– W porządku. Czujcie się jak u siebie, panowie. Moja sekretarka poda wam kawę i drinki.
– Dziękujemy za uprzejmość.
– A, jeszcze jedno – powiedział Seagram, uśmiechając się blado. – Mam tu prywatną łazienkę, więc proszę się nie denerwować, jeśli na chwilę tam pójdę.
Kiedy drzwi się zamknęły, Seagram przez jakiś czas siedział bez ruchu. Ostateczne potwierdzenie pięcioletniej pracy leżało przed nim na biurku. A może nie? Może te dokumenty zaprowadzą do kolejnej tajemnicy albo, co gorsza, w ślepy zaułek? Włożył kluczyk do zamka i otworzył aktówkę. Wewnątrz znajdowały się cztery skoroszyty i niewielki notatnik. Na skoroszytach widniały następujące napisy:
CD5C 7665 1911 Raport o naukowej i finansowej wartości rzadkiego pierwiastka bizanium
CD5C 7687 1911 Korespondencja między ministrem wojny a Joshua Haysem Brewsterem w sprawie możliwości zdobycia bizanium
CD5C 7720 1911 Memorandum ministra wojny do prezydenta w sprawie funduszy na tajny plan wojskowy 371-990-R85
CD5C 8039 1912 Raport o zakończeniu dochodzenia w sprawie okoliczności zniknięcia Joshui Haysa Brewstera.
Notatnik był zatytułowany zwyczajnie: „Dziennik Joshui Haysa Brewstera".
Logika nakazywała zbadać najpierw zawartość skoroszytów, lecz Seagram wygodniej usadowił się w fotelu i otworzył dziennik.
W cztery godziny później położył go starannie na skoroszytach i nacisnął guzik z boku interkomu. Prawie natychmiast odsunęła się płyta we wnęce ściany i do gabinetu wszedł mężczyzna w białym fartuchu technika.
– Jak szybko uda się panu to wszystko skopiować? Technik przerzucił kartki notatnika i zajrzał do skoroszytów.
– Potrzebuję jakichś czterdziestu pięciu minut. Seagram skinął głową.
– Dobrze. Proszę się niezwłocznie do tego zabrać. W pokoju obok ktoś czeka na oryginały.
Kiedy płyta się zasunęła, znużony Seagram wstał i chwiejnym krokiem poszedł do łazienki. Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Wykrzywił twarz w dziwnym grymasie.
– O Boże, nie – jęknął. – To nie fair… to nie fair. Potem schylił się nad miską klozetową i zwymiotował.
22.
Prezydent przywitał Seagrama i Donnera w drzwiach swojego gabinetu w Camp David.
– Przepraszam, że zaprosiłem was tutaj na siódmą rano, ale mogłem się z wami spotkać tylko o tej porze.
– Nie ma sprawy, panie prezydencie – powiedział Donner. – Jeśli o mnie chodzi, o tej porze zwykle uprawiam jogging.
Prezydent rzucił ubawione spojrzenie na korpulentną postać Donnera.
– Kto wie? Może uchroniłem pana od zawału? – rzekł i roześmiał się na widok zbolałej miny Donnera, a potem gestem zaprosił ich do gabinetu. – Wchodźcie, wchodźcie, siadajcie i czujcie się jak u siebie w domu. Zamówiłem lekkie śniadanie.
Usiedli pod ogromnym oknem, wychodzącym na marylandzkie wzgórza. Wniesiono kawę z półmiskiem słodkich bułeczek i prezydent poczęstował swych gości.
– No cóż, mam nadzieje, że tym razem przyszliście dla odmiany z dobrymi wieściami. „Plan Sycylijski" to nasza jedyna nadzieja, żeby przerwać ten wariacki wyścig zbrojeń z Rosjanami i Chińczykami – powiedział prezydent i przetarł oczy gestem znużenia. – To chyba największa głupota od początku istnienia ludzkości, szczególnie wobec tragicznego i absurdalnego faktu, że dysponujemy środkami, które pozwoliłyby nam wzajemnie się zniszczyć ponad pięć razy – dodał rozkładając bezradnie ręce. – To byłoby tyle na temat smutnej strony naszej rzeczywistości. Przypuszczam, że powiecie mi, na czym stoimy.
Trzymając w ręku kopie dokumentów z archiwum Ministerstwa Obrony, Seagram rzucił prezydentowi nad stolikiem do kawy spojrzenie zaspanych oczu.
– Pan, panie prezydencie, oczywiście ma informacje o naszych dotychczasowych postępach.
– Tak, zapoznałem się z raportami na temat waszego dochodzenia. Seagram podał prezydentowi kopię dziennika Brewstera.
– Myślę, że zainteresuje pana opis tej pasjonującej sprawy z początku dwudziestego wieku. Pierwszy wpis nosi datę ósmego lipca tysiąc dziewięćset dziesiątego roku i dotyczy wyjazdu Joshui Haysa Brewstera z gór Tajmyr w północnej Syberii, gdzie spędził dziewięć miesięcy, uruchamiając kopalnię ołowiu dla cara Rosji, w ramach kontraktu ze swoim pracodawcą, Societe des Mines de Lorraine. Dalej opisuje, jak jego statek, niewielki parowiec kabotażowy, w rejsie do Archangielska zabłądził we mgle i wszedł na mieliznę przy górnej wyspie Nowej Ziemi. Na szczęście statek to wytrzymał i rozbitkom udało się przetrwać w jego oblodzonym kadłubie do chwili, gdy w miesiąc później uratowała ich rosyjska fregata. Do tego czasu Brewster prowadził poszukiwania na wyspie. Osiemnastego dnia natknął się na jakąś dziwną skałę na stoku Biednej Góry. Jeszcze nigdy nie widział skały o takiej budowie, zabrał więc kilka jej próbek do Stanów Zjednoczonych. Ostatecznie dotarł do Nowego Jorku po sześćdziesięciu dwóch dniach od wyjazdu z kopalni w Tajmyrze.
– A zatem już wiemy, jak odkryto bizanium – powiedział prezydent.
Seagram skinął głową i mówił dalej:
– Brewster przekazał swojemu pracodawcy wszystkie próbki poza jedną, którą zachował sobie po prostu na pamiątkę. Po kilku miesiącach, nie otrzymawszy żadnej wiadomości na ich temat, spytał amerykańskiego dyrektora Societe des Mines de Lorraine, co się stało z próbkami, które zebrał na Biednej Górze. W odpowiedzi usłyszał, że uznano je za bezwartościowe i wyrzucono. Wzbudziło to w Brewsterze podejrzenie, więc przekazał swoją próbkę do analizy Urzędowi Górnictwa w Waszyngtonie. Ze zdziwieniem dowiedział się, że było tam bizanium, przedtem prawie całkowicie nie znany pierwiastek.
– Czy Brewster poinformował Societe des Mines de Lorraine o miejscu znalezienia bizanium? – spytał prezydent.
– Nie. Bardzo sprytnie to załatwił, udzielając tylko mglistych wskazówek co do miejsca. Właściwie powiedział im nawet, że znajduje się ono na dolnej wyspie, wiele kilometrów na południe.
– Jaki cel miał ten wybieg?
– To normalna taktyka poszukiwaczy – odparł Donner. – Zachowując w tajemnicy rzeczywiste miejsce cennego znaleziska, odkrywca może wynegocjować wyższy procent swojego udziału w zyskach z przyszłej kopalni.
– Słusznie – mruknął prezydent. – Ale dlaczego w tysiąc dziewięćset dziesiątym roku Francuzi wszystko zataili? Co takiego dostrzegli w bizanium, czego nikt inny nie zauważył przez następne siedemdziesiąt lat?
– Po pierwsze, jego podobieństwo do radu – rzekł Seagram. – Societe des Mines przekazało próbki Brewstera do Instytutu Radowego w Paryżu, gdzie naukowcy stwierdzili, że pewne własności bizanium i radu są identyczne.
– A ponieważ uzyskanie jednego grama radu kosztowało pięćdziesiąt tysięcy dolarów – wtrącił Donner – rząd francuski nagle dostrzegł szansę zachowania jedynych znanych złóż fantastycznie drogiego pierwiastka wyłącznie dla siebie.
– Tak jest, panie prezydencie. W tysiąc dziewięćset dziesiątym roku jedna uncja bizanium była warta milion czterysta tysięcy dolarów.
Prezydent podniósł się wolno i spojrzał w okno.
– Co dalej zrobił Brewster?
– Przekazał tę informację Ministerstwu Wojny – odparł Seagram. Wyjął i otworzył skoroszyt z dokumentami w sprawie funduszy na tajny plan wojskowy 371-990-R85. – Gdyby chłopcy z CIA poznali całą tę historię, to byliby dumni ze swych poprzedników. Kiedy generałowie z dawnego wywiadu wojskowego zorientowali się, czym dysponuje Brewster, postanowili przechytrzyć Francuzów, wykręcając im największy numer stulecia. Kazano Brewsterowi poinformować Societe des Mines, że zna skład próbek skały, i tak ich skołować, by sobie pomyśleli, że chce założyć syndykat i wydobywać bizanium na własną rękę. Miał żabojadów w garści i oni o tym wiedzieli, zdążyli już bowiem ustalić, że dane dotyczące lokalizacji złoża były fałszywe. Bez Brewstera nie zdobyliby bizanium. To takie proste. Nie mieli innego wyjścia, jak tylko mianować go naczelnym inżynierem i dopuścić do udziału w zyskach.
– A dlaczego nasz rząd sam się tym nie zajął? – spytał prezydent. – Dlaczego pozwolił zrobić to Francuzom?