Выбрать главу

– A może Rosjanie wpadli na pomysł, żeby to wykorzystać, i już są na pokładzie „Titanica"? Kemper pokręcił głową.

– Wejść na pokład statku przy wietrze przekraczającym sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i na ponad dwudziestometrowej fali? Moje doświadczenie morskie mówi mi, że to niemożliwe.

– Tydzień temu huragan „Amanda" również był uważany za niemożliwy.

Prezydent podniósł wzrok, kiedy naprzeciwko niego usiadł na

kanapie Nicholson.

– Są jakieś wiadomości?

– Z „Titanica" nic – powiedział Nicholson. – Nie zgłaszali się od wejścia w oko cyklonu.

– A holowniki?

– Jeszcze nie zauważyły „Titanica", co nie powinno zbyt dziwić. Z nieczynnym radarem są zdani jedynie na wzrok, a szukanie wzrokiem to żadna robota przy prawie zerowej widoczności.

Na dłuższą chwilę zapadło nieprzyjemne milczenie. Wreszcie odezwał się Gene Seagram:

– Teraz, kiedy jesteśmy tak blisko, nie możemy go stracić – rzekł, z trudem wstając. – Zapłaciliśmy za to straszliwą cenę… właściwie ja zapłaciłem… O Boże, nie możemy ponownie stracić bizanium.

Zwiesił ramiona i jakby zwiotczał. Donner i Collins z powrotem posadzili go na kanapie.

– Co będzie, panie prezydencie, jeżeli dojdzie do najgorszego? – spytał Kemper półgłosem. – Co wtedy?

– Skreślimy z listy Sandeckera, Pitta i pozostałych.

– A co z „Planem Sycylijskim"?

– „Plan Sycylijski" też będziemy musieli skreślić – mruknął prezydent.

64.

Gęsta szara mgła zaczęła powoli ustępować i Pitt uświadomił sobie, że leży głową w dół na czymś twardym i mokrym. Trwał w tej pozycji przez wiele długich minut na granicy świadomości, aż w końcu zmusił się do otwarcia oczu, a właściwie jednego oka, drugie bowiem miał sklejone zakrzepłą krwią. Jak człowiek, który dopiero co wyszedł z ciemnego tunelu na światło dzienne, zamrugał dobrym okiem i rozejrzał się dookoła. W dalszym ciągu był w helikopterze, leżał na nienaturalnie pochylonej podłodze, karkiem oparty o tylną ściankę przedziału towarowego.

Dlatego było mu twardo, a mokro od wody, która przelewała się kilkunastocentymetrową warstwą, omywając jego ciało. Zastanawiał się, jak do tego doszło, że leży w tej dziwnej, niewygodnej pozycji.

Miał uczucie, że w głowie siedzi mu krasnoludek i dźga go w mózg widłami. Tak długo spryskiwał sobie twarz słoną wodą, nie zważając na pieczenie, aż zakrzepła krew rozpuściła się i spłynęła. Mógł wreszcie otworzyć drugie oko. Odzyskawszy trójwymiarowe widzenie, usiadł na ściance i spojrzał na podłogę. Wydawało mu się, że jest w jakimś zwariowanym domu z wesołego miasteczka. Nie mógł wydostać się przez luk ładunkowy, ponieważ zamykająca go klapa zakleszczyła się wówczas, gdy helikopter koziołkował po pokładach „Titanica". Pitt nie miał innego wyboru, jak wyjść przez kabinę pilota. Zaczął się wdrapywać po podłodze, przytrzymując rękami kółek do mocowania ładunku.

Podciągnął się do przedniej ścianki przedziału towarowego, która teraz była sufitem. Ból głowy sprawiał, że Pittowi ciemniało w oczach i musiał odpoczywać co kilkadziesiąt centymetrów. W końcu dosięgnął klamki, lecz drzwi nie chciały się otworzyć. Wyjął kolta i uderzył nim w klamkę. Siła uderzenia wytrąciła mu z mokrej dłoni rewolwer, który z klekotem zsunął się po podłodze na tylną ściankę. Drzwi wciąż były zamknięte.

Pitt zaczął ciężko dyszeć. Z wyczerpania prawie stracił przytomność. Odwrócił głowę i spojrzał w dół. Miał wrażenie, że od tylnej ścianki kabiny dzieli go straszliwa przepaść. Zaciskając obie ręce na kółku do mocowania ładunków, rozhuśtał się i obiema stopami z całej siły kopnął w drzwi jak człowiek, który zdaje sobie sprawę, że to jego ostatnia szansa.

Klamka puściła i drzwi podskoczyły do góry, otwierając się pod kątem trzydziestu stopni, a potem opadły wskutek ciążenia. To jednak wystarczyło Pittowi, by wsunąć dłoń. Jęknął z bólu, kiedy drzwi uderzyły go w knykcie. Wisiał tak mimo bólu, zbierając siły przed ostatnią przeszkodą. Wziął głęboki oddech i na rękach wciągnął się do kabiny pilota, tak jak wchodzi się na poddasze bez pomocy drabiny. Później odpoczywał czekając, aż ustąpi szum w głowie i serce wróci do prawie normalnego rytmu.

Mokrą chusteczką do nosa owinął sobie krwawiącą dłoń i rozejrzał się po kabinie. Uznał, że stąd wydostanie się już bez trudu. Boczne drzwi były wyrwane z zawiasów, a przednia szyba wypchnięta. Teraz, kiedy miał pewność, że wyjdzie z helikoptera, począł się zastanawiać, jak długo był nieprzytomny. Dziesięć minut? Godzinę? Pół wieczoru? Nie mógł się zorientować, gdyż zgubił zegarek, którym prawdopodobnie o coś zaczepił.

Co się stało? Próbował przeanalizować wszystkie możliwości. Czy helikopter został zmieciony do oceanu? Najprawdopodobniej nie, ponieważ byłby już trumną Pitta na dnie morskiej otchłani. Ale skąd się wzięła woda w przedziale towarowym? Pewnie śmigłowiec zerwał się z mocujących go lin, zsunął się na pokład łodziowy i oparł o ścianę nadbudówki. Ale to też nie pasowało. Dlaczego był ustawiony idealnie pionowo? Pitt zdawał sobie sprawę, że każda dodatkowa sekunda, spędzona podczas huraganu na siedzeniu we wnętrzu helikoptera, zadawaniu sobie pytań i szukaniu odpowiedzi, grozi mu poważnym niebezpieczeństwem lub nawet śmiercią. Odpowiedzi natomiast czekały na zewnątrz. Wdrapał się więc na fotel pilota i wyjrzał przez strzaskane okno kabiny w ciemność.

Zobaczył burtę „Titanica". W lewo i prawo rozciągały się ogromne zardzewiałe płyty poszycia. Kiedy popatrzył w dół, dostrzegł rozszalałe morze.

Przewalające się potężne fale coraz to wpadały na siebie, tworząc kipiel. Widoczność nieco się poprawiła i wiatr osłabł do jakichś dziesięciu, piętnastu węzłów. W pierwszej chwili Pitt pomyślał, że przespał huragan, lecz zaraz uświadomił sobie, że wzburzone fale poruszają się chaotycznie, bez żadnego określonego kierunku: „Titanic" dryfował w środku spirali cyklonu i za parę minut znajdzie się w tylnej ćwiartce wściekłego sztormu.

Ostrożnie wydostał się na dziób helikoptera przez rozbite okno, a stamtąd na pokład „Titanica". Żadne miłosne wyznania nie sprawiłyby mu takiej przyjemności jak to, że znów czuł pod stopami zalany wodą pokład starego liniowca.

Ale który pokład? Wychylił się za burtę i spojrzał do góry. Zobaczył wygięty i rozerwany reling, na którym w dalszym ciągu wisiała jakaś część helikoptera. Wywnioskował z tego, że jest na pokładzie spacerowym B. Spojrzenie w dół pozwoliło mu odkryć przyczynę dziwnej pozycji śmigłowca.

Spadając do morza, helikopter zaczepił płozami o reling na pokładzie niżej i zawisł pionowo jak jakiś ogromny owad na ścianie, a potężne fale, uderzając w jego kadłub, jeszcze bardziej go zaklinowały.

Pitt nie zdążył nawet pomyśleć, że tylko cudem ocalał. Stojąc tam stwierdził bowiem, że wiatr tężeje, co oznaczało zbliżanie się ogona huraganu, i że ma trudności z utrzymaniem się na pokładzie, gdyż „Titanic" znów mocno pochylił się na prawą burtę.

Właśnie wtedy zauważył światła jakiegoś statku, który znajdował się na trawersie w odległości nie większej niż dwieście metrów. Nie sposób było określić jego wielkości, znów bowiem zatarła się granica między wodą a powietrzem, kiedy zaczął padać ulewny deszcz, którego krople z taką siłą biły w twarz Pitta, jakby mu ją ktoś tarł papierem ściernym. Czyżby to był jeden z holowników? A może wróciła „Junona"? W świetle błyskawicy zobaczył antenę radarową, która mogła należeć jedynie do „Michaiła Kurkowa".

Zanim po schodkach wdrapał się na pokład łodziowy i niepewnym krokiem dotarł do lądowiska helikoptera, już przemókł do suchej nitki i sapał z wysiłku. Ukląkł, by podnieść jedną z lin, służących do mocowania śmigłowca i przyjrzał się postrzępionym nylonowym włóknom. Potem wstał i pochylając się do przodu na wyjącym wietrze, zniknął w kurtynie wody, która zasłaniała statek.