Выбрать главу

Farquar z dziwnym wyrazem twarzy wpatrywał się w mapy pogody rozłożone przed nim na stole. Był tak otumaniony brakiem snu, że miał trudności z odczytywaniem adnotacji, które sam zrobił zaledwie przed kilkoma minutami. Dane o temperaturze, szybkości wiatru, ciśnieniu barycznym i nadciągającym froncie burzowym zlewały się w jedną rozmazaną plamę.

Bezskutecznie przecierał oczy, chcąc przywrócić im ostrość widzenia. Potrząsnął głową, żeby oprzytomnieć i przypomnieć sobie, jakie wnioski nasuwały mu się przed chwilą.

Huragan. Tak, to było to. Farquar powoli uświadamiał sobie, że popełnił poważny błąd w obliczeniach. Wbrew jego przewidywaniom huragan nie skręcił w stronę przylądka Hatteras, lecz powstrzymywany przez obszar wysokiego ciśnienia wzdłuż wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych ruszył na północ nad oceanem, a co gorsza, po zmianie kierunku zaczął przesuwać się szybciej i teraz pędził ku „Titanicowi" z prędkością około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę.

Farquar obserwował powstawanie tego huraganu na zdjęciach satelitarnych i dokładnie przestudiował ostrzeżenia stacji NUMA w Tampie, lecz pomimo wieloletniego doświadczenia w prognozowaniu pogody nie był przygotowany na to, że ten potwór osiągnie taką gwałtowność i prędkość w tak krótkim czasie.

Huragan w maju? Nie do pomyślenia. Wtedy przypomniał sobie, że już coś na ten temat mówił Pittowi. Co to było? „To Bóg zsyła sztormy." Nagle zrobiło mu się słabo, na jego twarz wystąpiły kropelki potu, gwałtownie zamykał i otwierał dłonie.

– Boże, tym razem pomóż „Titanicowi" – szepnął. – Teraz jedynie Ty możesz go uratować.

56.

Holowniki ratownicze Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych „Morse" i „Wallace" przypłynęły tuż przed trzecią po południu i wolno krążyły wokół „Titanica". Ogrom wraku i towarzysząca mu dziwna atmosfera śmierci wzbudzały w ich załogach takie samo uczucie nabożnej czci, jakiego dzień wcześniej doznali ratownicy NUMA.

Po półgodzinnej inspekcji z dystansu holowniki z maszynami na „stop" ustawiły się na wzburzonych falach równolegle do zardzewiałego kadłuba. Potem jak na komendę opuściły szalupy, w których kapitanowie podpłynęli do „Titanica" i wspięli się na jego pokład po drabinkach w pośpiechu przerzuconych przez burtę.

Porucznik George Uphill z „Morse'a" był niskim zażywnym mężczyzną o ogorzałej twarzy, z ogromnymi wąsami jak u Bismarcka, komandor porucznik Scotty Butera zaś miał ponad dwa metry wzrostu i wspaniałą czarną brodę, która zakrywała mu policzki. Żaden z nich nie przypominał wymuskanych oficerków marynarki wojennej. Obaj pod każdym względem wyglądali i zachowywali się, jak przystało na prawdziwych ratowników.

– Nawet nie wiecie, panowie, jakie to szczęście, że was widzimy – powiedział Gunn, witając się z nimi. – Admirał Sandecker i pan Dirk Pitt, nasz dyrektor do zadań specjalnych, oczekują was w tak zwanej centrali operacyjnej.

Kapitanowie holowników ruszyli za Gunnem po schodach, a następnie przez pokład łodziowy, z niemym zachwytem patrząc szeroko otwartymi oczami na to, co pozostało z niegdyś pięknego statku. Weszli do sali gimnastycznej i Gunn dokonał prezentacji.

– To wręcz niewiarygodne – rzekł Uphill półgłosem. – Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę spacerował po pokładach „Titanica".

– Ja mam dokładnie takie samo wrażenie – dodał Butera.

– Z przyjemnością bym panów oprowadził, ale każda minuta zwiększa ryzyko ponownej utraty statku – powiedział Pitt.

Admirał Sandecker gestem zaprosił ich do długiego stołu, zawalonego mapami pogody, rysunkami i mapami morskimi, na których stały kubki z parującą kawą.

– W tej chwili największe zmartwienie mamy z pogodą – rzekł. – Nasz meteorolog, który jest na pokładzie „Koziorożca", coś sobie ubrdał i przepowiada sądny dzień.

Pitt rozwinął dużą mapę pogody i położył ją na stole.

– Nie można się opędzić od złych wieści. Pogoda robi się coraz gorsza. W ciągu ostatniej doby barometr spadł o prawie półtora centymetra. Siła wiatru cztery. Dmucha z północnego wschodu i tężeje. Nie uciekniemy od tego, panowie, nie ma żadnych wątpliwości. Jeżeli nie stanie się cud i huragan „Amanda" nagle nie skręci na zachód, to jutro mniej więcej o tej porze znajdziemy się w jego czołowej ćwiartce.

– Huragan „Amanda"… – powtórzył Butera. – Tak brzydko się zapowiada?

– Joel Farquar, nasz meteorolog, zapewnia mnie, że tak słabe sztormy, jak to maleństwo, się nie zdarzają – odparł Pitt. – Z meldunków wynika, że wiatr wieje z siłą zaledwie piętnastu stopni w skali Beauforta.

– Piętnastu stopni?! – wykrzyknął zdumiony Gunn. – O Boże, przecież największe huragany mają siłę dwunastu.

– Toteż obawiam się, że w ten sposób może dojść do spełnienia najkoszmarniejszego snu każdego ratownika okrętów: wydobyć wrak tylko po to, by go stracić wskutek kaprysu pogody – powiedział Sandecker, ponurym wzrokiem spoglądając na Uphilla i Buterę. – Wygląda na to, że obaj panowie przybyli tu na darmo. Lepiej wróćcie na swoje statki i uciekajcie przed huraganem.

– Uciekać, u licha?! – huknął Uphill. – Przecież dopiero co przypłynęliśmy.

– Nie wyraziłbym tego lepiej – odezwał się Butera z szerokim uśmiechem i spojrzał na Sandeckera. – Jeśli trzeba, to „Morse" i „Wallace" mogą holować lotniskowiec po wzburzonym morzu w czasie tornada.

– Wyciągnięcie czterdziestopięciotysięcznika ze szponów huraganu wydaje mi się lekką przesadą – mruknął Sandecker.

– Żadna przesada – odparował Butera. – Jeśli połączymy liną rufę „Morse'a" z dziobem „Wallace'a", będziemy mogli wspólnymi siłami holować „Titanica" w taki sam sposób, jaki to robi tandem lokomotyw z pociągiem towarowym.

– I to na dziesięciometrowej fali, z szybkością pięciu, sześciu węzłów – dodał Uphill.

Sandecker spojrzał na obu kapitanów i pozwolił im mówić dalej.

– To nie zwyczajne portowe kalosze, panie admirale – odezwał się Butera. – To pełnomorskie holowniki do przeprowadzania operacji ratunkowych na oceanie. Każdy z nich ma osiemdziesiąt metrów długości i dieslowską siłownię o mocy pięciu tysięcy koni mechanicznych, która pozwala holować dwadzieścia tysięcy ton z prędkością dziesięciu węzłów na odległość dwóch tysięcy mil bez uzupełniania paliwa. Jeżeli jakiekolwiek dwa holowniki na świecie mogą wyprowadzić „Titanica" z huraganu, to tylko one.

– Doceniam wasz entuzjazm, ale nie chcę ponosić odpowiedzialności za życie panów i waszych załóg w tak ryzykownej grze – powiedział Sandecker. – Trudno, „Titanic" będzie musiał przetrwać sztorm w dryfie najlepiej, jak potrafi. Rozkazuję panom odpłynąć na bezpieczną odległość.

Uphill popatrzył na Buterę.

– Powiedz mi, komandorze, kiedy ostatnio odmówiłeś wykonania rozkazu admirała?

Butera udawał, że się zastanawia.

– Chyba dziś rano.

– Dla mnie i moich ludzi bylibyście mile widziani – wtrącił Pitt.

– To bunt – kategorycznie stwierdził Sandecker, ale w jego głosie wyczuwało się wyraźne zadowolenie – jego argument odniósł zamierzony skutek. Obrzucił wszystkich chytrym spojrzeniem i powiedział: – Dobra, panowie, to wasz pogrzeb. A teraz, jak już ustaliliśmy, proponuję zabrać się do ratowania „Titanica" zamiast bezczynnie tu siedzieć.

Kapitan Iwan Parotkin stał na lewym skrzydle mostka „Michaiła Kurkowa" i patrzył w niebo przez lornetkę.

Był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu, o wyrazistej twarzy, która prawie nigdy się nie uśmiechała, i chociaż zbliżał się do sześćdziesiątki, jego włosy nie nosiły śladu siwizny. Miał na sobie ciepły golf, grube wełniane spodnie i długie buty do kolan.