Выбрать главу

– A więc Woodson miał rację, że Munk został zamordowany.

– Zamordowany, powiadasz? O tak, oczywiście, nie ma żadnych wątpliwości – spokojnie stwierdził Bailey, jak gdyby morderstwo było codziennym zjawiskiem na pokładzie statku.

– Wygląda na to, że zabójca uderzył Munka z tyłu, a potem rąbnął jego głową w obudowę alternatora, żeby upozorować wypadek.

– Bardzo możliwe.

Pitt położył rękę na ramieniu Baileya.

– Będę wdzięczny, jeżeli na jakiś czas zatrzymasz to odkrycie dla siebie, doktorze.

– Nie pisnę ani słowa, nabieram wody w usta, i tak dalej. Już się o to nie martw. Mój raport i świadectwo zgonu będą tu na ciebie czekały, gdybyś ich potrzebował.

Pitt uśmiechnął się do lekarza i wyszedł z izby chorych. Ruszył na rufę, gdzie stała „Safona II", z której słona woda ściekała na pochylnię, po drabince wspiął się do włazu i zniknął we wnętrzu. Jakiś technik sprawdzał kamerę telewizyjną.

– No i jak to wygląda? – spytał Pitt.

– Nic jej się nie stało – odparł technik. – Kiedy tylko specjaliści od konstrukcji sprawdzą kadłub, będzie mógł pan wysłać batyskaf z powrotem.

– Im wcześniej, tym lepiej,

Pitt minął technika i poszedł na rufę. Krew Munka była już wytarta z podłogi i rogu obudowy alternatora.

W głowie Pitta kłębiły się myśli. Tylko jedna z nich przybrała konkretny kształt, choć właściwie nie była to myśl, a raczej pewność, że coś wskaże mordercę. Sądził, że poszukiwania zajmą mu godzinę albo więcej, lecz los się do niego uśmiechnął. W ciągu dziesięciu minut znalazł to, czego potrzebował.

42.

– Czy ja dobrze pana rozumiem? – spytał Sandecker, rzucając wściekłe spojrzenia zza biurka. – Na jednym z członków mojej załogi popełniono brutalne morderstwo, a pan mi każe spokojnie siedzieć i nie reagować, gdy tymczasem morderca pozostaje na wolności?

Warren Nicholson nerwowo wiercił się w fotelu, unikając wzroku admirała.

– Zdaję sobie sprawę, że trudno panu to zaakceptować.

– Łagodnie powiedziane – prychnął Sandecker. – A może przyjdzie mu do głowy, żeby znowu kogoś zabić?

– To wkalkulowane ryzyko, które wzięliśmy pod uwagę.

– Wzięliśmy pod uwagę? – powtórzył Sandecker jak echo. – Łatwo wam to powiedzieć, kiedy siedzicie sobie w centrali CIA. Nie jest pan zamknięty w batyskafie jak w pułapce tam na dnie, tysiące metrów pod powierzchnią oceanu, i nie zastanawia się, czy stojący obok człowiek nie rozwali panu łba.

– Jestem pewien, że do tego nie dojdzie – powiedział Nicholson beznamiętnie.

– Skąd ta pewność?

– Zawodowi agenci rosyjscy nie mordują, o ile nie jest to absolutnie konieczne.

– Agenci rosyjscy… – Zaskoczony Sandecker wytrzeszczył na Nicholsona oczy pełne niedowierzania. – Na Boga, co pan wygaduje?

– To, co pan słyszy. Henry'ego Munka zabił agent pracujący dla wywiadu sowieckiej marynarki.

– Nie ma pewności. Brak dowodów…

– Na sto procent nie. Mógłby to być kto inny, ktoś, kto żywił do Munka jakąś urazę, ale wszystko wskazuje na agenta opłacanego przez Rosjan.

– Lecz dlaczego Munk? – zapytał Sandecker. – Był specjalistą od instrumentów. Jakież zagrożenie mógł stanowić dla szpiega?

– Podejrzewam, że zobaczył coś, czego nie powinien widzieć, i wobec tego należało mu zamknąć usta – odparł Nicholson. – Ale, że tak powiem, to tylko połowa. Widzi pan, admirale, tak się złożyło, że nie jeden, lecz dwóch rosyjskich agentów infiltruje waszą operację.

– Nie przyjmuję tego do wiadomości.

– Panie admirale, przecież my zajmujemy się szpiegostwem i ustalaniem takich rzeczy.

– Którzy to? – spytał Sandecker. Nicholson bezradnie wzruszył ramionami.

– Przykro mi, ale tylko tyle mogę panu powiedzieć. Z naszych informacji wynika, że używają pseudonimów „Srebrny" i „Złoty", lecz nawet się nie domyślamy ich prawdziwych nazwisk.

W oczach Sandeckera pojawiła się zawziętość.

– A gdyby moi ludzie sami to ustalili?

– Mam nadzieję, że będzie pan z nami współpracował, przynajmniej na razie, proszę więc kazać im trzymać język za zębami i nie podejmować żadnych akcji.

– Ale to mogą być sabotażyści i uniemożliwią całą operację.

– Jesteśmy skłonni przypuszczać, że nie otrzymali rozkazu prowadzenia działań destrukcyjnych.

– To szaleństwo, czyste szaleństwo – mruknął Sandecker. – Czy pan w ogóle zdaje sobie sprawę, o co mnie prosicie?

– Kilka miesięcy temu prezydent zadał mi to samo pytanie i moja odpowiedź ciągle jest ta sama: nie. Zdaję sobie jednak sprawę, że chodzi wam o coś więcej niż tylko o zwykłe wydobycie statku, lecz prezydent nie uznał za stosowne zdradzić mi prawdziwej przyczyny tego waszego przedstawienia. Sandecker zacisnął zęby.

– No dobrze, a jeśli się zgodzę, to co?

– Będzie pan o wszystkim informowany. We właściwym czasie otrzymacie zielone światło i przymkniecie sowieckich agentów.

Admirał siedział w milczeniu przez kilka chwil. Kiedy w końcu się odezwał, Nicholson zwrócił uwagę na jego śmiertelnie poważny ton.

– Dobra, Nicholson, dam się w to wrobić. Ale niech Bóg ma pana w swojej opiece, jeżeli tam, pod wodą, dojdzie do jakiegoś tragicznego wypadku albo następnego morderstwa. Konsekwencje tego będą straszniejsze, niż może pan sobie wyobrazić.

43.

Mel Donner, zlany wiosennym deszczem, wszedł frontowymi drzwiami do domu Marie Sheldon.

– To mnie chyba nauczy, żebym woził parasol w samochodzie – powiedział wyjmując chusteczkę do nosa i wycierając sobie garnitur. Marie zamknęła drzwi i przyglądała mu się z ciekawością.

– W czasie sztormu każdy port jest dobry. Prawda, przystojniaku?

– Przepraszam, nie dosłyszałem?

– Z pańskiego wyglądu wnoszę, że szuka pan schronienia, dopóki deszcz nie ustanie, a łaskawy los skierował pana pod mój dach – śmiało powiedziała Marie zalotnym tonem.

Donner na moment zmrużył oczy, ale tylko na moment, a potem się uśmiechnął.

– Przepraszam. Nazywam się Mel Donner i jestem starym znajomym Dany. Czy ją zastałem?

– Wiedziałam, że obcy mężczyzna, który stoi na progu mojego domu i błaga, żebym go do siebie wpuściła, to zbyt piękne, by było prawdziwe – odparła z uśmiechem. – Jestem Marie Sheldon. Proszę wejść i się rozgościć, a ja tymczasem zawołam Danę i przyniosę panu filiżankę kawy.

– Dziękuję. Ta kawa to wspaniały pomysł.

Donner taksującym spojrzeniem obrzucił Marie, kiedy szła do kuchni. Miała na sobie krótką białą spódniczkę do tenisa, dżersejową górę bez rękawów i była boso. Mocno kołysząc biodrami, wprawiała w ruch spódniczkę, którą bezwstydnie i kusząco wywijała na boki.

Wróciła z filiżanką kawy.

– Dana w weekendy leniuchuje. Rzadko zwleka się z łóżka przed dziesiątą. Pójdę na górę ją pogonić.

Czekając na nią, Donner czytał tytuły książek na regale obok kominka. Często tak robił. Rzadko się zdarza, by tytuły książek nie stanowiły klucza do osobowości i gustów ich właściciela.

Wybór był typowy dla samotnej kobiety: kilka tomików poezji, Prorok, książka kucharska „New York Timesa" oraz romanse i bestsellery. Donnera zainteresowało jednak ich ustawienie. Pomiędzy Fizyką międzykontynentalnych wypływów lawy a Geologią podwodnych kanionów znalazł Wyjaśnienie marzeń seksualnych kobiety i Historię O. Akurat sięgał po tę ostatnią książkę, gdy usłyszał kroki na schodach. Odwrócił się, kiedy Dana weszła do pokoju.