Выбрать главу

24.

Henry Munk poruszył swoim muskularnym ciałem, by zmienić pozycję na długim winylowym materacu, i powstrzymując ziewnięcie, spojrzał przez rufowy iluminator „Safony I". Płaskie, nie kończące się dno było tak interesujące jak książka z nie zadrukowanymi kartkami, lecz Munk rozkoszował się myślą, że przed nim nikt jeszcze nie widział żadnego z tych niewielkich wybrzuszeń, które od czasu do czasu dostrzegał, ani żadnego z mieszkańców tego świata, przepływających za szybą z grubego pleksiglasu. Była to skromna, lecz zadowalająca nagroda za długie godziny nudy, jakie spędzał na odczytywaniu wskazań instrumentów umieszczonych po obu stronach jego stanowiska.

Niechętnie oderwał oczy od iluminatora i przeniósł wzrok na instrumenty: wielofunkcyjny czujnik, który podczas całej wyprawy nieustannie zapisywał na taśmie magnetycznej zasolenie, temperaturę i ciśnienie wody oraz prędkość rozchodzenia się w niej fal dźwiękowych; przyrząd do badania struktury dna i mierzenia grubości osadów za pomocą fal akustycznych; grawimetr, co czterysta metrów dokonujący pomiaru ciśnienia; urządzenie śledzące prędkość i kierunek prądu Lorelei; magnetometr, który mierzył i rejestrował pole magnetyczne dna i dewiacje spowodowane skupiskami metali.

Munk omal tego nie przegapił. Ruch był tak niewielki – rylec drgnął zaledwie o milimetr – że Munk w ogóle by go nie zauważył, gdyby nie spojrzał tam akurat w tym momencie. Natychmiast przysunął twarz do iluminatora i popatrzył na dno morza, potem odwrócił się i zawołał Giordina, który siedział przy konsoli sternika:

– Zatrzymaj się!

Giordino zrobił pół obrotu wraz z fotelem i spojrzał w stronę rufy.

– Odczytałeś coś? – spytał.

– Minęliśmy jakiś metalowy przedmiot. Cofnij batyskaf, żebyśmy mogli lepiej się przyjrzeć.

– Cofam – powiedział Giordino na tyle głośno, by Munk go usłyszał.

Włączył dwa silniki zamontowane po obu stronach kadłuba na śródokręciu, nastawiając je na „pół wstecz". „Safona I", niesiona prądem o szybkości dwóch węzłów, przez dziesięć sekund wisiała w miejscu, jakby nie miała ochoty ruszać się o własnych siłach, a potem wolno i mozolnie zaczęła się cofać pod prąd. Gunn i pozostali członkowie załogi stłoczyli się przy wejściu do tunelu Munka.

– Co widzisz? – spytał Gunn.

– Nie jestem pewien – odparł Munk. – Coś sterczy z dna jakieś dwadzieścia metrów za rufą. W świetle reflektorów rufowych widać tylko jakiś niewyraźny kształt.

Wszyscy czekali.

Zdawało się, że minęła cała wieczność, zanim Munk ponownie się odezwał:

– Dobra, widzę.

– Włącz obie denne kamery stereoskopowe i stroboskop – zwrócił się Gunn do Woodsona. – Musimy to sfilmować. Woodson skinął głową i ruszył w stronę swojego sprzętu.

– Czy możesz to opisać? – spytał Spencer.

– Wygląda jak wystający z mułu lejek.

Bezosobowy głos Munka, docierający z głębi tunelu z instrumentami, zdradzał podniecenie.

– Lejek? – sceptycznie spytał Gunn. Drummer zajrzał Gunnowi przez ramię.

– Jaki lejek?

– Normalny, taki do wlewania płynów, baranie – odparł rozeźlony Munk. – Mijamy go teraz prawą burtą. Powiedz Giordinowi, żeby zatrzymał batyskaf, kiedy ten lejek pokaże się w iluminatorach dziobowych.

Gunn przeszedł do Giordina.

– Czy możesz utrzymać nas w tej pozycji? – spytał.

– Spróbuję, ale jeśli prąd zacznie obracać batyskaf w poprzek, to może nas znieść i stracimy kontakt wzrokowy z tym, co tam się znajduje.

Gunn przeszedł na dziób i położył się na gumowej podłodze. Razem z Merkerem i Spencerem patrzył przez jeden z czterech iluminatorów dziobowych. Prawie natychmiast dojrzeli ten przedmiot. Jego wygląd zgadzał się z opisem Munka: z dennego mułu wystawał odwrócony lejek o średnicy około piętnastu centymetrów. Był w zdumiewająco dobrym stanie. Choć zmatowiały, to jednak wyglądał jak nowy. Nie miał żadnych uszkodzeń i ani śladu rdzy.

– Utrzymuję batyskaf w tej pozycji – odezwał się Giordino – ale nie mogę zagwarantować, że to potrwa długo.

Nie odwracając się od iluminatora, Gunn skinął ręką na Woodsona, który pochylał się nad parą kamer i nastawiał ostrość na przedmiot leżący na dnie morza.

– Omar? – rzekł Gunn.

– Mam go i strzelam.

Gunn nie odpowiedział. Całkowicie skupiony, nosem niemal dotykał szyby iluminatora.

Merker pytająco zmrużył oczy.

– Co z nim robimy, Rudi? Myślę, że powinniśmy go zabrać. Jego słowa w końcu dotarły do Gunna.

– Tak, tak, oczywiście – mruknął nieprzytomnie.

Merker zdjął z wieszaka metalową skrzynkę, połączoną z przednią ścianką batyskafu półtorametrowym kablem, i usadowił się przed środkowym iluminatorem. Ze skrzynki wystawało kilka dźwigienek otaczających niewielki okrągły guzik. Było to urządzenie do kierowania manipulatorem, dwustukilogramowym mechanicznym ramieniem, które groteskowo zwisało z dolnej części dziobu „Safony I".

Merker nacisnął guzik, uruchamiając manipulator. Potem zaczął sprawnie przebierać palcami po dźwigienkach i mechanizm z cichym warkotem wyciągnął dwumetrowe ramię na całą długość. Do lejka sterczącego z dna zabrakło około dwudziestu centymetrów.

– Potrzeba mi jeszcze jakieś ćwierć metra.

– Dobrze, przygotuj się – odparł Giordino. – Ale ruch do przodu może zmienić naszą pozycję.

Lejek zbliżał się do nierdzewnego chwytaka manipulatora z irytującą powolnością. Merker delikatnie opuścił nad nim kleszcze, a następnie poruszył inną dźwigienką i kleszcze się zamknęły, ale zrobił to zbyt późno – prąd zaczął obracać batyskaf w poprzek. Chwytak minął lejek o centymetr i w zamkniętych kleszczach nie było nic.

– Znosi nas w lewo! – wykrzyknął Giordino. – Nie mogę utrzymać pozycji!

Palce Merkera szybko poruszały dźwigienkami manipulatora. Będzie musiał jeszcze raz spróbować, ale teraz w locie. Jeżeli chybi, to ponowne odnalezienie lejka w warunkach ograniczonej widoczności może okazać się prawie niemożliwe. Czoło Merkera pokryło się potem, mięśnie rąk miał napięte.

Uniósł ramię manipulatora i obrócił je o sześć stopni w prawo, żeby skompensować przesunięcie „Safony I" w przeciwnym kierunku! Znów poruszył dźwigienką, opuszczając chwytak, którego szczęki zwarły się prawie w tym samym momencie. Między nimi tkwił lejek.

Udało się.

Manewrując ostrożnie manipulatorem, Merker stopniowo wyciągał lejek z mułu. Pot zalewał mu oczy, ale nie zwracał na to uwagi. Nie miał czasu do stracenia – jeden błąd i lejek pozostanie w mule na zawsze. Wreszcie wyrwał go ze śluzowatego osadu i zbliżył do iluminatorów.

– O Boże! – szepnął Woodson. – To wcale nie lejek.

– Wygląda na jakąś trąbkę – stwierdził Merker. Gunn pokręcił głową.

– To kornet – rzekł.

– Skąd wiesz? – spytał Giordino, który opuścił swoje miejsce przy konsoli i teraz patrzył w iluminator, zaglądając Gunnowi przez ramię.

– Kiedyś w szkolnej orkiestrze grałem na kornecie. Wszyscy już sami widzieli, że Gunn ma rację. Bez trudu rozpoznali instrument po wygiętych rurkach, wentylach i ustniku.

– Wygląda na mosiężny – odezwał się Merker.

– Właśnie dlatego magnetometr Munka ledwo go wykrył – dodał Giordino. – Żelazo jest tylko w ustniku i tłoczkach wentylów.

– Ciekaw jestem, jak długo tam leżał? – spytał Drummer.

– Mnie bardziej by interesowało, skąd on się tam wziął – powiedział Merker.

– Najwyraźniej ktoś wyrzucił go za burtę z płynącego statku – obojętnie rzekł Giordino. – Pewnie jakiś dzieciak, który nie znosi lekcji muzyki.

– Może gdzieś tu jest również jego właściciel – mruknął Merker, nie podnosząc wzroku. Spencer się wzdrygnął.