– Nawet najlepiej opracowane plany… – mruknął Pitt do siebie. – Kolejny stracony dzień. Cztery razy w tygodniu musimy przerywać i zostawiać na boi rurę do pompowania powietrza.
– To Bóg zsyła sztormy – obojętnie stwierdził Farquar. Kiwnął głową w stronę dwóch rzędów monitorów telewizyjnych, które zajmowały całą przednią ścianę centrali operacyjnej na „Koziorożcu". – Przynajmniej im to w ogóle nie przeszkadza.
Pitt spojrzał na ekrany, które pokazywały batyskafy spokojnie pracujące przy wraku, cztery kilometry pod powierzchnią niespokojnego morza. Ich samowystarczalność była błogosławieństwem dla całego przedsięwzięcia. Z wyjątkiem „Ślimaka Morskiego", którego maksymalny czas zanurzenia wynosił tylko osiemnaście godzin, teraz bezpiecznie umocowanego do pokładu „Modoca", pozostałe trzy batyskafy mogły przebywać przy „Titanicu" pięć dni z rzędu i dopiero po tym okresie wracały na powierzchnię dla wymiany załóg. Pitt odwrócił się do Ala Giordina, pochylonego nad dużym stołem z mapami.
– Jaki jest szyk statków pomocniczych?
Giordino wskazał ręką maleńkie, pięciocentymetrowe modele rozrzucone po mapie.
– „Koziorożec" jak zwykle w środku. „Modoc" z dziobu na kursie, a „Bomberger" wlecze się trzy mile za rufą.
Pitt spojrzał na model „Bombergera". Był to nowy statek, specjalnie skonstruowany do wydobywania wraków z dużych głębokości.
– Każ jego kapitanowi zbliżyć się na jedną milę.
Giordino kiwnął głową w stronę łysego radiooperatora, który siedział przed nadajnikiem, dla bezpieczeństwa przypięty do pochyłego pulpitu.
– Słyszałeś, Curley? Przekaż „Bombergerowi", żeby się zbliżył na milę z rufy.
– A co ze statkami zaopatrzeniowymi? – spytał Pitt.
– Żadnych problemów. Taka pogoda to małe piwo dla tak dużych łajb jak one. „Alhambra" zajmuje swoją pozycję z lewej burty, a „Monterey Park" jest tam, gdzie powinien być, z prawej.
Pitt ruchem głowy wskazał mały czerwony model.
– Widzę, że nasi rosyjscy przyjaciele są ciągle z nami.
– „Michaił Kurkow"? – spytał Giordino. Wziął do ręki niebieską replikę okrętu wojennego i postawił ją przy czerwonym modelu. – Noo… ale ta zabawa nie jest dla niego zbyt przyjemna, bo krążownik rakietowy „Junona" z wyrzutniami pocisków kierowanych trzyma się go, jakby go kto przykleił.
– A boja sygnałowa wraku?
– Spokojnie sobie popiskuje z głębokości dwudziestu pięciu metrów – oznajmił Giordino. – Tylko tysiąc dwieście metrów stąd, co do milimetra, w namiarze pięćdziesiąt dziewięć, to znaczy na południowy wschód.
– Dzięki Bogu nie zdryfowaliśmy – powiedział Pitt i westchnął.
– Nie denerwuj się – rzekł Giordino, uśmiechając się pocieszająco. – Za każdym razem, gdy trochę podmucha, zachowujesz się jak matka, której córka wraca z randki o północy.
– Ten kompleks kwoki staje się coraz gorszy, im bliżej końca – przyznał Pitt. – Tylko dziesięć dni, Al. Jeżeli przez dziesięć dni utrzyma się dobra pogoda, będziemy mogli zwinąć cały ten interes.
– Wszystko zależy od naszej wyroczni – powiedział Giordino i zwrócił się do Farquara: – Co ty na to, wielki proroku meteorologicznej mądrości?
– Ode mnie możecie dostać prognozę najwyżej na dwanaście godzin – mruknął Farquar, nie podnosząc wzroku. – Tu jest północny Atlantyk, a to najbardziej nieobliczalny ocean. Co chwila się zmienia. Gdyby ten wasz cenny „Titanic" zatonął na Oceanie Indyjskim, tobym wam dał dziesięciodniową prognozę z osiemdziesięcio-procentową dokładnością.
– Gadanie – odparł Giordino. – Założę się, że kiedy kochasz się z kobietą, to zanim się do niej dobierzesz, nie mówisz jej, że będzie miała tylko czterdzieści pięć procent przyjemności.
– Czterdzieści pięć procent to lepsze niż nic – obojętnie stwierdził Farquar.
Pitt zauważył, że operator sonaru podniósł rękę, więc podszedł do niego.
– Co jest?
– Jakiś dziwny dźwięk na wzmacniaczu – odparł operator. Miał bladą twarz i posturę goryla. – Od około dwóch miesięcy czasami go słyszę. To bardzo dziwny dźwięk, jakby ktoś coś nadawał.
– Rozszyfrowałeś to?
– Nie, szefie. Dałem posłuchać Curleyowi, ale on mówi, że to jakiś bełkot.
– Prawdopodobnie na wraku coś się obluzowało i prąd wody tym klekoce.
– Albo duchy – rzekł operator sonaru.
– Nie wierzysz w nie, ale się ich boisz, co?
– Razem z „Titanikiem" zatonęło półtora tysiąca ludzi – odparł operator. – Niewykluczone, że duch przynajmniej jednego z nich wrócił na statek, żeby straszyć.
– Mnie interesuje tylko jeden rodzaj spirytualizmu – rzucił Giordino od stołu z mapami. – Zaglądanie do butelki…
– Zgasł obraz z kamery w kabinie „Safony II" – odezwał się jasny blondyn siedzący przy monitorach.
Pitt natychmiast znalazł się koło niego i spojrzał na ciemny ekran.
– Może u nas coś nawaliło?
– Nie, szefie. Wszystkie obwody tutaj i w przekaźniku boi działają. Coś musiało nawalić na „Safonie II". Wygląda to, jakby na obiektywie kamery ktoś powiesił szmatę.
Pitt wziął do ręki grafik z rozkładem pracy załóg.
– Na tej zmianie „Safona II" jest pod komendą Omara Woodsona.
Curley nacisnął guzik i włączył nadajnik.
– „Safona II", halo, „Safona II", zgłoś się. – Pochylił się do przodu, rękami przyciskając słuchawki do uszu. – Słabo słychać, szefie. Mnóstwo zakłóceń. Słowa są bardzo porwane. Niczego nie mogę zrozumieć.
– Włącz głośnik – rozkazał Pitt.
W centrali operacyjnej zaskrzeczał jakiś głos, przytłumiony trzaskami.
– Coś blokuje przekaz – rzekł Curley. – Przekaźnik na boi powinien odbierać sygnał czysto i wyraźnie.
– Nastaw głośność do oporu. Może uda nam się coś zrozumieć z odpowiedzi Woodsona.
– „Safona II", prosimy o powtórzenie. Nie możemy cię zrozumieć. Odbiór.
W chwili gdy Curley przekręcił potencjometr, wszyscy aż podskoczyli, ogłuszeni wybuchem trzasków dobywających się z głośnika.
– …rożec. Mamy… po… biór.
Pitt chwycił mikrofon.
– Omar, tu Pitt. Wysiadła wam kamera telewizyjna. Możesz to naprawić? Czekamy na odpowiedź. Odbiór.
Wszyscy wpatrywali się w głośnik, jakby był żywą istotą. Minęło pięć nie kończących się minut, pełnych niecierpliwego oczekiwania na meldunek Woodsona. I wtedy w głośniku znów odezwał się grzmot przerywanych słów:
– Hen… Munk… simy poz… na… wy… Zaintrygowanie wykrzywiło twarz Giordina.
– Chodzi o Munka. Reszta jest za bardzo zniekształcona, żeby cokolwiek zrozumieć.
– Jest obraz. – Okazało się, że nie wszyscy patrzyli na głośnik. Młody człowiek przy monitorach ani na chwilę nie oderwał wzroku od ekranu „Safony II". – Wygląda na to, że załoga zebrała się wokół kogoś, kto leży na podłodze.
Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w stronę monitora telewizyjnego, jak widzowie na meczu tenisowym. Przed kamerą w różnych kierunkach poruszali się członkowie załogi, a w głębi trzej mężczyźni stali pochyleni nad ciałem rozciągniętym w dziwnej pozie na wąskiej podłodze kabiny batyskafu.
– Omar, słyszysz mnie?! – krzyknął Pitt do mikrofonu. – Nie rozumiemy, co mówisz. Już was widzimy. Napisz na kartce, co chciałeś nam powiedzieć, i potrzymaj ją przed kamerą. Odbiór.
Zobaczyli, że jedna z postaci odłącza się od reszty, pochyla nad stołem, przez kilka chwil pisze, a później podchodzi do kamery. To był Woodson. Trzymał przed sobą kartkę papieru, na której widniał napis wykonany nierównymi drukowanymi literami: HENRY MUNK NIE ŻYJE. PROSIMY O POZWOLENIE NA WYNURZENIE.