Выбрать главу

Chyba już po raz dziesiąty zaczął czytać fotokopię strony starej gazety. Jej lektura byłaby bardzo ciekawa, gdyby Donnera interesowały reklamy urządzeń do strojenia fortepianów, elektryczne pasy przepuklinowe, lekarstwa na różne dziwne dolegliwości, a także artykuły redakcyjne, podkreślające zdecydowanie rady miejskiej Denver w oczyszczaniu takiej to a takiej ulicy z domów grzesznej rozrywki, czy też intrygujące drobne ogłoszenia, które napawały przerażeniem niewinne czytelniczki na początku XX wieku.

RAPORT KORONERA

W ubiegłym tygodniu osoby przybyłe do kostnicy miejskiej w Paryżu zaskoczył widok zagadkowej gumowej protezy, wystawionej tam, aby ktoś ją rozpoznał. Okazuje się, że w Sekwanie znaleziono zwłoki elegancko ubranej kobiety, prawdopodobnie w wieku około pięćdziesięciu lat, lecz jej ciało uległo już takiemu rozkładowi, że nie można było go przechowywać. Stwierdzono, że ofiara miała amputowaną lewą nogę, a zamiast niej pomysłowo wykonaną gumową protezę, którą wystawiono w nadziei, że umożliwi to identyfikację jej właścicielki.

Donner skwitował uśmiechem tę osobliwą historię i przeniósł wzrok na prawy górny róg, którego według relacji Koplina brakowało w gazecie znalezionej przez niego na Nowej Ziemi.

KATASTROFA W KOPALNI

Dziś wczesnym rankiem doszło do straszliwej tragedii: wybuch dynamitu w kopalni „Little Angel" koło Central City spowodował zawał, który stał się pułapką dla dziewięciu górników z pierwszej zmiany, łącznie ze znanym i szanowanym inżynierem górnictwa, Joshua Haysem Brewsterem.

Wyczerpani do nieprzytomności członkowie grupy ratunkowej utrzymują, że nie ma żadnej nadziei odnalezienia górników żywych. Bill Mahoney, nieustraszony sztygar z kopalni „Satan", dokonywał nadludzkich wysiłków, by dotrzeć do uwięzionych górników, ale przeszkodziła mu w tym woda zalewająca główny szyb.

„Moi biedni koledzy na pewno już nie żyją", oświadczył reporterom Mahoney na miejscu katastrofy. „Woda zalała drugi poziom powyżej miejsca, w którym pracowali. Na pewno utonęli jak szczury, zanim do nich dotarło, co się stało."

Milczący, pełen smutku tłum, zgromadzony pod bramą kopalni, żałośnie jęknął na wieść, że tym razem nie będzie można wydobyć ciał górników i urządzić im przyzwoitego pochówku.

Według informacji uzyskanych z wiarygodnych źródeł, inżynier Brewster zamierzał ponownie uruchomić kopalnię, która pozostawała nieczynna od 1881 roku. Jego przyjaciele i związani z nim biznesmeni mówią, że Brewster często powtarzał, jakoby w czasie pierwszych prac wydobywczych nie natrafiono na główną żyłę, i chwalił się, że to on ją odkryje.

Poproszony o komentarz Ernest Bloeser, dawny właściciel kopalni „Little Angel", obecnie na emeryturze, powiedział na ganku swojego domu w Golden: „Tę kopalnię prześladował pech od chwili, gdy ją uruchomiłem. Okazało się, że natrafiliśmy jedynie na żyłę niskoprocentowej rudy, która nie przyniosła żadnego dochodu." Pan Bloeser stwierdził ponadto: „Uważam, że Brewster całkowicie się mylił. Tam nigdy nie było śladu macierzystej żyły. Dziwię się, że człowiek z jego reputacją mógł w ten sposób myśleć."

Z ostatnich doniesień z Central City wynika, że skoro taka jest wola boska, to kopalnia będzie zasypana, stając się na wieki grobem zaginionych górników, którzy już nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Ta straszliwa katastrofa zebrała ponure żniwo. Na liście ofiar znalazły się następujące osoby:

Joshua Hays Brewster z Denver

Alvin Coulter z Fairplay

Thomas Price z Leadville

Charles P. Widney z Cripple Creek

Vernon S. Hall z Denver

John Caldwell z Central City

Walter Schmidt z Aspen

Warner E. O'Deming z Denver

Jason C. Hobart z Boulder

Niech Bóg ma w swojej opiece dusze tych śmiałych, utrudzonych znojną pracą ludzi.

Ilekroć Donner przebiegał wzrokiem po stronie zadrukowanej staromodną gazetową czcionką, zawsze w końcu wracał do ostatniego nazwiska na liście zaginionych górników. Powoli, jak w transie, położył fotokopię na kolanach, podniósł słuchawkę telefonu i zaczął nakręcać numer, którego długość świadczyła, że będzie to połączenie międzymiastowe.

14.

– „Monte Cristo"! – wykrzyknął Harry Young z zachwytem. – Z całego serca polecam „Monte Cristo". Również sałatka z roquefortem jest doskonała. Ale najpierw chciałbym martini, bardzo wytrawne, z dżinem.

– Kanapka „Monte Cristo" i sałatka z roquefortem. Przyjęłam – powiedziała młoda kelnerka, tak pochylona nad stolikiem, że uniosła się jej mini-spódniczka, odsłaniając białe majtki. – A szanowny pan co zamawia?

– Wezmę to samo – odparł Donner kiwając głową. – Tylko że ja zacznę od manhattanu z lodem.

Patrząc znad okularów, Young odprowadził wzrokiem kelnerkę śpieszącą do kuchni.

– Żeby tak ktoś chciał mi zrobić z niej prezent gwiazdkowy – rzekł z uśmiechem.

Young był kościsty i niski. Ten żwawy siedemdziesięcioośmioletni bon vivant, okiem eksperta pożądliwie spoglądający na kobiety, dawniej byłby uważany za przesadnie wystrojonego, podstarzałego głupca. W niebieskim golfie i wzorzystej sportowej marynarce siedział przy stoliku w loży naprzeciwko Donnera.

– Panie Donner! – powiedział uszczęśliwiony. – To dla mnie prawdziwa przyjemność. „Broker" jest moją ulubioną restauracją. – Machnął ręką, wskazując wyłożone boazerią ściany i loże. – Wie pan, dawniej był tu skarbiec banku.

– Zauważyłem to, kiedy musiałem się schylić, wchodząc przez pięciotonowe drzwi.

– Powinien pan przyjść tu na kolację. Podają doskonałe krewetki – rzekł Young, rozpromieniając się na samą myśl.

– Będę o tym pamiętał w czasie mojej następnej wizyty.

– A teraz proszę mi powiedzieć, o co panu chodzi? – powiedział Young, patrząc uważnie na Donnera.

– Mam kilka pytań.

Brwi Younga uniosły się ponad okulary.

– Coś takiego! Teraz dopiero naprawdę mnie pan zaintrygował. Czyżby pan był z FBI? Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, powiedział pan tylko, że reprezentuje rząd federalny.

– Nie jestem z FBI. Zajmuję się opieką społeczną. Do moich obowiązków należy weryfikacja zażaleń w sprawie rent.

– A więc cóż ja mogę dla pana zrobić?

– W tej chwili prowadzę dochodzenie w sprawie wypadku w kopalni, w którym przed siedemdziesięciu sześciu laty zginęło dziewięciu górników. Potomek jednej z ofiar złożył zażalenie dotyczące wysokości renty. Przyjechałem tu, by sprawdzić, czy zażalenie to jest uzasadnione. Stanowe Towarzystwo Historyczne poleciło mi pana jako chodzącą encyklopedię historii górnictwa na Zachodzie.

– Lekka przesada – odparł Young. – Niemniej jednak to mi pochlebia.

Kelnerka przyniosła drinki. Sączyli je przez minutę. Donner bez pośpiechu oglądał wiszące na ścianach zdjęcia królów srebra w Kolorado z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Wszyscy sportretowani mężczyźni mieli tak bezczelny wyraz twarzy, wynikający z bogactwa, że sprawiali wrażenie, jakby swoimi aroganckimi spojrzeniami chcieli stopić soczewki obiektywu.

– Panie Donner, proszę mi powiedzieć, na jakiej podstawie można kwestionować wysokość renty przyznanej za wypadek sprzed siedemdziesięciu sześciu lat?

– Zdaje się, że wdowa nie otrzymała wszystkiego, co jej się należało – odparł Donner, wchodząc na niepewny grunt. – Jej córka, że tak powiem, żąda wyrównania.

– Rozumiem – rzekł Young. W zamyśleniu patrząc zza stolika, zaczął machinalnie postukiwać łyżeczką w talerzyk. – Który górnik pana interesuje spośród tych, co zginęli w katastrofie w „Little Angel"?

– Moje gratulacje – powiedział Donner, unikając wzroku Younga i machinalnie rozkładając serwetkę. – Znakomicie pan trafił.

– To naprawdę nic trudnego. Wypadek w kopalni przed siedemdziesięciu sześciu laty. Zginęło dziewięciu górników. To mogła być tylko katastrofa w kopalni „Little Angel".