– Nie przyjmuję tego do wiadomości.
– Panie admirale, przecież my zajmujemy się szpiegostwem i ustalaniem takich rzeczy.
– Którzy to? – spytał Sandecker. Nicholson bezradnie wzruszył ramionami.
– Przykro mi, ale tylko tyle mogę panu powiedzieć. Z naszych informacji wynika, że używają pseudonimów „Srebrny" i „Złoty", lecz nawet się nie domyślamy ich prawdziwych nazwisk.
W oczach Sandeckera pojawiła się zawziętość.
– A gdyby moi ludzie sami to ustalili?
– Mam nadzieję, że będzie pan z nami współpracował, przynajmniej na razie, proszę więc kazać im trzymać język za zębami i nie podejmować żadnych akcji.
– Ale to mogą być sabotażyści i uniemożliwią całą operację.
– Jesteśmy skłonni przypuszczać, że nie otrzymali rozkazu prowadzenia działań destrukcyjnych.
– To szaleństwo, czyste szaleństwo – mruknął Sandecker. – Czy pan w ogóle zdaje sobie sprawę, o co mnie prosicie?
– Kilka miesięcy temu prezydent zadał mi to samo pytanie i moja odpowiedź ciągle jest ta sama: nie. Zdaję sobie jednak sprawę, że chodzi wam o coś więcej niż tylko o zwykłe wydobycie statku, lecz prezydent nie uznał za stosowne zdradzić mi prawdziwej przyczyny tego waszego przedstawienia. Sandecker zacisnął zęby.
– No dobrze, a jeśli się zgodzę, to co?
– Będzie pan o wszystkim informowany. We właściwym czasie otrzymacie zielone światło i przymkniecie sowieckich agentów.
Admirał siedział w milczeniu przez kilka chwil. Kiedy w końcu się odezwał, Nicholson zwrócił uwagę na jego śmiertelnie poważny ton.
– Dobra, Nicholson, dam się w to wrobić. Ale niech Bóg ma pana w swojej opiece, jeżeli tam, pod wodą, dojdzie do jakiegoś tragicznego wypadku albo następnego morderstwa. Konsekwencje tego będą straszniejsze, niż może pan sobie wyobrazić.
43.
Mel Donner, zlany wiosennym deszczem, wszedł frontowymi drzwiami do domu Marie Sheldon.
– To mnie chyba nauczy, żebym woził parasol w samochodzie – powiedział wyjmując chusteczkę do nosa i wycierając sobie garnitur. Marie zamknęła drzwi i przyglądała mu się z ciekawością.
– W czasie sztormu każdy port jest dobry. Prawda, przystojniaku?
– Przepraszam, nie dosłyszałem?
– Z pańskiego wyglądu wnoszę, że szuka pan schronienia, dopóki deszcz nie ustanie, a łaskawy los skierował pana pod mój dach – śmiało powiedziała Marie zalotnym tonem.
Donner na moment zmrużył oczy, ale tylko na moment, a potem się uśmiechnął.
– Przepraszam. Nazywam się Mel Donner i jestem starym znajomym Dany. Czy ją zastałem?
– Wiedziałam, że obcy mężczyzna, który stoi na progu mojego domu i błaga, żebym go do siebie wpuściła, to zbyt piękne, by było prawdziwe – odparła z uśmiechem. – Jestem Marie Sheldon. Proszę wejść i się rozgościć, a ja tymczasem zawołam Danę i przyniosę panu filiżankę kawy.
– Dziękuję. Ta kawa to wspaniały pomysł.
Donner taksującym spojrzeniem obrzucił Marie, kiedy szła do kuchni. Miała na sobie krótką białą spódniczkę do tenisa, dżersejową górę bez rękawów i była boso. Mocno kołysząc biodrami, wprawiała w ruch spódniczkę, którą bezwstydnie i kusząco wywijała na boki.
Wróciła z filiżanką kawy.
– Dana w weekendy leniuchuje. Rzadko zwleka się z łóżka przed dziesiątą. Pójdę na górę ją pogonić.
Czekając na nią, Donner czytał tytuły książek na regale obok kominka. Często tak robił. Rzadko się zdarza, by tytuły książek nie stanowiły klucza do osobowości i gustów ich właściciela.
Wybór był typowy dla samotnej kobiety: kilka tomików poezji, Prorok, książka kucharska „New York Timesa" oraz romanse i bestsellery. Donnera zainteresowało jednak ich ustawienie. Pomiędzy Fizyką międzykontynentalnych wypływów lawy a Geologią podwodnych kanionów znalazł Wyjaśnienie marzeń seksualnych kobiety i Historię O. Akurat sięgał po tę ostatnią książkę, gdy usłyszał kroki na schodach. Odwrócił się, kiedy Dana weszła do pokoju.
Zbliżyła się i objęła go.
– Mel, jak cudownie znów cię widzieć.
– Wspaniale wyglądasz – powiedział.
Już nie było śladu po miesiącach pełnych napięcia i udręki. Dana wydawała się spokojniejsza, a jej uśmiech stracił nerwowość.
– Jak się miewa nasz szalejący kawaler? – spytała. – Na jaką przynętę w tym tygodniu podrywasz biedne, niewinne panienki, na chirurga mózgu czy astronautę?
Donner poklepał się po wydatnym brzuchu.
– Z astronauty na razie zrezygnowałem, dopóki nie zrzucę paru kilogramów. Właściwie ze względu na popularność, jaką się cieszycie w związku z „Titanikiem", to chyba nic złego by się nie stało, gdybym opowiadał tym samotnym ślicznotkom, przesiadującym w waszyngtońskich barach, że pracuję jako nurek na pełnym morzu.
– A dlaczego po prostu nie powiesz im prawdy? W końcu jesteś w tym kraju jednym z najlepszych fizyków i nie masz się czego wstydzić.
– Wiem, ale tak jakoś dziwnie się składa, że to mi odbiera całą przyjemność. Poza tym kobiety uwielbiają, kiedy się udaje kogoś innego.
– Przynieść ci jeszcze kawy? – spytała, ruchem głowy wskazując filiżankę.
– Nie, dziękuję – odparł z uśmiechem, ale po chwili spoważniał. – Wiesz, po co przyszedłem.
– Domyślam się.
– Martwię się o Gene'a.
– Ja również.
– Mogłabyś do niego wrócić.
Spojrzała Melowi prosto w oczy.
– Ty niczego nie rozumiesz. Kiedy jesteśmy razem, wszystko wygląda jeszcze gorzej.
– Bez ciebie on czuje się zagubiony. Dana pokręciła głową.
– Jego kochanką jest praca. Ja służyłam mu tylko za podporę, kiedy był sfrustrowany. Jak większość żon, do rozstroju doprowadza mnie udręka wynikająca z jego obojętności, którą mi okazuje, kiedy ma nadmierne stresy w pracy. Czy ty tego nie rozumiesz, Mel? Musiałam opuścić Gene'a, zanimbyśmy się wzajemnie zniszczyli. – Dana odwróciła twarz i ukryła ją w dłoniach, ale szybko się opanowała. – Gdyby on to rzucił i z powrotem zajął się studentami, wówczas byłoby inaczej.
– Nie powinienem ci tego mówić – rzekł Donner – ale jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to ten projekt za miesiąc zostanie zrealizowany. Wtedy Gene'a już nic nie będzie trzymało w Waszyngtonie i może wrócić na uniwersytet.
– A co z waszymi kontraktami z rządem?
– Skończą się. Podpisaliśmy kontrakty na określony projekt i kiedy go zrealizujemy, to będziemy wolni. Wówczas nic nam nie pozostanie, jak tylko pięknie się ukłonić i wrócić na uczelnie, z których przyszliśmy.
– Ale wtedy on może już mnie nie zechce.
– Znam Gene'a – powiedział Donner. – Jest wierny jednej kobiecie. Na pewno zechce… o ile, oczywiście, jeszcze się z nikim nie związałaś.
– A niby skąd takie przypuszczenie?
– W zeszłą środę przypadkowo byłem wieczorem w restauracji „U Webstera".
O Boże! – pomyślała Dana. Jedna z nielicznych randek od rozstania z Gene'em już zaczęła ją prześladować. To właśnie wtedy we czwórkę z Marie i dwoma biologami z laboratorium morskiego NUMA spędziła miły wieczór w sympatycznym towarzystwie. Tylko tyle, nic więcej się nie wydarzyło.
Wstała i rzuciła Donnerowi wściekłe spojrzenie.
– Ty, Marie, a nawet… tak, nawet prezydent, wszyscy oczekujecie ode mnie, żebym na klęczkach wróciła do Gene'a i dała mu poczucie bezpieczeństwa jak jakaś cholerna kołderka, bez której nie może zasnąć. Ale żadne z was nawet się nie pofatygowało, żeby zapytać, jak j a się czuję, co się we mnie dzieje i jakie przeżywam frustracje. Niech was wszystkich diabli wezmą! Jestem panią siebie i mogę robić ze swoim życiem, co mi się podoba. Wrócę do Gene'a, kiedy sama zechcę. A jeśli będę miała ochotę spotkać się z jakimś innym mężczyzną i pójść z nim do łóżka, to moja sprawa.
Odwróciła się na pięcie, zostawiając zdumionego i zakłopotanego Donnera. Wbiegła na schody, wpadła do pokoju i rzuciła się na łóżko. To, co powiedziała, to tylko słowa. Nigdy żaden mężczyzna nie zajmie w jej życiu miejsca Gene'a Seagrama i była pewna, że nadejdzie taki dzień, kiedy do niego wróci. Teraz jednak płakała, póki jej starczyło łez.