– Zbieranie i studiowanie informacji o „Titanicu" jest tylko moim hobby, niczym więcej. Trudno, żeby to dawało mi kwalifikacje do nadzorowania prac związanych z wydobyciem wraku.
– Jednak admirał Sandecker ma pana, że użyję jego słów, za geniusza w kierowaniu ludźmi i koordynowaniu działań logistycznych – powiedział Seagram i niepewnie spojrzał na Pitta. – Podejmuje się pan tego zadania?
– Pan myśli, że sobie z nim nie poradzę, prawda, Seagram?
– Szczerze mówiąc tak, ale kiedy człowiek wisi na włosku nad przepaścią, to nie krytykuje tego, kto przychodzi mu na ratunek. Pitt uśmiechnął się nieznacznie.
– Pańska wiara we mnie jest wzruszająca.
– No więc?
Przez kilka chwil Pitt siedział zamyślony. Wreszcie prawie niezauważalnie skinął głową i spojrzał w oczy Seagramowi.
– Zgoda, przyjacielu, jestem do waszej dyspozycji, ale nie mówcie hop, dopóki ten stary zardzewiały wrak nie zostanie przycumowany w nowojorskim doku. W Las Vegas nie ma bukmachera, który by dał jakąkolwiek szansę tej zwariowanej eskapadzie. Kiedy odszukamy „Titanica", jeżeli w ogóle go znajdziemy, to może się okazać, że jego kadłub jest zbyt zniszczony, aby dał się podnieść. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych i choć nawet się nie domyślam, co jest aż tak cenne dla rządu, żeby usprawiedliwiało te zabiegi, to spróbuję, Seagram. Nic więcej nie mogę obiecać.
Uśmiechnął się szeroko i wstał,
– Skończyłem przemówienie. A teraz wyjdźmy z tego piekarnika i poszukajmy sobie jakiegoś klimatyzowanego koktajlbaru z miłym chłodkiem, gdzie postawi mi pan drinka. Przynajmniej w ten sposób należałoby uczcić to, że udało się panu wykonać najtrudniejsze tajne zadanie roku.
Seagram był zbyt wyczerpany, żeby zdobyć się na coś więcej niż tylko wzruszenie ramion w bezradnym geście, wyrażającym zgodę.
26.
John Vogel z początku potraktował kornet zwyczajnie, jak jeszcze jeden przedmiot do konserwacji. Ten model nie należał do rzadkości. W jego konstrukcji nie zauważył nic szczególnego, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie kolekcjonera – zresztą w tym stanie właściwie nikogo by nie zainteresował. Wciśnięte wentyle były skorodowane i zakleszczone; mosiądz stracił swą barwę pod warstwą jakiegoś dziwnego brudu, a z błota wypełniającego rurki dobywała się nieprzyjemna rybia woń.
Vogel uznał, że instrument nie zasługuje na to, by on się nim zajmował, i postanowił przekazać go jednemu ze swoich asystentów. Sam wprost uwielbiał przywracać pierwotny wygląd instrumentom egzotycznym: starym chińskim i rzymskim fanfarom o długich prostych rurach i świdrujących tonach, pogiętym instrumentom blaszanym, niegdyś należącym do sław z początków jazzu, wszystkim tym, z którymi wiązał się kawałek historii muzyki. Mozolnie je naprawiał z cierpliwością zegarmistrza, wkładając w to cały swój kunszt, aż błyszczały jak nowe i wydawały jasne, czyste tony.
Zawinął kornet w starą powłoczkę i oparł o ścianę swojego gabinetu.
Cicho zabrzmiał dźwięczny gong interkomu.
– Tak, Mary, o co chodzi?
– Mam na linii admirała Jamesa Sandeckera z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych – odezwała się sekretarka głosem przypominającym zgrzyt paznokcia skrobiącego po tablicy. – Mówi, że to pilne.
– Dobra, dawaj go – powiedział Vogel i podniósł słuchawkę telefonu.
– Panie Vogel, tu James Sandecker.
Fakt, że Sandecker sam nakręcił numer jego telefonu i nie chełpił się swoim admiralskim stopniem, bardzo Vogla zdziwił.
– Słucham, panie admirale, czym mogę służyć?
– Czy pan już to otrzymał?
– A co miałem otrzymać?
– Starą trąbkę.
– A, ten kornet – powiedział Vogel. – Rano znalazłem go na biurku bez żadnych informacji. Myślałem, że to jakiś dar dla muzeum.
– To moja wina, panie Vogel. Powinienem był pana uprzedzić, ale nie miałem czasu.
Przynajmniej szczere usprawiedliwienie, pomyślał Vogel.
– Co mógłbym dla pana zrobić, admirale?
– Byłbym wdzięczny, gdyby pan zbadał tę rzecz i powiedział mi, co panu o niej wiadomo. Data produkcji i tak dalej.
– Pan mi pochlebia, admirale, ale dlaczego zwraca się pan z tym do mnie?
– Skoro jest pan kustoszem Działu Muzycznego Muzeum imienia George'a Waszyngtona, to wybór ten wydaje się logiczny. Poza tym jeden z naszych wspólnych znajomych powiedział mi, że świat stracił drugiego Harry'ego Jamesa, kiedy pan postanowił poświęcić się pracy naukowej.
Mój Boże, prezydent, pomyślał Vogel. Punkt dla Sandeckera. Zna właściwych ludzi.
– Można by o tym dyskutować – rzekł Vogel. – Kiedy chciałby pan mieć moją opinię?
– W dogodnym dla pana terminie.
Vogel uśmiechnął się do siebie. Taka uprzejma prośba wymaga dodatkowych starań.
– Najdłużej trwa kąpiel usuwająca korozję. Przy odrobinie szczęścia powinienem mieć coś dla pana jutro rano.
– Dziękuję, panie Vogel – rzekł ucieszony Sandecker. – Jestem panu bardzo wdzięczny.
– Czy dysponuje pan jakimiś informacjami dotyczącymi miejsca i czasu znalezienia kornetu? Mogłyby mi się przydać.
– Wolałbym tego nie mówić. Moi ludzie woleliby mieć pańską opinię bez żadnych wskazówek czy sugestii z naszej strony.
– Chcecie porównać wasze ustalenia z moimi, czy o to panu chodzi?
– Chcemy, by pan potwierdził nasze nadzieje i oczekiwania, panie Vogel, nic więcej – dobitnie powiedział Sandecker.
– Zrobię, co tylko będę mógł, panie admirale. Kłaniam się.
– Powodzenia.
Przez kilka minut Vogel siedział z ręką na telefonie, gapiąc się na zawinięty w powłoczkę instrument w kącie gabinetu. Później nacisnął guzik interkomu.
– Mary, do końca dnia z nikim mnie nie łącz i wyślij kogoś po niezbyt dużą pizzę z boczkiem i dwa litry burgunda „Galio".
– Znów ma pan zamiar się zamknąć w tym starym, zatęchłym warsztacie? – zaskrzeczała Mary.
– Tak – odparł Vogel z westchnieniem. – To będzie długi dzień.
Najpierw sfotografował kornet w kilku różnych ujęciach. Potem dokładnie go zmierzył i zbadał ogólny stan widocznych części, łącznie ze zmatowieniem powierzchni i występującymi na niej zanieczyszczeniami, zapisując każdą obserwację w dużym notesie. Przyglądał się kornetowi okiem profesjonalisty z coraz większym zainteresowaniem. Był to instrument wysokiej klasy, wykonany z mosiądzu dobrej jakości. Mała średnica czary głosowej i wentyli wskazywała, że został wyprodukowany przed 1930 rokiem. To, co Vogel początkowo wziął za korozję, okazało się kruchą skorupą błota, które odpryskiwało pod lekkim naciskiem gumowej łyżki.
Następnie zanurzył instrument w roztworze środka do zmiękczania wody, łagodnie mieszając płyn i co jakiś czas zmieniając kąpiel, by usunąć brud. Zanim minęła północ, kornet był całkowicie rozmontowany. Wtedy Vogel rozpoczął żmudne przecieranie powierzchni metalu rozcieńczonym kwasem chromowym, by przywrócić mosiądzowi blask. Po wielokrotnym płukaniu na czarze głosowej zaczął się powoli ukazywać bogaty spiralny ornament i ozdobny napis.
– Na Boga! – wykrzyknął Vogel. – Toż to prezent.
Wziął lupę i zaczął studiować napis. Kiedy ją odkładał i sięgał po słuchawkę, trzęsły mu się ręce.
27.
Dokładnie o godzinie ósmej Johna Vogla wprowadzono do gabinetu Sandeckera na ostatniej kondygnacji dziesięciopiętrowego, pokrytego szkłem przeciwsłonecznym budynku NUMA, gdzie mieściła się centrala agencji. Vogel miał zaczerwienione oczy i nawet nie próbował ukryć ziewnięcia.