Выбрать главу

– Masz mnie za głupka? Myślisz, że nie wiem, czy mam pasażera, czy nie? Poza tym to byłoby samobójstwo. Gdyby tym młotkiem rzucono minutę wcześniej, kiedy jeszcze leciałem na wysokości trzydziestu metrów, to nie mielibyście co zbierać.

– Użyłeś złej nomenklatury – rzekł Pitt. – To nie był zwykły pasażer, lecz pasażer na gapę. On też nie jest głupkiem. Zaczekał, aż koła dotknęły lądowiska, rzucił młotek i wyskoczył przez luk ładunkowy. Tylko Bóg wie, gdzie się teraz ukrywa. Dokładne przeszukanie osiemdziesięciu kilometrów ciemnych korytarzy i przedziałów jest niemożliwe.

Twarz Sturgisa nagle pobladła.

– Chryste, on musi być w helikopterze.

– Nie wygłupiaj się. Wyskoczył, jak tylko wylądowałeś.

– Nie, nie. Z otwartego okna kabiny nie można rzucić młotkiem w wirnik. Z tą ucieczką to też nie tak.

– A więc, słucham cię – spokojnie powiedział Pitt.

– Pokrywa luku przedziału towarowego jest otwierana i zamykana elektronicznie przełącznikiem w kabinie pilota.

– A jest stamtąd jakieś inne wyjście?

– Tylko przez drzwi do kabiny.

Pitt dokładnie obejrzał szczelnie zamkniętą pokrywę luku, a potem znów odwrócił się do Sturgisa.

– Jak należy traktować niepożądanych gości? Chyba najlepiej będzie, jeżeli poprosimy go, żeby wyszedł na świeże powietrze.

Sturgisowi nogi przyrosły do pokładu, gdy zobaczył, że w prawej ręce Pitta nagle pojawił się kolt – czterdziestka piątka z tłumikiem.

– Jasne… pewnie… skoro tak uważasz.

Sturgis wdrapał się po drabince do kabiny i nacisnął przełącznik. Zawarczały silniczki elektryczne, kwadratowa pokrywa luku ładunkowego otworzyła się i uniosła nad kadłubem helikoptera. Nim zaskoczyły jej podpórki, Sturgis zdążył już wrócić na pokład statku, przezornie chowając się za szerokimi plecami Pitta.

Od otwarcia klapy upłynęło pół minuty. Sturgisowi zdawało się, że minęła cała wieczność. Pitt ciągle stał bez ruchu i nasłuchiwał. Słychać było tylko chlupot fal uderzających w kadłub, wycie tężejącego wiatru w nadbudówkach „Titanica" i gwar głosów dobiegających z sali gimnastycznej, ale te dźwięki w ogóle go nie interesowały. Kiedy stwierdził, że nie słyszy żadnych dźwięków wskazujących na jakiekolwiek zagrożenie, dopiero wówczas wszedł do helikoptera.

Pociemniałe niebo wypełniało mrokiem wnętrze i Pitt z niepokojem uświadomił sobie, że jego sylwetkę świetnie widać na tle otwartych drzwi. Na pierwszy rzut oka przedział towarowy zdawał się pusty, lecz po chwili poczuł klepnięcie w ramię i zobaczył rękę Sturgisa wyciągniętą w kierunku brezentu, pod którym rysował się jakiś ludzki kształt.

– Położyłem ten brezent, równo poskładany, nie dalej niż godzinę temu – szepnął Sturgis.

Pitt lewą ręką błyskawicznie ściągnął brezent, prawą mierząc z kolta.

Na podłodze leżała jakaś skulona postać. Osoba ta, ubrana w grubą kurtkę, miała nie domknięte oczy, co wskazywało, że była nieprzytomna, a to najwyraźniej wiązało się z brzydką krwawiącą raną na głowie, tuż ponad granicą włosów.

Sturgis stał bez ruchu jak wryty, patrząc wytrzeszczonymi oczami, które jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności. Później palcami lekko potarł brodę i z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Mój Boże – szepnął oszołomiony. – Czy wiesz, kto to jest?

– Wiem – spokojnie odparł Pitt. – Nazywa się Seagram. Dana Seagram.

58.

Niebo nad „Michaiłem Kurkowem" gwałtownie pociemniało – ogromne czarne chmury zgasiły wieczorne gwiazdy. Ponownie zerwał się wiatr, który stężał do zawieruchy o prędkości siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, z wyciem unoszącej na północny zachód długie pasma piany zmiecionej z grzbietów fal.

W przestronnej sterowni sowieckiego statku było ciepło i wygodnie. Prewłow stał obok Parotkina, który obserwował echo „Titanica" na ekranie radaru.

– Kiedy objąłem komendę na tym statku, sądziłem, że moje działania będą związane z realizacją badań naukowych i prac hydrograficznych – powiedział Parotkin takim tonem, jakby zwracał się do ucznia. – Nie było mowy o prowadzeniu operacji o charakterze całkowicie militarnym.

Prewłow zaprotestował podniesieniem ręki.

– Proszę nie zapominać, kapitanie, że określenie operacja militarna jest niestosowne. Ta niewielka akcja, którą wkrótce rozpoczniemy, jest całkowicie legalnym, cywilnym przedsięwzięciem, znanym w krajach zachodnich jako „zmiana kierownictwa".

– Jawne piractwo jest określeniem bliższym prawdy – rzekł Parotkin. – A jak nazwiecie tych dziesięciu żołnierzy piechoty morskiej, których byliście uprzejmi włączyć do mojej załogi, kiedy wychodziliśmy z portu? Akcjonariuszami?

– Znowu zaczynacie. Nie żołnierze piechoty morskiej, lecz cywilni członkowie załogi.

– Oczywiście – oschłym tonem powiedział Parotkin. – Tylko że każdy z nich jest uzbrojony po zęby.

– W prawie międzynarodowym nie ma przepisu, który by zabraniał członkom załogi statku posiadania broni.

– Gdyby nawet istniał, to niewątpliwie znaleźlibyście jakąś klauzulę, żeby go ominąć.

– Opamiętajcie się, drogi kapitanie Parotkin – upomniał go Prewłow i serdecznie poklepał po plecach. – Kiedy minie ten wieczór, będziemy bohaterami Związku Radzieckiego.

– Albo trupami – powiedział Parotkin drewnianym głosem.

– Nie obawiajcie się. Plan jest bez zarzutu, a dzięki sztormowi, który przegonił flotę ratowniczą, stał się jeszcze bardziej pewny.

– Nie zapominacie o „Junonie"? Jej kapitan nie pozostanie obojętny, kiedy podpłyniemy do „Titanica", wejdziemy na jego pokład i zawiesimy nad mostkiem banderę z sierpem i młotem.

Prewłow podniósł rękę i spojrzał na zegarek.

– Dokładnie za dwie godziny i dwadzieścia minut jedna z naszych atomowych łodzi podwodnych wypłynie na powierzchnię sto mil na północ i zacznie wysyłać sygnały SOS, podając się za statek „Laguna Star", frachtowiec o podejrzanej rejestracji.

– A co, myślicie, że „Junona" złapie się na tę przynętę i pośpieszy na ratunek?

– Amerykanie nigdy nie odmawiają pomocy – odparł Prewłow z przekonaniem. – Oni wszyscy mają kompleks dobrego Samarytanina. Tak, „Junona" z pewnością zareaguje. Musi. Poza holownikami, które nie mogą zostawić „Titanica", w promieniu trzystu mil znajduje się tylko ona.

– Ale skoro nasza łódź podwodna później się zanurzy, to jej echo zniknie z ekranu radaru „Junony"…

– Wtedy Amerykanie naturalnie pomyślą, że „Laguna Star" zatonęła, i zdwoją wysiłki, żeby jak najszybciej się znaleźć na miejscu katastrofy.

– Chylę czoło przed waszą wyobraźnią – rzekł Parotkin z uśmiechem. – Jednakże wciąż pozostają takie problemy jak dwa amerykańskie holowniki, wejście na pokład „Titanica" w czasie najgorszego od lat huraganu, unieszkodliwienie amerykańskiej załogi, a potem odholowanie wraka do Rosji. I to wszystko bez wywoływania międzynarodowych reperkusji…

– Mówicie o czterech sprawach, kapitanie – stwierdził Prewłow i przerwał, by zapalić papierosa. – Co do pierwszej, holowniki zostaną wyeliminowane przez dwóch radzieckich agentów, którzy w tej chwili udają członków amerykańskiego zespołu ratowniczego. Co do drugiej, wejdę na pokład „Titanica" i przejmę nad nim komendę, kiedy znajdziemy się w oku cyklonu. Ponieważ szybkość wiatru rzadko przekracza tam piętnaście węzłów, ja i moi ludzie nie powinniśmy mieć większych trudności z przejściem przez furtę ładunkową w kadłubie, którą w ustalonym czasie otworzy jeden z naszych agentów. Co do trzeciej, moja grupa abordażowa pozbędzie się załogi szybko i sprawnie. A wreszcie co do czwartej, wszystko będzie przeprowadzone tak, jak gdyby Amerykanie uciekli ze statku w czasie największego nasilenia huraganu i utonęli w morzu. W tej sytuacji „Titanic" będzie oczywiście porzuconym wrakiem. Pierwszy kapitan, który weźmie go na hol, stanie się jego właścicielem. I to wy będziecie tym szczęśliwym kapitanem, towarzyszu Parotkin. Zgodnie z międzynarodowym prawem morskim będziecie mieli wszelkie podstawy do wzięcia „Titanica" na hol.