– Też sobie wymyślił – rzekł.
We wnętrzu „Safony I" zapadło milczenie.
25.
Antyczny trzysilnikowy samolot Forda, znany w historii lotnictwa jako „Blaszana Gęś", wyglądał zbyt niezgrabnie na to, by w ogóle mógł latać, a mimo to wykonał ostatni skręt z wdziękiem i majestatycznie niczym albatros, podchodząc do lądowania na pasie krajowego lotniska w Waszyngtonie.
Pitt cofnął trzy manetki gazu i stare ptaszysko siadło na betonie z delikatnością jesiennego liścia, opadającego na wysoką trawę. Samolot podkołował do hangarów NUMA w północnej części lotniska, gdzie czekający nań pracownik obsługi naziemnej zablokował koła i wykonał rutynowy gest, jakby podrzynał sobie gardło. Pitt wyłączył zapłon i obserwował srebrne łopatki śmigieł, które obracały się coraz wolniej i zatrzymały, błyszcząc w przedwieczornym słońcu. Zdjął słuchawki, powiesił je na wolancie, po czym odciągnął zasuwkę i otworzył boczne okienko.
Ze zdumienia zmarszczył opalone czoło. Na płycie lotniska stał jakiś mężczyzna, gwałtownie wymachując rękami.
– Mogę wejść na pokład?! – zawołał Gene Seagram.
– Ja zejdę! – odkrzyknął mu Pitt.
– Nie, proszę tam zostać!
Pitt wzruszył ramionami, cofając się na swój fotel. W ciągu zaledwie kilku sekund Seagram wszedł na pokład samolotu i otworzył drzwi prowadzące do kabiny pilota. Miał na sobie modny brązowy garnitur z kamizelką, mocno jednak wygnieciony, co jednoznacznie wskazywało, że jego właściciel nie widział łóżka przynajmniej od dwudziestu czterech godzin.
– Skąd pan wytrzasnął tak wspaniałą starą maszynę? – spytał Seagram.
– Natknąłem się na nią w Keflaviku, kiedy byłem w Islandii – odparł Pitt. – Udało mi się ją odkupić za przyzwoitą cenę i przetransportować z powrotem do Stanów.
– Przepiękna.
Pitt wskazał Seagramowi pusty fotel drugiego pilota.
– Naprawdę tutaj chciał pan rozmawiać? Za parę minut słońce tak nagrzeje kabinę, że będzie gorąco jak w piecu.
– To, co chcę powiedzieć, nie zajmie wiele czasu – rzekł Seagram, usiadł i głęboko westchnął.
Pitt przyjrzał mu się badawczo. Seagram wyglądał na człowieka dumnego w przymusowej sytuacji, na człowieka, który niechętnie zdecydował się na tę rozmowę, ale nie miał innego wyjścia…
Nie odwrócił twarzy do Pitta, kiedy zaczął mówić, lecz niespokojnie patrzył w przednią szybę.
– Przypuszczam, że zastanawia się pan, co ja tu robię.
– Przyznaję, przyszło mi to do głowy.
– Potrzebna mi pańska pomoc.
A więc to tak. Nawet nie wspomniał o ostrych słowach z przeszłości. Bez żadnych wstępów, prosto z mostu powiedział, o co chodzi. Pitt zmrużył oczy.
– Mam powody sądzić, że moje towarzystwo jest panu równie miłe jak syfilis.
– Nieważne, co obaj sądzimy. Chodzi o to, że nasz rząd na gwałt potrzebuje pańskich talentów.
– Na gwałt…? Talentów…? – Pitt nie ukrywał zdziwienia. – Zgrywa się pan.
– Proszę mi wierzyć, wolałbym, żeby tak było, ale admirał Sandecker zapewnia mnie, że tylko pan ma jakiekolwiek szansę wykonania pewnej bardzo delikatnej roboty.
– A co to za robota?
– Wydobycie „Titanica".
– No jasne! Nic bardziej nie mogłoby mi urozmaicić monotonii życia, jak wydobycie… – Pitt urwał w pół zdania i wytrzeszczył oczy. Krew uderzyła mu do głowy. Jego głos przeszedł w chrapliwy szept: – Jakiego statku?
Seagram spojrzał na niego ubawiony.
– „Titanica". Chyba pan o nim słyszał?
Przez dobre dziesięć sekund panowało całkowite milczenie. Pitt siedział zupełnie oszołomiony. W końcu się odezwał:
– Czy pan zdaje sobie sprawę, co mi pan proponuje?
– Absolutnie.
– To niewykonalne. – Mina Pitta wyrażała brak wiary, a jego głos w dalszym ciągu chrypiał: – Nawet gdyby to było technicznie możliwe, a nie jest, to i tak kosztowałoby setki milionów dolarów… no i te nie kończące się korowody z dawnymi właścicielami i agencjami ubezpieczeniowymi, jeśli chodzi o prawa do wydobytego mienia.
– Problemy techniczne rozpracowuje w tej chwili ponad dwustu inżynierów i naukowców – wyjaśniał Seagram. – Sama operacja zostanie sfinansowana przez rząd z tajnego funduszu. O stronę prawną może się pan nie martwić. Według prawa międzynarodowego statek, który zatonął i nie można go odzyskać, staje się legalną własnością każdego, kto zdecyduje się na jego wydobycie. – Odwrócił się i znów patrzył w przednią szybę. – Pan nawet nie wie, Pitt, jak ważne jest to przedsięwzięcie. „Titanic" znaczy więcej niż tylko skarby czy wartości historyczne. Głęboko w jego ładowniach ukryte jest coś, co ma żywotne znaczenie dla zapewnienia bezpieczeństwa naszego kraju.
– Wybaczy pan, ale wygląda to na lekką przesadę.
– Być może, a jednak to fakt. Pitt pokręcił głową.
– Toż to czysta fantazja. „Titanic" leży na głębokości prawie pięciu kilometrów. Ciśnienie wynosi tam kilkaset kilogramów na centymetr kwadratowy, panie Seagram, nie decymetr czy metr, ale centymetr kwadratowy. Trudności i przeszkody są ponad ludzką wyobraźnię. Nikt jeszcze nie próbował wydobyć „Andrei Dorii" czy „Lusitanii"… a one leżą na głębokości zaledwie stu metrów.
– Skoro potrafimy wysłać człowieka na Księżyc, to damy sobie radę z wydobyciem „Titanica" – argumentował Seagram.
– Tego się nie da porównać. Zanim czterotonowa kapsuła znalazła się na Księżycu, minęło dziesięć lat. Podniesienie z dna czterdziestu pięciu tysięcy ton stali to zupełnie co innego. Samo odszukanie wraku może potrwać wiele miesięcy.
– Poszukiwania już się prowadzi.
– Nic nie słyszałem… -…o akcji poszukiwawczej – dokończył za niego Seagram. – I nie powinien pan. Dopóki wymaga tego bezpieczeństwo, dopóty operacja ta pozostanie tajna. Nawet pański zastępca, Albert Giordano…
– Giordino.
– Faktycznie, Giordino, dziękuję panu. W tej właśnie chwili kieruje sondą badawczą nad dnem Atlantyku, absolutnie nie zdając sobie sprawy z rzeczywistego charakteru swojej misji.
– Ale przecież wyprawa z prądem Lorelei… pierwotną misją „Safony I" miało być prześledzenie trasy tego prądu.
– Nieprzypadkowa zbieżność. Zaledwie na kilka godzin przed opuszczeniem batyskafu na wodę admirał Sandecker mógł wydać rozkaz, by skierował się w rejon ostatniej znanej pozycji „Titanica".
Pitt odwrócił się i obserwował odrzutowiec pasażerski, odrywający się od głównego pasa startowego lotniska.
– Ale dlaczego ja? Czym sobie zasłużyłem na zaproszenie do wzięcia udziału w najbardziej szalonym przedsięwzięciu stulecia?
– Pan nie ma być tylko gościem, mój drogi panie Pitt. Będzie pan kierował całością prac związanych z wydobyciem wraku. Pitt spojrzał na Seagrama.
– Ale wciąż pozostaje pytanie, dlaczego ja? – powiedział z uporem.
– Zapewniam pana, że ten wybór nie wzbudza mojej radości – rzekł Seagram. – Skoro jednak Narodowa Agencja Badań Morskich i Podwodnych jest największym w kraju uznanym autorytetem w dziedzinie oceanografii, skoro czołowi eksperci od wydobywania wraków są jej pracownikami i skoro pan jest jej dyrektorem do zadań specjalnych, to wybór padł na pana.
– Teraz zaczyna mi świtać. Po prostu zajmuję niewłaściwe stanowisko w niewłaściwym czasie.
– Może pan to sobie dowolnie interpretować – rzekł Seagram znużonym głosem. – Muszę jednak przyznać, że pańskie dotychczasowe konto, jeśli chodzi o doprowadzanie trudnych zadań do pomyślnego końca, jest doprawdy imponujące. – Wyjął chusteczkę i wytarł sobie czoło. – Jeszcze jednym czynnikiem, który w istotny sposób przemawiał za panem, było to, że uważa się pana w pewnym sensie za eksperta od „Titanica".