– Niech pan nie mówi hop. Pitt i jego ludzie pracują nad tym od dziewięciu miesięcy. Dziewięć ciężkich miesięcy zmagań z zimowymi sztormami, których Atlantyk im nie szczędził, borykania się z niepowodzeniami i pokonywania trudności technicznych, jakie się pojawiały. To zakrawa na cud, że aż tyle dokonali w tak krótkim czasie. A jeszcze mnóstwo rzeczy może nie wyjść. Niewykluczone, że w kadłubie są niewidoczne pęknięcia i rozwali się w czasie podnoszenia z dna albo że jest za bardzo przyssany do mułu i w ogóle nigdy nie da się oderwać. Na pańskim miejscu nie byłbym tak zadowolony, dopóki na własne oczy bym nie zobaczył, jak „Titanic" na holu mija Statuę Wolności.
Seagram wyglądał na urażonego. Widząc jego minę, admirał uśmiechnął się szeroko i poczęstował go cygarem. Odmówił.
– Ale równie dobrze może wypłynąć na powierzchnię jak po maśle – odezwał się Sandecker pocieszająco.
– Właśnie. Co mi się najbardziej w panu podoba, admirale, to ten umiarkowany optymizm.
– Lubię być przygotowany na rozczarowanie. Wówczas łatwiej je znieść.
Seagram nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę milczał. W końcu się odezwał:
– A więc będziemy się martwić o „Titanica" we właściwym czasie. Wciąż jednak mamy do rozważenia problem prasy. Jak sobie z nim poradzimy?
– Nic prostszego – beztrosko powiedział Sandecker. – Zrobimy to, co robi każdy normalny polityk, kiedy żądni sensacji dziennikarze ujawniają jego nieczyste sprawki.
– To znaczył – spytał Seagram znużonym głosem.
– Zorganizujemy konferencję prasową.
– Ależ to szaleństwo. Kiedy Kongres i podatnicy się dowiedzą, że wywaliliśmy na to ponad trzy czwarte miliarda dolarów, wówczas zatańczą z nami jak tornado w Kansas.
– Trzeba więc udawać wariata i do publicznej wiadomości podać tylko połowę kosztów wydobycia. Kto się w tym połapie? Nie sposób wykryć prawdziwych danych.
– W dalszym ciągu to mi się nie podoba – rzekł Seagram. – Ci waszyngtońscy dziennikarze są mistrzami od zadawania podchwytliwych pytań w czasie konferencji prasowych. Rozpracują pana jak amen w pacierzu.
– Nie miałem na myśli siebie – powoli odparł Sandecker.
– No to kogo? Z pewnością nie mnie. Jestem nic nie znaczącym człowiekiem, który oficjalnie nie ma z tym nic wspólnego. Chyba pan nie zapomniał?
– Myślałem o kimś innym. O kimś, kto się nie orientuje w naszych zakulisowych matactwach, kto jest autorytetem w sprawach zatopionych statków i kogo prasa będzie traktowała z największym szacunkiem i kurtuazją.
– A skąd pan weźmie taki wzór doskonałości?
– Szalenie się cieszę, że pan użył tego określenia – chytrze powiedział Sandecker. – Widzi pan, myślałem o pańskiej żonie.
39.
Dana Seagram stała za pulpitem w pozie znamionującej pewność siebie i zręcznie odpowiadała na pytania zadawane jej przez ponad osiemdziesięciu dziennikarzy, siedzących w audytorium centrali NUMA. Nieustannie się uśmiechała jak zadowolona z siebie kobieta, która wie, że jest akceptowana. Miała na sobie spódnicę z jednego kawałka materiału i sweter z głębokim dekoltem w serek, z wykwintnym akcentem w postaci niewielkiego naszyjnika z mahoniu. Fakt, że była wysoka, pociągająca i elegancka, z punktu dawał jej przewagę nad dziennikarzami, którzy sprawiali wrażenie inkwizytorów.
Z lewej strony sali wstała jakaś siwowłosa kobieta i pomachała ręką.
– Mogę, doktor Seagram? Dana z wdziękiem skinęła głową.
– Proszę pani, czytelnicy mojej gazety, „Chicago Daily", pragnęliby się dowiedzieć, dlaczego rząd wydaje miliony na wydobycie starego, zardzewiałego wraku. Czy nie lepiej byłoby przeznaczyć te pieniądze na coś innego, powiedzmy na opiekę społeczną czy na tak bardzo potrzebne dofinansowanie miast?
– Z przyjemnością to pani wyjaśnię – odpowiedziała Dana. – Zacznę od tego, że wydobycie „Titanica" nie jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Budżet operacji opiewa na dwieście dziewięćdziesiąt milionów dolarów, a naszym dotychczasowym wydatkom jeszcze daleko do tej sumy. Sporo nam brakuje do wykonania planu.
– Czy nie uważa pani, że to mnóstwo pieniędzy?
– Nie, jeżeli się uwzględni ewentualne zyski. Widzi pani, „Titanic" jest najprawdziwszym magazynem skarbów. Szacunkowo ich wartość oblicza się na przeszło trzysta milionów dolarów. Na jego pokładzie w dalszym ciągu znajduje się mnóstwo kosztowności pasażerów, w samych tylko kabinach luksusowych ich wartość ocenia się na ćwierć miliona dolarów. Następnie wyposażenie statku, meble i cenne ozdoby, z których część mogła się zachować. Każdy kolekcjoner z przyjemnością zapłaciłby od pięciuset do tysiąca dolarów za porcelanową filiżankę czy kryształowy kielich z zastawy w jadalni pierwszej klasy. Nie, proszę państwa, akurat w tym szczególnym wypadku przedsięwzięcie rządowe nie jest, przepraszam za wyrażenie, okradaniem podatnika. Będziemy mieli zyski w dolarach i zyski w historycznej wartości przedmiotów z minionej epoki, nie mówiąc już o ogromnym bogactwie cennych danych dla potrzeb nauki i techniki morskiej.
– Czy można, doktor Seagram? – spytał z końca sali wysoki mężczyzna o ściągniętej twarzy. – Nie mieliśmy czasu na zapoznanie się z informacjami dla prasy, które pani wcześniej rozdała, a więc czy moglibyśmy prosić o podanie szczegółów technicznych operacji?
– Cieszę się, że pan o to zapytał – odpowiedziała Dana i uśmiechnęła się. – Naprawdę, bo pańskie pytanie daje mi okazję do zaprezentowania państwu kilku przezroczy, które powinny wyjaśnić wiele tajemnic tego przedsięwzięcia. – Zwróciła się w stronę kulis: – Proszę zgasić światło.
Światła przygasły i na ekranie, zawieszonym wysoko za pulpitem, ukazało się pierwsze przezrocze.
– Zacznę od zestawu ponad osiemdziesięciu stykówek, przedstawiających „Titanica" na dnie morza. Na szczęście statek osiadł równo, z lekkim przechyłem na lewą burtę, co zapewnia dogodny dostęp podczas uszczelniania stumetrowego rozdarcia, które jest wynikiem kolizji z górą lodową.
– Czy możliwe jest uszczelnienie rozdarcia o takich rozmiarach na tak ogromnej głębokości?
Ukazało się następne przezrocze, przedstawiające mężczyznę trzymającego coś, co przypominało dużą kroplę płynnego plastyku.
– W odpowiedzi na to pytanie – rzekła Dana – doktor Amos Stanford demonstruje opracowaną przez siebie substancję pod nazwą hydrostal. Jak sama nazwa wskazuje, hydrostal jest substancją półpłynną, która w ciągu dziewięćdziesięciu sekund od zetknięcia z wodą osiąga twardość stali, przylegając do metalu, jakby była przyspawana.
Informacja ta wywołała falę szeptów, która ogarnęła całą salę.
– W strategicznych punktach wokół wraku rozmieszczono kuliste zbiorniki aluminiowe o średnicy trzech metrów wypełnione hydrostalem – ciągnęła Dana. – Są one tak skonstruowane, że batyskaf może połączyć się z każdym zbiornikiem, podobnie jak prom kosmiczny z laboratorium orbitalnym, a następnie podpłynąć z nim do miejsca pracy, gdzie członkowie załogi wypuszczają hydrostal za pomocą specjalnej dyszy, która pozwala na dokładne celowanie.
– W jaki sposób wypompowuje się hydrostal ze zbiornika?
– Żeby to zilustrować, użyję następnego porównania: duże ciśnienie, panujące na takiej głębokości, wypycha substancję uszczelniającą z aluminiowego zbiornika poprzez dyszę do otworu, który ma być zaślepiony, co bardzo przypomina wyciskanie pasty do zębów z tubki.
Dana gestem poprosiła o kolejne przezrocze.
– Tutaj widzimy rysunek oceanu w przekroju, przedstawiający statki pomocnicze na powierzchni oraz batyskafy skupione wokół wraku na dnie. W operacji biorą udział cztery załogowe pojazdy podwodne. „Safona I", którą państwo zapewne pamiętają z wyprawy z prądem Lorelei, aktualnie łata uszkodzenia kadłuba w prawej burcie, spowodowane przez górę lodową, a także na dziobie, w miejscach zniszczonych przez wypadające kotły „Titanica". Jej młodsza i nowocześniejsza siostra, „Safona II", uszczelnia mniejsze otwory, takie jak nawiewniki, drzwi oraz iluminatory. Batyskaf marynarki wojennej „Ślimak Morski" odcina zbędne elementy: maszty, osprzęt i ostatni komin, który przewrócił się na pokład łodziowy od strony rufy. Wreszcie „Sonda Głębinowa", batyskaf należący do spółki naftowej „Uranus", instaluje zawory bezpieczeństwa w kadłubie i nadbudówkach „Titanica".