Pociemniałe niebo wypełniało mrokiem wnętrze i Pitt z niepokojem uświadomił sobie, że jego sylwetkę świetnie widać na tle otwartych drzwi. Na pierwszy rzut oka przedział towarowy zdawał się pusty, lecz po chwili poczuł klepnięcie w ramię i zobaczył rękę Sturgisa wyciągniętą w kierunku brezentu, pod którym rysował się jakiś ludzki kształt.
– Położyłem ten brezent, równo poskładany, nie dalej niż godzinę temu – szepnął Sturgis.
Pitt lewą ręką błyskawicznie ściągnął brezent, prawą mierząc z kolta.
Na podłodze leżała jakaś skulona postać. Osoba ta, ubrana w grubą kurtkę, miała nie domknięte oczy, co wskazywało, że była nieprzytomna, a to najwyraźniej wiązało się z brzydką krwawiącą raną na głowie, tuż ponad granicą włosów.
Sturgis stał bez ruchu jak wryty, patrząc wytrzeszczonymi oczami, które jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności. Później palcami lekko potarł brodę i z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Mój Boże – szepnął oszołomiony. – Czy wiesz, kto to jest?
– Wiem – spokojnie odparł Pitt. – Nazywa się Seagram. Dana Seagram.
58.
Niebo nad „Michaiłem Kurkowem" gwałtownie pociemniało – ogromne czarne chmury zgasiły wieczorne gwiazdy. Ponownie zerwał się wiatr, który stężał do zawieruchy o prędkości siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, z wyciem unoszącej na północny zachód długie pasma piany zmiecionej z grzbietów fal.
W przestronnej sterowni sowieckiego statku było ciepło i wygodnie. Prewłow stał obok Parotkina, który obserwował echo „Titanica" na ekranie radaru.
– Kiedy objąłem komendę na tym statku, sądziłem, że moje działania będą związane z realizacją badań naukowych i prac hydrograficznych – powiedział Parotkin takim tonem, jakby zwracał się do ucznia. – Nie było mowy o prowadzeniu operacji o charakterze całkowicie militarnym.
Prewłow zaprotestował podniesieniem ręki.
– Proszę nie zapominać, kapitanie, że określenie operacja militarna jest niestosowne. Ta niewielka akcja, którą wkrótce rozpoczniemy, jest całkowicie legalnym, cywilnym przedsięwzięciem, znanym w krajach zachodnich jako „zmiana kierownictwa".
– Jawne piractwo jest określeniem bliższym prawdy – rzekł Parotkin. – A jak nazwiecie tych dziesięciu żołnierzy piechoty morskiej, których byliście uprzejmi włączyć do mojej załogi, kiedy wychodziliśmy z portu? Akcjonariuszami?
– Znowu zaczynacie. Nie żołnierze piechoty morskiej, lecz cywilni członkowie załogi.
– Oczywiście – oschłym tonem powiedział Parotkin. – Tylko że każdy z nich jest uzbrojony po zęby.
– W prawie międzynarodowym nie ma przepisu, który by zabraniał członkom załogi statku posiadania broni.
– Gdyby nawet istniał, to niewątpliwie znaleźlibyście jakąś klauzulę, żeby go ominąć.
– Opamiętajcie się, drogi kapitanie Parotkin – upomniał go Prewłow i serdecznie poklepał po plecach. – Kiedy minie ten wieczór, będziemy bohaterami Związku Radzieckiego.
– Albo trupami – powiedział Parotkin drewnianym głosem.
– Nie obawiajcie się. Plan jest bez zarzutu, a dzięki sztormowi, który przegonił flotę ratowniczą, stał się jeszcze bardziej pewny.
– Nie zapominacie o „Junonie"? Jej kapitan nie pozostanie obojętny, kiedy podpłyniemy do „Titanica", wejdziemy na jego pokład i zawiesimy nad mostkiem banderę z sierpem i młotem.
Prewłow podniósł rękę i spojrzał na zegarek.
– Dokładnie za dwie godziny i dwadzieścia minut jedna z naszych atomowych łodzi podwodnych wypłynie na powierzchnię sto mil na północ i zacznie wysyłać sygnały SOS, podając się za statek „Laguna Star", frachtowiec o podejrzanej rejestracji.
– A co, myślicie, że „Junona" złapie się na tę przynętę i pośpieszy na ratunek?
– Amerykanie nigdy nie odmawiają pomocy – odparł Prewłow z przekonaniem. – Oni wszyscy mają kompleks dobrego Samarytanina. Tak, „Junona" z pewnością zareaguje. Musi. Poza holownikami, które nie mogą zostawić „Titanica", w promieniu trzystu mil znajduje się tylko ona.
– Ale skoro nasza łódź podwodna później się zanurzy, to jej echo zniknie z ekranu radaru „Junony"…
– Wtedy Amerykanie naturalnie pomyślą, że „Laguna Star" zatonęła, i zdwoją wysiłki, żeby jak najszybciej się znaleźć na miejscu katastrofy.
– Chylę czoło przed waszą wyobraźnią – rzekł Parotkin z uśmiechem. – Jednakże wciąż pozostają takie problemy jak dwa amerykańskie holowniki, wejście na pokład „Titanica" w czasie najgorszego od lat huraganu, unieszkodliwienie amerykańskiej załogi, a potem odholowanie wraka do Rosji. I to wszystko bez wywoływania międzynarodowych reperkusji…
– Mówicie o czterech sprawach, kapitanie – stwierdził Prewłow i przerwał, by zapalić papierosa. – Co do pierwszej, holowniki zostaną wyeliminowane przez dwóch radzieckich agentów, którzy w tej chwili udają członków amerykańskiego zespołu ratowniczego. Co do drugiej, wejdę na pokład „Titanica" i przejmę nad nim komendę, kiedy znajdziemy się w oku cyklonu. Ponieważ szybkość wiatru rzadko przekracza tam piętnaście węzłów, ja i moi ludzie nie powinniśmy mieć większych trudności z przejściem przez furtę ładunkową w kadłubie, którą w ustalonym czasie otworzy jeden z naszych agentów. Co do trzeciej, moja grupa abordażowa pozbędzie się załogi szybko i sprawnie. A wreszcie co do czwartej, wszystko będzie przeprowadzone tak, jak gdyby Amerykanie uciekli ze statku w czasie największego nasilenia huraganu i utonęli w morzu. W tej sytuacji „Titanic" będzie oczywiście porzuconym wrakiem. Pierwszy kapitan, który weźmie go na hol, stanie się jego właścicielem. I to wy będziecie tym szczęśliwym kapitanem, towarzyszu Parotkin. Zgodnie z międzynarodowym prawem morskim będziecie mieli wszelkie podstawy do wzięcia „Titanica" na hol.
– Nigdy nie ujdzie wam to na sucho – rzekł Parotkin. – To, co chcecie robić, będzie ordynarnym masowym morderstwem. – W jego apatycznym spojrzeniu pojawiło się obrzydzenie. – Czy z taką samą dbałością o szczegóły uwzględniliście również konsekwencje niepowodzenia?
Prewłow popatrzył na niego ze swoim wiecznym uśmiechem, który zaczął blednąc.
– Niepowodzenie zostało uwzględnione, towarzyszu. Miejmy jednak nadzieję, że nie będziemy musieli posuwać się do ostateczności. – Wskazał duże echo na ekranie radaru. – Szkoda byłoby ponownie zatopić taki legendarny statek, tym razem na dobre.
59.
Głęboko we wnętrzu kadłuba starego transatlantyku Spencer i jego ludzie z trudem utrzymywali dieslowskie pompy w ruchu. Pracując często samotnie w zimnych, ciemnych przedziałach ze stali, przypominających jaskinie, gdzie jedynym udogodnieniem było marne światło niewielkich reflektorów, bez skargi starali się utrzymać statek na powierzchni. Przykrą niespodzianką było to, że w niektórych przedziałach pompy nie nadążały z usuwaniem przeciekającej do wnętrza wody.
Do godziny siódmej pogoda bezpowrotnie się zepsuła. Słupek rtęci w barometrze wciąż gwałtownie spadał. „Titanic" zaczął się rzucać i przewalać z boku na bok, biorąc wodę dziobem i nadburciami pokładu ładunkowego. W ciemnościach nocy i zacinającym deszczu widoczność spadła niemal do zera. Ludzie z holowników dostrzegali wielki statek jedynie chwilami, gdy jego upiorna sylwetka niewyraźnie majaczyła w świetle błyskawic. Uwagę skupiali przede wszystkim na holu znikającym w wodzie kłębiącej się za rufą. Ta lina życia gwałtownie się napinała za każdym razem, gdy „Titanic" przyjmował uderzenie ogromnych fal; zafascynowani, patrzyli na nią, kiedy wyskakiwała z wody, trzeszcząc w żałosnym proteście.
Butera ani na chwilę nie schodził z mostka, utrzymując stały kontakt z ludźmi na rufie. Nagle, mimo wycia wiatru, usłyszał skrzeczenie głośnika.
– Kapitan?
– Mówi kapitan – odpowiedział do mikrofonu.
– Chorąży Kelly z rufy, panie kapitanie. Dzieje się tu coś cholernie dziwnego.
– Możecie mówić jaśniej?
– No więc, panie kapitanie, hol zupełnie zwariował. Najpierw poleciał na lewą burtę, a teraz przesunął się na prawą, i muszę powiedzieć, że pod bardzo dziwnym kątem, panie kapitanie.