Tylko pomyśl, jak te ślicznotki będą oczarowane, kiedy im opowiesz o swoim bezbłędnym prowadzeniu największej podwodnej sondy dwudziestego wieku.
– Bezbłędnym? – odezwał się Giordino. – W takim razie powiedz mi, dlaczego prowadzę to cudo techniki, krążąc nad dnem o pięćset mil od wyznaczonego kursu?
Gunn wzruszył ramionami.
– Rozkazy…
Giordino wbił w niego wzrok.
– Mieliśmy być w Basenie Labradorskim, a tymczasem admirał Sandecker w ostatniej chwili zmienia nam kurs i każe badać denne równiny w głębinach w pobliżu Wielkiej Ławicy Nowofundlandzkiej. To nie ma sensu.
Gunn uśmiechnął się jak sfinks. Przez pewien czas nikt się nie odzywał, lecz Gunn nie musiał być wyjątkowo przenikliwy, by wiedzieć, jakie myśli kłębią im się w głowach. Miał pewność, że te same, co jemu. Tak jak on, cofnęli się o trzy miesiące w czasie i o dwa tysiące mil w przestrzeni, by ponownie znaleźć się w centrali Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych w Waszyngtonie, gdzie admirał James Sandecker opisywał najbardziej niewiarygodną operację podmorską tego dziesięciolecia.
– Jasny gwint – grzmiał admirał Sandecker. – Oddałbym moją całoroczną pensję za to, żeby móc być z wami.
Giordino pomyślał, że to czysta retoryka. Siedział na miękkiej skórzanej kanapie i dostrajał się do atmosfery odprawy u Sandeckera, leniwie puszczając kółka dymu z gigantycznego cygara, które wziął z pudełka stojącego na ogromnym biurku gospodarza, gdy tymczasem wszyscy skupiali uwagę na ściennej mapie Oceanu Atlantyckiego.
– No więc, oto on. – Sandecker po raz drugi głośno zaszurał pałeczką po mapie. – Prąd Lorelei. Powstaje przy zachodnim końcu Afryki, płynie na północ wzdłuż Grzbietu Środkowoatlantyckiego, potem skręca na wschód między Ziemią Baffina a Grenlandią i kończy się w Basenie Labradorskim.
– Nie jestem specjalistą od oceanografii, panie admirale – odezwał się Giordino – ale wygląda na to, że Lorelei miesza się z Golfsztromem.
– Nic podobnego. Golfsztrom jest prądem powierzchniowym, a Lorelei ma najzimniejszą, a więc najcięższą wodę w oceanie i płynie na głębokości przeciętnie tysiąca trzystu metrów.
– A zatem Lorelei płynie pod Golfsztromem – powiedział cicho Spencer, który po raz pierwszy zabrał głos.
– Bardzo słusznie – rzekł Sandecker, uśmiechnął się i mówił dalej: – Ocean zasadniczo składa się z dwóch warstw wody: wody powierzchniowej, czyli górnej, ogrzewanej przez słońce i dokładnie mieszanej przez wiatry, oraz warstwy zimnej, bardzo gęstej, która z kolei dzieli się na warstwę średnią, głęboką i denną. Te dwie zasadnicze warstwy nigdy się ze sobą nie mieszają.
– To brzmi ponuro i odstręczająco – powiedział Munk. – Już sam fakt, że jakiś facet z wisielczym humorem nazwał go imieniem reńskiej nimfy, która wabiła żeglarzy, by wpadali na skały, każe mi uważać ten prąd za ostatnie miejsce na ziemi, w jakim chciałbym się znaleźć.
Na ptasią twarz Sandeckera powoli wpełzał bezlitosny uśmiech.
– Przyzwyczajajcie się do tej nazwy, panowie, gdyż w samym środku tego prądu spędzimy pięćdziesiąt dni. To znaczy w y spędzicie.
– A niby co będziemy robić? – wyzywająco spytał Woodson.
– Nazwa ekspedycji dokładnie brzmi:,,Spływ z prądem Lorelei". Opuścicie się w batyskafie pięćset mil na północny zachód od Dakaru i rozpoczniecie podwodny rejs z prądem. Waszym głównym zadaniem będzie sprawdzenie batyskafu i jego wyposażenia. Jeśli w ich funkcjonowaniu nie dojdzie do zakłóceń, które wymagałyby skrócenia misji, to wypłyniecie na powierzchnię gdzieś w połowie września, mniej więcej w środku Basenu Labradorskiego.
Merker odchrząknął cicho.
– Jeszcze żaden batyskaf nie przebywał tak długo na takiej głębokości.
– Chcesz się wycofać, Sam?
– No… nie.
– Udział w ekspedycji jest dobrowolny. Nikt was do tego nie zmusza.
– A dlaczego my, panie admirale? – spytał Ben Drummer, podnosząc swoje chude ciało z podłogi, na której był wygodnie usadowiony. – Ja jestem mechanikiem okrętowym, Spencer specjalistą od wyposażenia, a Merker od instalacji. Moim zdaniem nic tam po nas.
– Wszyscy jesteście fachowcami w poszczególnych dziedzinach. Woodson jest również fotografem. Na pokładzie „Safony I" będzie znajdował się różnego rodzaju sprzęt fotograficzny. Munk najlepiej w agencji zna się na instrumentach. Wszyscy znajdziecie się pod komendą Rudiego Gunna, który dowodził kolejno wszystkimi statkami badawczymi NUMA.
– No, a ja? – spytał Giordino.
Sandecker zerknął na cygaro sterczące z ust Giordina, poznał, że pochodzi z jego zapasów, i rzucił pilotowi miażdżące spojrzenie, które zostało całkowicie zignorowane.
– Jako zastępca szefa realizacji projektów badawczych będziesz z ramienia agencji kierował wyprawą. Przydasz się też do sterowania batyskafem.
Giordino uśmiechnął się sardonicznie, wytrzymując spojrzenie admirała.
– Moja licencja pilota daje mi prawo prowadzenia samolotów, a nie łodzi podwodnych.
Sandecker lekko zesztywniał.
– Chyba musisz po prostu zdać się na moją ocenę, prawda? – rzekł chłodnym tonem. – Poza tym głównie chodzi o to, że stanowicie najlepszą załogę, jaką w tej chwili mam pod ręką. Wszyscy uczestniczyliście w ekspedycji na Morzu Beauforta. Macie ogromne doświadczenie, wykazaliście się odpowiednimi zaletami i pomysłowością. Możecie obsługiwać każdy instrument i wszelkiego rodzaju sprzęt oceanograficzny, jaki dotychczas wynaleziono. Dane, które przywieziecie, przekażemy naukowcom do analizy. I jeszcze raz powtarzam: udział w wyprawie jest naturalnie dobrowolny.
– Naturalnie – jak echo powtórzył Giordino z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu.
Sandecker wrócił na swoje miejsce za biurkiem.
– Pojutrze zbierzecie się w naszym porcie w Key West, by rozpocząć trening. Wytwórnia samolotów w Pelholme przeprowadziła już gruntowne próby podwodne z batyskafem, więc pozostaje wam tylko zapoznać się ze sprzętem i programem eksperymentów, które przeprowadzicie w czasie ekspedycji.
Spencer gwizdnął przez zęby.
– Wytwórnia samolotów? Święty Boże, a cóż oni mogą wiedzieć o batyskafach?
– Chciałbym was uspokoić – zaczął cierpliwie wyjaśniać Sandecker. – W Pelholme przestawili się z technologii lotniczej na morską dziesięć lat temu. Od tego czasu zbudowali cztery podwodne laboratoria do badań środowiska i dwa niezwykle udane batyskafy dla Marynarki Wojennej.
– Wolałbym, żeby ten im się udał – powiedział Merker. – Byłbym niepocieszony, gdyby zaczął przeciekać na głębokości pięciu kilometrów.
– Chciałeś powiedzieć, że ze strachu narobiłbyś w majtki – mruknął Giordino.
Munk przetarł oczy, a potem spojrzał pod stopy, jakby dywan przypominał mu dno morskie. Kiedy się odezwał, mówił bardzo powoli:
– Czy ta wycieczka jest naprawdę niezbędna, panie admirale? Sandecker z powagą pokiwał głową.
– Tak. Oceanografowie muszą dokładnie poznać trasę Lorelei, by rozszerzyć wiedzę o krążeniu wody w głębi oceanów. Wierzcie mi, ta wyprawa ma takie samo znaczenie, jak wysłanie pierwszego człowieka na orbitę okołoziemską. Poza testowaniem najnowocześniejszego batyskafu na świecie, waszym zadaniem będzie filmowanie i nanoszenie na mapę obszarów, których nie widziało oko ludzkie. Pragnę rozwiać wasze wątpliwości. „Safona I" ma kadłub zbudowany z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć nauki w dziedzinie bezpieczeństwa. Osobiście gwarantuję wam bezpieczną i wygodną podróż.
Łatwo mu to mówić, leniwie pomyślał Giordino. Jego tam nie będzie.