– Kiedy przeszedłeś do rezerwy, miałem nadzieję, że pozbyłem się ciebie na dobre.
– Zdaję sobie sprawę, że po korytarzach Pentagonu tańczono z radości, kiedy odszedłem.
– Powiedzmy raczej, że nikt nie wylewał łez z powodu twojego odejścia. – Kemper powoli kręcił kołowrotkiem, nawijając żyłkę z błystką. – Dobra, Jim, zbyt długo cię znam, żebym nie wyczuł w tym jakiejś gry. O co wam chodzi, panowie?
– Szukamy „Titanica" – obojętnie odparł Sandecker. Kemper w dalszym ciągu kręcił kołowrotkiem.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Kemper znów rzucił błystkę.
– Po co? Żeby zrobić parę zdjęć reklamowych?
– Nie, żeby wydobyć go na powierzchnię. Kemper przestał nawijać żyłkę. Odwrócił się i popatrzył na Sandeckera.
– „Titanica"?
– Tak.
– Jim, chłopie, tym razem naprawdę zerwałeś się z cum. Chcesz, żebym uwierzył…
– To nie bajka – przerwał mu Seagram. – Polecenie wydobycia wraku wydał bezpośrednio Biały Dom.
Kemper badawczo spojrzał na Seagrama.
– A więc mam uważać, że reprezentujecie prezydenta?
– Tak, panie admirale. Zgadza, się.
– Muszę stwierdzić, że ma pan dość dziwny sposób załatwiania spraw, panie Seagram. Czy nie zechciałby pan wyświadczyć mi tej grzeczności i wyjaśnić…
– Właśnie po to tu jesteśmy, panie admirale, żeby wszystko wyjaśnić.
– Jim, ty też uczestniczysz w tej grze? – spytał Kemper Sandeckera.
Sandecker skinął głową.
– Tak, ale pan Seagram tym kieruje i trzyma wszystko w tajemnicy.
– Dobra, Seagram, wchodź pan na mównicę. Po co ten cały cyrk i dlaczego tak nagle chcecie wydobyć ten stary wrak?
– Po kolei, panie admirale. Zacznę od tego, że jestem szefem ściśle tajnej komórki rządowej, która nazywa się Sekcja Meta.
– Nigdy o niej nie słyszałem – rzekł Kemper.
– Nie figurujemy w żadnych wykazach urzędów federalnych. O naszej działalności nie ma nic nawet w aktach CIA, FBI ani Państwowego Zarządu Transportu Morskiego.
– Tajny trust mózgów – wtrącił Sandecker.
– Jesteśmy czymś więcej niż zwykłym trustem mózgów – powiedział Seagram. – Nasi ludzie przygotowują koncepcje futurystyczne, a następnie próbują je realizować.
– To musi kosztować miliony dolarów – stwierdził Kemper.
– Skromność nie pozwala mi wymienić dokładnej wysokości naszego budżetu, panie admirale, muszę jednak przyznać, że mamy do dyspozycji sumę nieco większą od jedynki z dziewięcioma zerami.
– Mój Boże! – odezwał się Kemper półgłosem. – Powiada pan ponad miliard dolarów do dyspozycji komórki, o której istnieniu nikt nic nie wie? Zaczyna mnie to interesować, panie Seagram.
– Mnie również – kwaśno stwierdził Sandecker. – Dotychczas szukał pan pomocy NUMA za pośrednictwem Białego Domu, próbując sprawiać wrażenie, że jest pan asystentem prezydenta. Po co te makiawelskie wybiegi?
– Dla bezpieczeństwa. Na wyraźne życzenie prezydenta, panie admirale, na wypadek przecieków na Kapitol. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnie jego administracja, byłoby polowanie na czarownice w Kongresie z powodu finansów Sekcji Meta.
Kemper i Sandecker spojrzeli na siebie i pokiwali głowami, a potem przenieśli wzrok na Seagrama w oczekiwaniu dalszego ciągu.
– Otóż Sekcja Meta opracowała system obrony pod kryptonimem „Plan Sycylijski"…
– „Plan Sycylijski"?
– Kryptonim ten wywodzi się od nazwy pewnej strategii szachowej, znanej jako obrona sycylijska. Przy opracowywaniu tego planu oparto się na wariancie zasady masera. Na przykład, jeśli przepuścić fale dźwiękowe o pewnej częstotliwości przez jakiś ośrodek zawierający pobudzone atomy, to wówczas można osiągnąć niezwykle wysoką emisję tego dźwięku.
– Podobnie jak z promieniem lasera – skomentował Kemper.
– Do pewnego stopnia – odparł Seagram. – Z tym że laser emituje bardzo wąski strumień światła, nasze urządzenie natomiast szerokie pole fal dźwiękowych w kształcie wachlarza.
– Poza rozrywaniem bębenków, do czego to służy? – spytał Sandecker.
– Jak pan zapewne pamięta ze szkoły podstawowej, panie admirale, fale dźwiękowe rozchodzą się koliście, bardzo podobnie do fal, które powstają na stawie, gdy wrzuca się do wody kamyk. My możemy wzmocnić fale dźwiękowe ponad milion razy. Kiedy wyzwoli się tę straszliwą energię, wówczas rozchodzi się ona w atmosferze, popychając przed sobą cząsteczki powietrza z niepowstrzymaną siłą i zbijając je w litą ścianę nie do przebicia o powierzchni setek kilometrów kwadratowych. – Seagram przerwał, żeby podrapać się w nos. – Nie będę zanudzał panów równaniami ani szczegółami technicznymi oprzyrządowania, gdyż są zbyt skomplikowane, żeby je tutaj omawiać, ale sami panowie widzą, jakie możliwości otwiera nasz plan. Każda nieprzyjacielska rakieta, wystrzelona w kierunku Ameryki, w zetknięciu z tą niewidzialną barierą ochronną natychmiast przestanie istnieć na długo przed osiągnięciem celu.
– A… czy ten plan jest realny? – zapytał Kemper z wahaniem.
– Tak, panie admirale. Zapewniam pana, że to da się zrealizować. Nawet już w tej chwili buduje się pewną liczbę instalacji, które pozwolą zatrzymać zmasowany atak rakietowy.
– Chryste! – wykrzyknął Sandecker. – Broń ostateczna?!
– „Plan Sycylijski" nie jest bronią. To czysto naukowa metoda zabezpieczania naszego państwa.
– Aż trudno to sobie uzmysłowić – rzekł Kemper.
– Wystarczy, że pan sobie wyobrazi grzmot, jaki powstaje, gdy odrzutowiec przekracza szybkość dźwięku, wzmocniony dziesięć milionów razy.
Kemper sprawiał wrażenie oszołomionego.
– Lecz ten grzmot… czy on nie doprowadzi do totalnych zniszczeń na Ziemi?
– Nie. Energia jest kierowana w przestrzeń i dla osoby znajdującej się na poziomie morza będzie tak samo nieszkodliwy jak zwykły odległy grzmot.
– Ale co to wszystko ma wspólnego z „Titanikiem"?
– Pierwiastek, który jest niezbędny do uzyskania optymalnego poziomu emisji dźwięku, to bizanium, i właśnie tu leży pies pogrzebany, panowie, ponieważ jedyne na świecie znane zasoby rudy bizanium wysłano do Stanów Zjednoczonych w roku 1912 na pokładzie „Titanica".
– Rozumiem – powiedział Kemper, kiwając głową. – A więc brak bizanium jest ostatnią przeszkodą na drodze do uruchomienia waszego systemu obrony?
– Jego funkcjonowanie umożliwia jedynie budowa atomowa tego właśnie pierwiastka. Wprowadziliśmy wszystkie znane właściwości bizanium do komputera, który obliczył, że nasze szansę mają się jak trzydzieści dwa tysiące do jednej.
– Ale po co wydobywać cały statek? – spytał Kemper. – Dlaczego po prostu nie rozwalić grodzi i nie wydobyć samego bizanium?
– Drogę do ładowni musielibyśmy torować sobie ładunkami wybuchowymi. To stwarzałoby zbyt wielkie niebezpieczeństwo utracenia rudy na zawsze. Prezydent i ja uważamy, że dodatkowy koszt, wynikający z podniesienia kadłuba, to nic w porównaniu z ryzykiem jej utracenia.
Kemper ponownie rzucił błystkę.
– Przyznaję, brzmi to rozsądnie, panie Seagram, ale skąd pan wie, czy „Titanic" znajduje się w stanie, który pozwala na wydobycie go w całości? Po siedemdziesięciu pięciu latach na dnie może być przecież kupą przerdzewiałego żelastwa.
– Moi ludzie mają własną teorię na ten temat – odezwał się Sandecker. Odłożył wędkę, wziął kasetę z przyborami i wyjął z niej jakąś kopertę. – Obejrzyj je sobie.
Podał Kemperowi kilka zdjęć formatu pocztówkowego.
– Wygląda to na jakieś podwodne śmietnisko – stwierdził Kemper.
– Właśnie – potwierdził Sandecker. – Co jakiś czas kamery naszego batyskafu trafiają na przedmioty wyrzucone za burtę z przepływających statków. – Ręką wskazał pierwsze zdjęcie. – To piecyk z galery, znaleziony na głębokości tysiąca trzystu metrów w okolicach Bermudów. Następnie blok silnika samochodowego, sfotografowany na dwóch kilometrach koło Aleutów. Ani jednego, ani drugiego nie sposób datować. A tu samolot z drugiej wojny światowej, grunman F4F, odkryty na trzech kilometrach w pobliżu Islandii. Dokopaliśmy się do jego historii. Spadł do morza siedemnastego marca tysiąc dziewięćset czterdziestego szóstego roku z powodu braku paliwa. Pilot wyszedł z tego bez szwanku.