– Ten górnik nazywał się Brewster.
Young jeszcze przez chwilę patrzył na Donnera, potem przestał stukać łyżeczką w talerzyk i grzmotnął nią w blat stolika.
– Joshua Hays Brewster – powiedział półgłosem. – Syn Williama Bucka Brewstera i Hettie z domu Masters, urodzony w Sidney w stanie Nebraska czwartego… a może piątego kwietnia tysiąc osiemset siedemdziesiątego ósmego roku.
Donner wytrzeszczył oczy.
– Skąd pan to wszystko wie?
– O, wiem znacznie więcej – odparł Young z uśmiechem. – Inżynierowie górnicy, czyli „brygada w sznurowanych butach", jak ich niegdyś nazywano, stanowią raczej zamknięty klan. To jedna z tych nielicznych profesji, w których zawód przechodzi z ojca na syna, a synowie żenią się z siostrami i córkami innych inżynierów górników.
– Czy mam przez to rozumieć, że jest pan spokrewniony z Joshuą Haysem Brewsterem?
– Był moim wujem – rzekł Young, uśmiechając się od ucha do ucha.
Pod Donnerem jakby rozstąpiła się ziemia.
– Wygląda na to, że ma pan ochotę na następnego drinka – stwierdził Young i dał znak kelnerce, żeby przyniosła jeszcze jedną kolejkę. – Chyba nie muszę dodawać, że nie istnieje żadna córka, kwestionująca wysokość renty. Brat mojej matki umarł jako bezdzietny kawaler.
– Kłamstwo nie popłaca – oznajmił Donner z niepewnym uśmiechem. – Przepraszani, że wprowadziłem pana w błąd, równocześnie zapędzając się w kozi róg.
– Czy może mi pan wszystko wyjaśnić?
– Wolałbym nie.
– Ale pan rzeczywiście pracuje dla rządu? – spytał Young.
Donner pokazał mu swoją legitymację.
– Czy mogę więc zapytać, dlaczego prowadzicie dochodzenie w sprawie mojego dawno zmarłego wuja?
– Wolałbym nie – powtórzył Donner. – W każdym razie nie teraz.
– Czego pan chce się dowiedzieć?
– Wszystkiego, co panu wiadomo na temat Joshui Haysa Brewstera i wypadku w „Little Angel".
Przyniesiono drinki wraz z sałatką. Donner musiał przyznać, że przyprawiono ją doskonale. Jedli w milczeniu. Kiedy Young skończył, wytarł swoje mikroskopijne siwe wąsy, odetchnął głęboko i wygodnie oparł się o ścianę loży.
– Mój wuj był typowym przedstawicielem grupy ludzi, którzy na początku dziewiętnastego wieku kierowali kopalniami, pełnym zapału białym drobnomieszczaninem. Gdyby nie niewielki wzrost, a mierzył sobie zaledwie niecałe sto sześćdziesiąt centymetrów, z łatwością mógłby uchodzić za pierwowzór literackiej postaci szlachetnego, energicznego inżyniera górnika, który odznaczał się odwagą, lubił ryzyko i nosił wyglansowane długie buty, bryczesy i kapelusz z szerokim rondem.
– W pańskich ustach wygląda na bohatera starego serialu, nadawanego w sobotnie poranki.
– Fikcyjny bohater nigdy by mu nie dorównał – powiedział Young. – Dzisiaj oczywiście jest to wąska specjalizacja, ale inżynier dawnej szkoły musiał być twardy jak skała, którą drążył, i musiał znać się na wszystkim, bo był równocześnie mechanikiem, elektrykiem, poszukiwaczem, metalurgiem, geologiem, prawnikiem i rozjemcą między dusigroszami z zarządu a prostymi górnikami. Tylko tacy ludzie mogli kierować kopalnią i taki był Joshua Hays Brewster.
Donner milczał, powolnym ruchem obracając alkohol w szklance.
– Po ukończeniu wyższej szkoły górniczej – ciągnął Young – wuj uprawiał swój zawód w Klondike, Australii i Rosji, zanim w tysiąc dziewięćset ósmym powrócił w Góry Skaliste, by kierować „Sour Rock" i „Buffalo", to jest dwiema kopalniami należącymi do grupy francuskich finansistów, którzy nigdy na oczy nie oglądali Kolorado.
– To Francuzi mieli działki w Stanach?
– Tak. Zainwestowali ogromny kapitał na Zachodzie. Złoto i srebro, bydło, owce, grunty. Cokolwiek by pan wymienił, na wszystkim trzymali łapę.
– Co opętało Brewstera, że chciał ponownie uruchomić „Little Angel"?
– To jakaś bardzo dziwna historia – odparł Young. – Ta kopalnia nie przedstawiała żadnej wartości. „Alabama Burrow", położona o trzysta metrów od niej, dała dwa miliony dolarów w srebrze, zanim pompy przestały sobie radzić z podnoszącym się poziomem wody. Tam właśnie trafiono na wysokowydajną żyłę. „Little Angel" nigdy nawet się nie zbliżyła do takiej wydajności. – Young przerwał, pociągnął ze szklanki, a potem zapatrzył się w nią, jak gdyby w kostkach lodu majaczył jakiś niewyraźny obraz. – Kiedy o swoim zamiarze wuj zaczął informować każdego, kto tylko chciał tego słuchać, wówczas ludzie, którzy go znali, byli zaszokowani. Tak, panie Donner, zaszokowani. Joshua Hays Brewster był bowiem człowiekiem ostrożnym, człowiekiem, który wszystko rozpracowywał do najdrobniejszych szczegółów. Każde posunięcie dokładnie sobie kalkulował, nigdy nie ryzykując, jeżeli nie miał szans powodzenia. W jego wypadku publiczne rozgłaszanie takiego niedorzecznego przedsięwzięcia było nie do pomyślenia. Sam ten fakt wszyscy uznali za czyn szaleńca.
– Może znalazł jakieś ślady, które innym umknęły? Young przecząco pokręcił głową.
– Panie Donner, przez ponad sześćdziesiąt lat sam pracowałem jako geolog, i to nie najgorszy. Zszedłem tam jeszcze raz i zbadałem „Little Angel" aż do zalanych poziomów, a potem przeszukałem każdy dostępny cal w „Alabama Burrow" i powiadam panu jasno i wyraźnie: teraz nie ma tam żadnej nie wyeksploatowanej żyły srebra, ani nie było w tysiąc dziewięćset jedenastym.
Kelnerka przyniosła kanapki „Monte Cristo" i zabrała talerze po sałatce.
– Czy pan sugeruje, że pański wuj postradał zmysły?
– Owszem, taka możliwość przyszła mi do głowy. W owych czasach lekarze na ogół jeszcze nie umieli rozpoznawać guzów mózgu.
– Ani załamania nerwowego.
Young łapczywie zabrał się do swojej kanapki i dopił drugie martini, – Jak tam pańska „Monte Cristo", panie Donner?
Donner zmusił się do przełknięcia kilku kęsów.
– Doskonała, a pańska?
– Niebo w gębie. Czy nie zechciałby pan usłyszeć mojej prywatnej teorii? Nie będzie pan musiał silić się na grzeczność, może się pan śmiać bez skrępowania. Wszyscy reagują śmiechem, kiedy im to mówię.
– Obiecuję, że nie będę się śmiał – odparł Donner śmiertelnie poważnym tonem.
– Niech pan macza kanapkę w dżemie, panie Donner. Będzie smaczniejsza. A więc, jak już wspomniałem, mój wuj był człowiekiem bardzo skrupulatnym i bystrym obserwatorem, który krytycznie podchodził do swojej pracy, otoczenia i swoich osiągnięć. Zebrałem większość jego notatników i zapisków, które zajmują sporo miejsca w regale w moim gabinecie. Na przykład, jego uwagi na temat kopalni „Sour Rock" i „Buffalo" liczą sobie pięćset dwadzieścia siedem stron dokładnych szkiców oraz ładnie i czytelnie napisanych komentarzy. Jednakże na kartkach notatnika zatytułowanego „Kopalnia»Little Angel«" nie ma a b s o l u t n i e n i c.
– Nic nie zostawił na temat „Little Angel"? Może choć jakiś list? Young wzruszył ramionami i pokręcił głową.
– Wygląda na to, że nie miał czego zapisywać. Jak gdyby on i jego ludzie zeszli do kopalni i nigdy nie zamierzali wracać na powierzchnię.
– Co pan sugeruje?
– Może to zabrzmi idiotycznie – oznajmił Young – ale przemknęła mi przez głowę myśl o zbiorowym samobójstwie. Dokładnie zbadałem sprawę ustalając, że każdy z tych dziewięciu ludzi był albo kawalerem, albo wdowcem. W większości wypadków jako wędrowni samotnicy pod byle pretekstem przenosili się z jednej kopalni do drugiej, gdy im się znudziło albo gdy rozczarował ich sztygar czy dyrekcja. Oni nie mieliby po co żyć, gdyby starość nie pozwoliła im już pracować w kopalni.
– Ale przecież Jason Hobart miał żonę – wtrącił Donner.
– Jak to?! – zawołał Young, wytrzeszczając oczy. – W aktach żadnego z nich nie znalazłem śladu żony.
– Niech mi pan wierzy na słowo.
– Jezus Maria! Gdyby mój wuj o tym wiedział, to nigdy by nie zatrudnił Hobarta.
– A niby dlaczego?
– Czy pan tego nie rozumie? On potrzebował ludzi, którzy nie mieli przyjaciół czy bliskich krewnych, żeby nikt się nimi nie interesował, gdyby zniknęli.