukiwania na wyspie. Osiemnastego dnia natknął się na jakąś dziwną skałę na stoku Biednej Góry. Jeszcze nigdy nie widział skały o takiej budowie, zabrał więc kilka jej próbek do Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie dotarł do Nowego Jorku po sześćdziesięciu dwóch dniach od wyjazdu z kopalni w Tajmyrze.
– A zatem już wiemy, jak odkryto bizanium – powiedział prezydent.
Seagram skinął głową i mówił dalej:
– Brewster przekazał swojemu pracodawcy wszystkie próbki poza jedną, którą zachował sobie po prostu na pamiątkę. Po kilku miesiącach, nie otrzymawszy żadnej wiadomości na ich temat, spytał amerykańskiego dyrektora Societe des Mines de Lorraine, co się stało z próbkami, które zebrał na Biednej Górze. W odpowiedzi usłyszał, że uznano je za bezwartościowe i wyrzucono. Wzbudziło to w Brewsterze podejrzenie, więc przekazał swoją próbkę do analizy Urzędowi Górnictwa w Waszyngtonie. Ze zdziwieniem dowiedział się, że było tam bizanium, przedtem prawie całkowicie nie znany pierwiastek.