Выбрать главу

Kelner przyniósł Prewłowowi koniak. Kapitan przepłukał sobie usta alkoholem i przełknął go jednym haustem.

– Czy mogę przeprosić was na chwilę, towarzyszu kapitanie? – nagle zapytał Marganin.

Kiedy Prewłow podniósł wzrok, porucznik ruchem głowy wskazał męską toaletę.

– Oczywiście.

Marganin wszedł do wysokiego pomieszczenia, wyłożonego kafelkami, i stanął przed pisuarem. Nie był sam. Pod drzwiami kabiny dostrzegł parę butów z pofałdowanymi nogawkami spodni. Spokojnie zaczekał, aż usłyszał szum spuszczanej wody. Wówczas podszedł do umywalki i zaczął powoli myć ręce, obserwując w lustrze, jak ten sam gruby mężczyzna, który siedział na ławce w parku, zapina pasek i zbliża się do niego.

– Przepraszam, marynarzu – rzekł grubas. – Coś ci wypadło.

Podał Marganinowi niewielką kopertę.

Marganin wziął ją bez wahania i wsunął do kieszeni munduru.

– Ale ze mnie gapa. Dziękuję.

Kiedy Marganin sięgał po ręcznik, grubas pochylił się nad umywalką.

– W tej kopercie jest bombowa informacja – odezwał się cicho. – Nie zlekceważcie jej.

– Potraktowana zostanie należycie.

33.

List leżał dokładnie na środku biurka w gabinecie. Seagram włączył lampę, opadł na fotel i zaczął czytać.

Drogi Gene!

Kocham Cię. Banalny sposób zaczynania listu, ale to prawda. Wciąż Cię kocham z całego serca.

W ciągu ostatnich pełnych napięcia miesięcy rozpaczliwie próbowałam zrozumieć Cię i pocieszyć. Bardzo cierpiałam czekając, aż Ty zaakceptujesz moją miłość i troskliwość. W zamian nie oczekiwałam niczego poza drobnym dowodem uczucia z Twojej strony. Pod wieloma względami jestem silna, Gene, ale nie mam ani siły, ani cierpliwości, żeby walczyć z Twoją lekceważącą obojętnością. Żadna kobieta tego nie potrafi. Z utęsknieniem wspominam nasze pierwsze dni, owe spokojne dni, kiedy nasze wzajemne zainteresowanie sobą było o wiele ważniejsze od spraw zawodowych. Wówczas żyło się znacznie prościej. Każde z nas prowadziłozajęcia na uniwersytecie, śmialiśmy się i kochali, jak gdyby to miało być po raz ostatni w życiu. Może ja sama wbiłam klin między nas, bo nie chciałam mieć dzieci. Być może dziecko sprawiłoby, że bardziej zbliżylibyśmy się do siebie. Nie wiem. Mogę jedynie żałować tego, czego nie zrobiłam. Wiem tylko, że będzie lepiej dla nas obojga, jeżeli na jakiś czas się rozstaniemy, w obecnej chwili bowiem życie pod jednym dachem wyzwala w nas więcej złośliwości i egoizmu, niż kiedykolwiek mogliśmy się spodziewać. Przeprowadzam się do Marie Sheldon, która pracuje w NUMA jako morski geolog. Jest tak miła, że oddała mi wolny pokój w swoim domu w Georgetown do czasu, gdy odzyskam równowagę psychiczną. Proszę, żebyś nie próbował kontaktować się ze mną, bo powiemy sobie jeszcze gorsze rzeczy. Błagam, Gene, daj mi trochę czasu na przemyślenie wszystkiego.

Podobno czas leczy wszystkie rany. Módlmy się, żeby tak było. Nie zostawiłabym Cię, Gene, gdybyś uważał, że jestem Ci naprawdę potrzebna. Sądzę, że w ten sposób zmniejszę presję związaną z Twoim stanowiskiem. Wybacz mi kobiecą słabość, ale z drugiej strony – z mojej – wszystko wygląda tak, jak gdybyś mnie od siebie odpychał. Miejmy nadzieję, że przyszłość pozwoli przetrwać naszej miłości. Powtarzam: kocham Cię.

Dana

Seagram przeczytał list cztery razy, nie mogąc oderwać oczu od kartek pokrytych równym pismem. Wreszcie zgasił lampę i siedział w ciemnościach.

34.

Dana Seagram stała przed otwartą szafą, po kobiecemu zastanawiając się, co ma na siebie włożyć, kiedy usłyszała pukanie do drzwi sypialni.

– Dana? Chyba już jesteś gotowa?

– Wejdź, Marie.

Marie Sheldon mówiła głębokim głosem. Była niską szczupłą kobietą, pełną energii. Miała żywe niebieskie oczy, zgrabny perkaty nos i szopę rozjaśnionych blond włosów. Byłaby bardzo ładna, gdyby nie kwadratowa broda.

– Codziennie rano mam to samo – powiedziała Dana z irytacją. – Gdybym tylko potrafiła się zorganizować i przygotować sobie ubranie wieczorem, ale zawsze odkładam wszystko na ostatnią chwilę.

Marie podeszła bliżej.

– A może włożysz tę niebieską spódniczkę?

Dana zdjęła spódniczkę z wieszaka, lecz po chwili rzuciła ją na dywan..

– Cholera! Bluzkę od niej zaniosłam do pralni.

– Uważaj, bo zaczniesz się pienić.

– Nic na to nie poradzę – odparła Dana. – Ostatnio nic mi nie wychodzi.

– Chcesz powiedzieć, że od czasu, gdy opuściłaś męża.

– Nie musisz mi prawić kazań.

– Spokojnie, kochanie. Jeśli chcesz wyładować na kimś złość, to stań przed lustrem.

Dana zachowywała się jak zbyt mocno nakręcona lalka. Marie zauważyła, że jej przyjaciółka jest bliska płaczu, więc strategicznie zaczęła się wycofywać.

– Uspokój się. Masz jeszcze trochę czasu. Zejdę na dół i rozgrzeję silnik.

Dana odczekała, aż ucichną kroki Marie, weszła do łazienki i połknęła dwie kapsułki librium. Kiedy środek uspokajający zaczął działać, włożyła na siebie lnianą turkusową sukienkę, przyczesała włosy, wsunęła stopy w pantofle na płaskim obcasie i zeszła na dół.

W drodze do NUMA była ożywiona i dziarsko przytupywała w takt muzyki płynącej z samochodowego radia.

– Jedna pigułka czy dwie? – od niechcenia spytała Marie.

– Mm…?

– Spytałam, czy wzięłaś jedną pigułkę, czy dwie. Można się bezpiecznie założyć, że coś łyknęłaś, skoro w jednej chwili zmieniasz się z wścieklicy w niewiniątko.

– To przez twoje kazanie.

– Dobra, ale uprzedzam, koleżanko, że jeżeli znajdę cię któregoś wieczoru na podłodze z powodu przedawkowania, to spokojnie zwinę manatki i cichutko, ukradkiem się oddalę, bo nie znoszę scen towarzyszących nagłemu zgonowi.

– Przesadzasz.

Marie spojrzała na Danę.

– Czyżby? Opychasz się tym świństwem jak hipochondryk witaminami.

– Czuję się bardzo dobrze – przekornie powiedziała Dana.

– Cholernie dobrze. Jesteś klasycznym przypadkiem sfrustrowanej baby w emocjonalnej depresji, a to najgorszy gatunek.

– Trzeba czasu, żeby rany się zabliźniły.

– Rany, do jasnej cholery! Ty masz poczucie winy.

– Nie będę się oszukiwała twierdząc, że zrobiłam najlepszą rzecz, opuszczając Gene'a, ale jestem przekonana, że postąpiłam słusznie.

– Nie sądzisz, że on cię potrzebuje?

– Miałam nadzieję, że wyciągnie do mnie rękę, lecz za każdym razem, kiedy jesteśmy sami, prychamy na siebie jak uliczne koty. On się zamknął przede mną, Marie. To znów ta sama stara, męcząca historia. Kiedy mężczyzna taki jak Gene staje się niewolnikiem swojej pracy, otacza się murem nie do przebicia. A idiotycznym powodem, niewiarygodnie idiotycznym powodem jest to, że według niego podzielenie się ze mną swoimi problemami automatycznie postawiłoby również mnie na linii ognia. Mężczyzna bierze na siebie niewdzięczny ciężar odpowiedzialności, a my, kobiety, nie. Traktujemy życie doraźnie. Nigdy nie planujemy naprzód jak mężczyźni. – Twarz Dany ściągnęła się i posmutniała. – Mogę więc teraz tylko czekać i wrócić do niego, kiedy padnie w tym swoim prywatnym boju. Wtedy i tylko wtedy, jestem tego pewna, mój powrót będzie mile widziany.

– Ale wtedy może już być za późno – rzekła Marie. – Z tego, co mówisz, wynika, że Gene jest idealnym kandydatem na pacjenta szpitala dla nerwowo chorych albo na zawałowca. Gdybyś miała odrobinę charakteru, to mimo wszystko zostałabyś przy nim do końca.

Dana pokręciła głową.

– Nie potrafię znieść, że on mnie odrzuca. Dopóki spokojnie się nie zejdziemy, dopóty inaczej będę sobie układała życie.

– Czy to wiąże się z innym mężczyzną?

– Tylko platonicznie – odparła Dana z wymuszonym uśmiechem. – Ani myślę odgrywać wyzwoloną kobietę i wskakiwać na każdego penisa, który mi się napatoczy.

– Możesz sobie wybrzydzać i opowiadać różne rzeczy, kochanie, ale w praktyce rzecz ma się zupełnie inaczej. Zapominasz, że jesteśmy w Waszyngtonie. Przypada nas tu osiem na jednego chłopa. Tylko wielkie szczęściary mogą sobie pozwolić na przebieranie.